C  Z  Ę  Œ  Ć        D  R  U  G  A
 


Losy żołnierzy

wileńskiej i nowogródzkiej Armii Krajowej

 

 






 

 

 

 

 

 

Pamięci żołnierzy Armii Krajowej

na Kresach Północno-Wschodnich


Rozbrojenie

 

Dokumentacja archiwalna zawarta w inwentarzu Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie (sygn. VIII.800-VII.811), opracowana w 1998 r., obejmuje większoœć obozów jenieckich i internowanych istniejšcych w czasie II wojny œwiatowej na terenie ZSRR. Wœród obszernego materiału autorowi udało się wyszukać tylko jeden dokument bezpoœrednio zwišzany z tematykę niniejszej pracy. Jest to: Sprawozdanie operacyjne z działań 86 pułku straży granicznej (pogran) na tyłach 3 Frontu Białoruskiego, zwalczajšcego podziemie       w rej. Wilna w okresie od 17 – 26.07.1944 r. Dokument ten, opatrzony klauzulš tajnoœci („sowierszenno sekretno”), zawiera kilka interesujšcych informacji:

1)     W ogólnej liczbie 5.753 osób zatrzymanych aż 2.860 to żołnierze AK,             w sprawozdaniu okreœlani jako „Biełopolaki” lub „legionierzy”.

2)     W czasie akcji zabito 57 Polaków oraz 205 oficerów i żołnierzy niemieckich, zaœ tylko 255 Niemców wzięto do niewoli. Liczba zabitych Polaków            być może jest zawyżona, ponieważ  z póŸniejszych relacji wynikało,                  że podawanym przez sowietów jako „ubitych” udawało się ujœć żywym. Prawdopodobnie każdy przypadek ucieczki po rozbrojeniu, kiedy użyto broni,          a nie złapano uciekiniera, żołnierze sowieccy wykazywali jako zastrzelenie.

3)     Znacznš grupę (1.311 osób) stanowili jeńcy sowieccy, których zatrzymano       w specjalnych obozach do sprawdzenia i osšdzenia. Odrębna grupa (152 osoby) to obywatele ZSRR służšcy  w armii niemieckiej.

Z raportów poszczególnych dowódców batalionów tego pułku jeden jest szczególnie ciekawy. Podaje on, że w dniu 19 lipca 44 r. rozbrojono:
14 polskich oficerów, 38 podoficerów  i 504 żołnierzy, tj. razem 556 osób. Zabrano im 115 sztuk broni: 1 działko 45 mm, 9 ckm-ów, 42 rkm-y,
17 automatów, 25 karabinów, 21 pistoletów.               

Z tego można by sšdzić, że grupa ta była albo niedozbrojona, albo przed rozbrojeniem częœć uzbrojenia udało się schować na „lepsze czasy”. Potwierdzeniem tego przypuszczenia  jest między innymi relacja Zygmunta Mineyki „Petroniusza”. Nasi żołnierze znali cenę broni, bo okupili jš własnš krwiš i tylko w ostatecznoœci dobrowolnie jš oddawali. 

Ten sam raport jako miejsce dyslokacji tego sowieckiego pododdziału podaje Rudniki i Oszmianę. W innym raporcie innego pododdziału odnotowano: „straty własne: dnia 22.07.44 r. przy rozbrajaniu Polaków koło jez. Kiernowo – Puszcza Rudnicka został zabity mł. lejtienant i sierżant”. Dowódca pułku spoœród 4 swoich pododdziałów wyróżnił II batalion dowodzony przez kapitana Suchowa.

Reprodukcja dokumentu sporzšdzonego dla naczelnika wojsk NKWD gen. mjra Lubina,  informujšcego o efektach operacji rozbrajania oddziałów polskich                                     „legionierów”  w czerwcu  i lipcu 1944 r.

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Wiele informacji œwiadczšcych o stosunku sowieckich władz do Armii Krajowej na WileńszczyŸnie zawierajš raporty Ł.Berii do Stalina dotyczšce akcji rozbrajania oddziałów Armii Krajowej na WileńszczyŸnie w lipcu 1944 r.   Kilka takich dokumentów przytaczam poniżej w całoœci, w kilku przypadkach opatrujšc je tylko niezbędnymi przypisami[1].

 

Dokument 1

 

15 lipca 1944 r.                                                                      Œciœle tajne     

                                                                                                         

                                                                       Towarzyszowi Stalinowi

 

Wydelegowany przez nas do Wilna wraz z grupš funkcjonariuszy NKWD zastępca Komisarza Ludowego Spraw Wewnętrznych tow. Sierow[2] powiedział, co następuje:

„Do przeprowadzenia operacyjnych akcji czekistowskich skierowano do  rejonu Wilna 19 grup NKWD-NKGB, które 14 lipca przystšpiły do pracy. W cišgu dnia zostały ujawnione i skonfiskowane dwa magazyny z broniš Polskiej Armii Krajowej, liczšce 302 niemieckie ciężkie karabiny maszynowe, 152 karabiny                i 40 granatów. Polacy usiłowali wywieŸć tę broń  do lasu dla swoich formacji,          ale zostali zatrzymani.

W okresie okupacji niemieckiej do okolic Wilna  przybył nielegalnie samolotem z Warszawy przedstawiciel tzw. rzšdu londyńskiego w charakterze komendanta okręgów wojskowych Wileńskiego i Nowogródzkiego, generał o pseudonimie ŤWilkť. Według istniejšcych danych ma on nazwisko Kasplicki[3]. Oprócz ŤWilkať               jest pułkownik ŤSzczerbiczť[4],  uznajšcy się za przedstawiciela  polskiego sztabu generalnego. ŤWilkť i ŤSzczerbiczť rozwinęli szeroko zakrojone działanie nad formowaniem  kierownictwa polskich jednostek wojskowych.

Jak oœwiadczył szereg oficerów Polskiej Armii Krajowej, których przesłuchaliœmy,  a także jak wynika z własnych obserwacji, formacje te liczš  30  odrębnych brygad,  od 300 do 600 osób każda.

Ponadto w Wilnie istniała w okresie okupacji podziemna organizacja wojskowa, liczšca 3 oddziały. Z tych trzech oddziałów do dziœ istnieje oddział nr 1,                 liczšcy 1.500 osób. Dwa pozostałe oddziały – według szefa sztabu oddziału[5] –         nie istniejš, gdyż jeden z nich został rozgromiony przez Niemców podczas próby  zajęcia Wilna, a drugi został rozpędzony przez Niemców w okresie jego organizacji.

Na dzień dzisiejszy w Wilnie jest około 2.000 żołnierzy Polskiej Armii Krajowej   i w rejonach: nowogródzkim do 7.000-8.000 osób, miednickim do 8.000 i wokół Wilna 3.000-4.000, w sumie około 25 tysięcy osób[6]. We wszystkich tych rejonach byli nasi oficerowie i generałowie, którzy  widzieli ich lokalizację i liczebnoœć.

Wszyscy polscy żołnierze zorganizowani sš w brygady i uzbrojeni                      przeważnie w rosyjskie karabiny, pistolety maszynowe, rewolwery, granaty. Ponadto  jest wielka liczba ciężkich karabinów maszynowych, jest broń przeciwczołgowa, czołgi (w 2 brygadzie wileńskiej widzieliœmy 3 czołgi),  sš œrodki lokomocji – samochody, motocykle, konie.

Majš miejsce pogróżki, że jeœli miejscowa ludnoœć Litwy będzie popierała Armię Czerwonš, to Polacy jš za to ukarajš.

Wszyscy żołnierze noszš mundury polskie i niemieckie z szlifami,                                naramiennikami, naszywkami, sš w rogatywkach lub furażerkach. Większoœć           z orzełkami i  biało-czerwonymi opaskami  na rękawach. Każdy posiada drukowany dokument, że jest żołnierzem Polskiej Armii Krajowej. 

Swoich dowódców i miejsca ich przebywania Polacy starannie ukrywajš. Udało się nam ustalić dowódców brygad tylko Ťdo spraw pilnych, w zwišzku z przebywaniem Armii Czerwonej w tym regionieť.

Ponieważ tym polskim organizacjom wojskowym dowództwo 3 Frontu Białoruskiego pozwoliło działać, polacy się rozzuchwalili. Po oczyszczeniu Wilna od Niemców na ratuszu została wywieszona sowiecka flaga. Po pewnym czasie pod sowieckš flagš pojawiła się flaga polska, która, oczywiœcie, natychmiast została zdjęta[7].

Wczoraj wieczorem w Wilnie chowano naszych oficerów poległych podczas ataku na Wilno. Przemawiajšcy na wiecu dowódca pułku powiedział, że oddali oni życie za wyzwolenie litewskiej stolicy. Dwaj stojšcy żołnierze polscy zwrócili się do  pułkownika Kapronowa  ze słowami, że prawdopodobnie mówca nie wie,           iż Wilno nigdy nie było i nie będzie litewskie.

Gdy jednostki Armii Czerwonej były w pobliżu Wilna, dowódca 2 brygady polskiej skontaktował się z naszym generałem Biełkinem-Gładyszewem  z propozycjš współdziałania. Generał Biełkin odpowiedział: ŤW sprawie współdziałania                  w zajmowaniu Wilna powinniœcie skontaktować się z pułkownikiem Morozowem, który otrzymał wskazówki w tej sprawie. Zwróćcie szczególnš uwagę na wasze lewe skrzydło, któremu  zagrażajš Niemcy z północyť. Za kilka dni ten Polak wystarał się u generała Biełkina o oficjalny dokument z wyrazami wdzięcznoœci  dla Polaków. Generał Biełkin pisze: ŤJa, generał Biełkin, oœwiadczam, że żołnierze polscy dzielnie walczyli o wyzwolenie Wilna. W imieniu służby wyrażam                  im wdzięcznoœć. Brygada zasłużyła  na prawo korzystania z wszystkich należnych przywilejówť.

Ten dokument dał Polakom podstawę do przypisywania sobie zajęcia Wilna wspólnie z Armiš Czerwonš. Faktycznie zaœ było tak: generał ŤWilkť otrzymał             z Warszawy rozkaz zajęcia Wilna przez oddziały Polskiej Armii Krajowej. Rzeczywiœcie ruszyła jedna z brygad. Niemcy rozgromili jš doszczętnie i Polacy zaprzestali ataku na Wilno.

Obecnie Polacy rozpowszechniajš pogłoski, jakoby z brygad zostanie sformowana dywizja polska.

Ludnoœć polska ustosunkowana jest życzliwie i przyjaŸnie w stosunku             do tych formacji. Wielu nosi w klapach biało-czerwone kokardki jako symbol polskiego patriotyzmu.

Dziœ u komendanta miasta zjawił się oficer polski z proœbš o pozwolenie                   na manifestację w Wilnie i przemarsz dwóch – trzech setek żołnierzy.                        Nie zgodziliœmy się na to.

Ostatnio Polacy przeprowadzajš wzmożonš mobilizację do Polskiej Armii Krajowej.                

NKWD ZSRS informuje, że obok istniejšcych tam wojsk NKWD i jednego pułku, który przybędzie jutro, 16 lipca,  przerzuca się do strefy Wilna jednš dywizję wojsk NKWD i cztery oddziały wojsk ochrony pogranicza, w wyniku czego              w cišgu 4-5 dni w okolicy Wilna skoncentruje się jednostki wojsk NKWD                  o ogólnej liczebnoœci 12 tysięcy osób.

Tow. Sierow otrzymał od nas dodatkowe wskazówki w sprawie współdziałania z Dowództwem i Radš Wojskowš Frontu w celu wykonania dyrektywy Dowództwa Naczelnego nr 220145 z 14 VII br. i zapewnienia niezbędnych  czekistowskich przedsięwzięć zgodnie z dyrektywš”.

                                                                       Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych

            Zwišzku  SSR (–) Ł. Beria

 

 

         Dokument 2

 

17 lipca 1944 r.

                                                                                                          Œciœle tajne    

 

Towarzyszowi Stalinowi

Towarzyszowi Mołotowowi

Towarzyszowi Antonowowi

                   

Dziœ otrzymano od towarzyszy Sierowa i Czerniachowskiego następujšcš wiadomoœć:

„Dzisiaj wezwany został tzw. generał-major ŤWilkť (Kulczycki). ŤWilkowiť oœwiadczono, że interesuje nas dyslokacja formacji polskich, toteż pożšdane         jest, aby nasi oficerowie dowiedzieli się o tym. ŤWilkť wyraził zgodę                            i poinformował nas o 6 punktach, w których ulokowane sš jego pułki i brygady.

Ponadto zainteresowaliœmy się jego korpusem oficerskim i zaproponowaliœmy zebrać wszystkich dowódców pułków, brygad, ich zastępców i szefów sztabów. ŤWilkť z tym się również zgodził i wydał  stosowny rozkaz oficerowi łšcznikowemu, który niezwłocznie udał się do swojego sztabu.

Następnie ŤWilkť został przez nas rozbrojony, a towarzyszšcy mu kapitan – szef sztabu, który jest przedstawicielem rzšdu londyńskiego, usiłował wycišgnšć pistolet i stawić opór, odwiódł kurek, lecz został rozbrojony.

W zwišzku z otrzymaniem informacji o miejscu stacjonowania formacji, opracowaliœmy następujšcy plan operacji:

1.      Skierowaliœmy na miejsce doœwiadczonych generałów i komisarzy NKWD,        w celach wywiadowczych i zbadania dostępu do Polaków.

2.      Jednoczeœnie do miejsc lokalizacji Polaków skierowaliœmy formacje                   i oddziały  3 Frontu Białoruskiego, wyznaczone do rozbrojenia Polaków.

3.      Dzisiaj o godz. 19, w celu rozbrojenia  kierowniczego korpusu, skierowano manewrowš grupę wojsk pogranicznych i kierowniczych funkcjonariuszy  NKWD.

4.      Jutro, 18 lipca, od godziny 4 rano, jednostki wyznaczone do rozbrajania Polaków zajmš pozycje wyjœciowe, wysłuchajš instrukcji i przystšpiš           do operacji.

O wynikach poinformujemy”.

 

                                   Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych

                                   Zwišzku SRR (–)  Ł.Beria

 

 

 

 

         Dokument 3

           

            19 lipca 1944 r.                                                                      Œciœle tajne

                  

                                                                  Towarzyszowi Stalinowi

                                                                                  Towarzyszowi  Mołotowowi

                                                                                  Towarzyszowi Antonowowi

 

18 lipca nadeszła od towarzyszy Sierowa i Czerniachowskiego następujšca wiadomoœć:

„Wczoraj o godzinie 20 zostali zebrani w okolicy wsi Bogusze dowódcy brygad i batalionów rzekomo na apel Dowództwa Frontu. Ogółem zebrało się 26 oficerów, w tej liczbie: 9 dowódców brygad, 12 dowódców oddziałów oraz 5 oficerów sztabowych armii polskiej.

Na naszš propozycję złożenia broni oficerowie odpowiedzieli odmownie             i dopiero gdy zagrożono użyciem broni, rozbroili się.

Ponadto wczoraj zostali zatrzymani: dowódca Okręgu Wileńskiego podpułkownik Krzeszowski Lubosław, pseudonim ŤLudwikť, oraz dowódca Okręgu Nowogródzkiego pułkownik Szydłowski Adam, pseudonim ŤPoleszukť. Szydłowski, w maju br. wysłany z Włoch, wylšdował na spadochronie                           w Warszawie z zadaniem zorganizowania partyzantów polskich w Okręgu Nowogródzkim.

Dziœ o œwicie przystšpiliœmy do przeczesywania lasów, gdzie według naszych danych znajdowali się Polacy. W niektórych miejscach Polaków już nie było. Ustalono, że nocš wyruszyli w kierunku południowym. Dopędziliœmy ich i rozbroiliœmy.

Według stanu na godz. 16 zostało rozbrojonych 3.500 osób, w tym 200 oficerów  i podoficerów.

W toku rozbrajania zarekwirowano broń: 3.000 karabinów, 300 pistoletów maszynowych, 50 karabinów maszynowych, 15 moŸdzierzy, 7 dział lekkich,                 12 samochodów  oraz znacznš iloœć granatów i amunicji.

Polscy oficerowie i żołnierze zostali skierowani pod eskortš do punktów zbornych, a broń umieszcza się w magazynach.

Oddziały uczestniczšce w operacji prowadzš dalszy wywiad, œcigajš i rozbrajajš polskie oddziały.

Jak ustalono w toku przesłuchania dowódców brygad oraz komendantów Okręgów Wileńskiego i Nowogródzkiego, łšczna liczba wszystkich żołnierzy tzw. Polskiej Armii Krajowej waha się w granicach 8-10 tysięcy, a znajdujš się oni           w strefie 3 Frontu Białoruskiego.

W zwišzku z tym, że dowództwo Ťarmiiť zamierzało skompletować z tych rozproszonych oddziałów 2 dywizje, majšc na uwadze dodatkowš mobilizację ludnoœci polskiej, rozeszły się pogłoski, że armia polska liczy ponad  20 tysięcy ludzi.

Podczas operacji rozbrojeniowych żadnych ekscesów nie było”.

 

                                                                       Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych

                                                                       Zwišzku SSR (–) Ł.Beria

            Dokument 4

           

            20 lipca 1944 r.                                                                                  Œciœle tajne                                                                 

                                               Do Państwowego Komitetu Obrony

                                                           Towarzyszowi  J. W. Stalinowi

 

Dziœ otrzymano od towarzyszy Sierowa i Czerniachowskiego następujšcy komunikat o przebiegu operacji rozbrojeniowej Polskiej Armii Krajowej:

„Ogółem w cišgu dwóch dni operacji, według prowizorycznych obliczeń, rozbrojono ponad 6.000 osób, w tym  650 oficerów i podoficerów. Podczas rozbrajania zarekwirowano: 5.100 karabinów, 350 pistoletów maszynowych, 230 karabinów maszynowych lekkich             i ciężkich, 12 dział lekkich, 27 samochodów, 7 radiostacji, 350 koni i znacznš iloœć amunicji.

Polscy żołnierze i oficerowie sš konwojowani do punktów zbornych. Według stanu na 20 lipca br., o godz. 12 na punkcie zbornym w Miednikach znajduje się 4.000 osób, pozostali sš w drodze.

Podczas operacji niektóre oddziały polskie, które wycofały się do lasu, porzuciły broń i ludzie  rozeszli się do domów, gdyż większoœć żołnierzy i oficerów tych formacji jest mieszkańcami obwodu wileńskiego. Liczymy, że około tysišca żołnierzy z różnych oddziałów rozeszło się do domów. Przystšpiono do zbierania porzuconej broni. Podczas rozbrajania miały miejsce następujšce fakty:

Po pierwszym dniu operacji niektóre oddziały polskie, znajdujšce się w akcji, dowiedziały się o rozbrajaniu i postanowiły udać się na bagnisty teren, zwany  Puszczš Rudnickš, w pobliżu miasteczka Jaszuny, w nadziei, że nie dotrš tam sowieckie jednostki wojskowe. Zajęły tam pozycję obronnš. Pod koniec dnia 19 lipca jednostki 152 umocnionego rejonu oraz 86 pułku ochrony pogranicza zbliżyły się do miejsca dyslokacji Polaków, okršżyły ich i zażšdały rozbrojenia. Polscy oficerowie poczštkowo odmawiali,  ale póŸniej zgodzili się        i poprosili o zezwolenie na nocleg na wsi. W wyniku tej akcji rozbrojono około 1.500 osób.

Jeden z batalionów polskich udał się do lasu na zachód od Jaszun, zajšł stanowisko obronne i odmówił rozbrojenia. Skierowano na miejsce batalion w celu ich rozbrojenia. Poza tym żadnych ekscesów nie było. W zasadzie po 200-300 Polaków rozbrajały grupy naszych żołnierzy liczšce 10-15 osób. Warto przy tym zaznaczyć, że absolutna większoœć Polaków zadeklarowała życzenie służyć w polskiej armii Berlinga.

W zwišzku z tym, że dobiega końca operacja rozbrojeniowa (pozostały drobne rozproszone grupy i poszczególni żołnierze) towarzysze Sierow  i Czerniachowski proszš  o usankcjonowanie następujšcych przedsięwzięć:

1.       Dopuœcić do punktu zbornego Polskiej Armii Krajowej przebywajšcych tutaj przedstawicieli armii Berlinga w celu rekrutacji spoœród żołnierzy i oficerów chętnych          do służenia w armii polskiej.

2.       Żołnierzy i podoficerów, którzy wyrażš chęć służenia w armii polskiej, skierować  do pułków zapasowych ŤGławuproformuť w celu póŸniejszego wykorzystania                na zapleczu Armii Czerwonej.

3.       Korpus oficerski, będšcy przedmiotem zainteresowania operacyjnego, przekazać organom NKWD-NKGB lub kontrwywiadu ŤSmierszť.

4.       Pozostały korpus oficerski skierować do obozów NKWD, gdyż w innych warunkach będš oni zajmować się tworzeniem różnych polskich organizacji.

Proszę o Wasze wskazówki”.

                                                           Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych

                                                           Zwišzku SRS (–) Ł.Beria

 


Reprodukcja jednego z raportów Ł. Berii  dla J. Stalina  z dnia 20 lipca 1944 r.  o przebiegu operacji rozbrajania oddziałów AK.

 

Zygmunt    Mineyko  – ps. „Lin” (5 Brygada „Łupaszki”),    „Petroniusz” (36 Bryg. „Żejmiana”).

Aresztowano mnie razem z oddziałem pod Wilnem, na drodze w kierunku do Miednik, kiedy udawaliœmy się na zgrupowanie. Wojsko sowieckie zjawiło się z ukry­cia i nas okršżyło. Wydali rozkaz złożenia broni. Dla zastraszenia nad głowami naszymi przelatywały sowieckie samoloty. Żołnierze sowieccy, grożšc zastrzeleniem, zmusili nas  do oddania broni. Kazano jš składać  w wyznaczonym miejscu. Niektórym naszym chłopcom udało się, tak jak i mnie, ukryć krótkš broń w ziemi lub pod kamie­niem w sposób nie zauważony. Grupa rozbrojonych żołnierzy AK, w której byłem, składała się z co najmniej kilkuset osób. Zostaliœmy otoczeni sowieckimi żołnierzami, którzy szli jeden od drugiego w odległoœci około 5 metrów. Karabiny mieli załado­wane, z nasadzonymi bagnetami. Podczas konwojowania parokrotnie słyszałem strza­ły, kiero­­wa­ne do osób uciekajšcych. Żołnie­rze konwojujšcy byli brutalni, cišgle nam ubli­żali, popędzali osłabionych, odsta­jšcych, okładajšc kolbami, a nieraz tršcajšc bagnetami.

Zostaliœmy zapędzeni na teren starego, zrujnowanego zamku w Miednikach. Teren był ogrodzony drutem kolczastym. Umieszczono nas w szopach, gdzie prawdo­podobnie trzymano zwierzęta. Do jedzenia dawano złej jakoœci zupę, w niewy­starcza­jšcej iloœci. Ratowała nas okoliczna ludnoœć i rodziny areszto­wanych, dostarczajšc paczki z żywnoœciš, które przechodziły przez ręce pilnujšcych nas żołnierzy sowieckich. Ustępów nie było. Sami kopaliœmy rowy, które po wypeł­nieniu zasypywaliœmy. Jedna z szop została przeznaczona dla naszych lekarzy. Oni udzielali pomocy chorym, stara­jšc się w miarę swoich skromnych możliwoœci sprostać trudnemu zadaniu. Wodę do picia dostarczano beczkami, ze studni poza obozem. Była jej jednak niedostateczna iloœć.

 

 

Zygmunt Mineyko „Petroniusz” (trzeci od lewej,  z granatem  za pasem) –                                dowódca 1 plutonu 36 Brygady „Żejmiana” z grupš swoich żołnierzy       

 (przed rozbrojeniem)

Miedniki. Widok od strony bramy. Z lewej strony sterta kamieni,

z których mjr Soroka agitował za wstšpieniem do armii gen. Berlinga.
W dali widoczne rusztowania postawione do prac konserwatorskich.

Fot. J. Hrybacz, 1998 r.

 
 

 

 

 
 

 


Miedniki Królewskie. Stara osada litewska na trakcie łšczšcym Wilno z Mińskiem. Następnie warowny gród, wzniesiony prawdopodobnie przez księcia Witenesa[8]. W 1 poł. XIV wieku powstał tu murowany zamek, założony na planie prostokšta o wymiarach: 128x161x127x147m[9]. Jedna z siedzib Wielkiego Księcia Olgierda, póŸniej letnia rezydencja królów. W 1486 r. Miedniki uzyskały prawa miejskie.   W 1411 r. Władysław Jagiełło założył tu koœciół, odbudowany w 1788 r.                    i skasowany w 1865 r.

W roku 1517 „Zygmunt, poseł cesarza niemieckiego Maxymiliana, powra­cajšc z Moskwy [...], kiedy przejeżdżał tędy, znalazł zamek miednicki opusto­szały”[10]. W  roku 1519, a ponownie w 1655 zniszczyli go Rosjanie. Od XVI wieku tracił znaczenie obronne.

Zachowały się ruiny pełnego obwodu murów oraz szczštki wieży narożnej. Obecnie w zamku prowadzone sš prace konserwatorskie.

Sowieci po rozbrojeniu większoœci żołnierzy wileńskiej Armii Krajowej zlokalizowali  tu w okresie 17-29 lipca 1944 r. obóz internowanych akowców. 

 

 

 
Pole tekstowe: Stojš od lewej: 
St. Białożyt,
Dzikiewicz, Baniukiewicz, Kozakiewicz















Z beczki wyglšda 
Zygmunt Komar „Żuraw”








Chłopcy  z Landwarowa: Białożyt Heniek 
Białożyt Czesław
Komar Zygmunt
Chadzyński S.             
Wroński S.
Lizatowicz

Obóz internowania w  Miednikach.  Fot. Stanisław  Białożyt „Brom”

Relacja R. Szczęsnowicza:

 

Po wystšpieniu puł. Soroki zrobiliœmy naradę roboczš. Byłem „za” (zapisa­niem się do armii Berlinga). Nie wierzyłem w to, co mówił „Hadża”, nie wierzyłem Anglikom, Amerykanom i Francuzom w odniesieniu do sprawy polskiej. Nie wierzyłem też Sowietom. Byłem przekonany, że tych, co nie pójdš do Berlinga, czeka marny los. Chciałem bić hitlerowców. I to wszystko. Kształt orła, język puł. Soroki, zależnoœć armii Berlinga, nie miały dla mnie żadnego znaczenia. I tu, na miednikowskiej słomie, rozstałem się na pewien czas ze swoim najlepszym przyjacielem Tadkiem Nagłowskim. On wierzył oficerom i „Hadży”, a nie mnie. Tadek postanowił zostać z większoœciš, na wspólny los. Ja, z grupš 400 podobnie myœlšcych, dobrowolnie zaliczyłem się do zdrajców, zarejestrowałem się przy stoliku werbunkowym i wyszedłem za mury miedni­ckich ruin królewskich.

Ulokowano nas w kilku stodołach we wsi Miedniki. Oficer NKWD, który wyprowadził naszš kolumnę, powiedział językiem puł. Soroki: „Jutro, rebiata, przybędzie transport, który zawiezie was do Żytomierza. Tam pow­staje nowaja polska armija. Dostaniecie zimny Ťpajokť na dwa dni. Z kwater (czyli stodół) nie wolno się oddalać”. Jeszcze raz nas policzył, zapisał coœ w notesie i poszedł. Następnego dnia samochodów jeszcze nie było. Pilotujšcy nas enkawudzista pojawił się skoro œwit, zarzšdził alarm i zbiórkę w dwusze­regu. Stanęliœmy, a on, niemal dotykajšc każdego palcem, zaczšł nas liczyć. Skończył, popatrzał w swoje wczorajsze zapiski i pozieleniał ze złoœci: „Dezerteri, jobana ich mat’!  Nie nada nam takich dobrowolcow!” – krzyknšł, kazał się ustawić czwórkami, zrobić „w tył zwrot” i maszerować z powrotem... do obozu. Okazało się, że w tę jednš pięknš noc zdezerterowało ku wolnoœci 47 żołnierzy. Wkraczaliœmy do miednickich ruin zamkowych jak stado baranów wpędzonych w paszcze watahy wilków. Rozległy się wycia i gwizdy. W naszš stronę poleciały puszki po konserwach i butelki. Rejwach zmniejszył się jednak po kilku minutach, kiedy okazało się, że każda „owca” ma duży zapas żywnoœci i chętnie rzuca jš na pożarcie „wilkom”.

Tak, mieliœmy doœć duże zapasy żarcia, gdyż niezależnie od owego dwu­dnio­­wego berlingowskiego „pajka” mieliœmy delikatesowe smakołyki. Poprzed­niego dnia, kiedy wyszliœmy za bramę obozu, spotkaliœmy się z przy­by­łymi wilniukami. Wieœć o obozie w Miednikach szybko dotarła do Wilna i rodziny tych, których ojcowie, bracia czy synowie byli w partyzantce, organizowały pielgrzymki na szlak oszmiański. Obok naszego obozu wyrosło koczowisko tych rodzin, które, objuczone wiktuałami, czekały na okazję, aby przekazać je swoim bliskim. Wejœcie za ruiny było „srogo zabronione”, przekazywane przez partyzantów beznadziejnie niepewne, więc czekano na boskie zmiłowanie. I nasze wyjœcie było takim zmiłowaniem. Dostaliœmy żarcie od swoich i obcych, dawano tyle, ile kto chciał, gdyż przyniesione zapasy nie mogły czekać w słońcu lipcowym na dalsze zmiłowanie.

Tam, po chwilowym wyjœciu z obozu, spotkaliœmy się z siostrš Alicjš, która, zakurzona, wymęczona, po trzydziestokilometrowym rajdzie Wilno – Miedniki była widomym obrazem siostrzanej miłoœci. Nie przypuszczaliœmy wówczas, że to spot­kanie będzie ostatnim przed dwudziestoletniš rozłškš.

Nasze dawne miejsca były już zajęte, a zresztš i tak nikt nie miał ochoty kontaktować się ze zdrajcami. To trwało jeden dzień. Potem ciekawoœć brała górę, wiktuały łaskotały nozdrza, gniew przechodził. Tylko najbardziej honoro­wi, dziœ można powiedzieć, najbardziej wyrobieni ideologicznie, odwracali się od nas plecami, nieczuli ani na najnowsze wieœci z Wilna, ani na zapachy. Do nich należał mój przyjaciel Tadek Nagłowski. PóŸniej wspólny los wymiesza nas wszystkich i pogodzi. On zostanie jednak, chory na trasie, wróci do Wilna, aby wpaœć w łapy NKWD i dostać 10 lat łagru w Norylsku...

W dalszym cišgu nikt nie wiedział, co z nami będzie. Wieœci otrzymane z Wil­na głosiły, że panujš już tam sowiecko-litewskie porzšdki, mówiono o repatriacji Polaków do Polski, że sš aresztowania ludzi powišzanych z Armiš Krajowš”. 

 

 

 

 

Stanisław Gorski
 po powrocie do kraju, 1947 r.

 

 

 
Stanisław Gorski  – ur. 22.11.1918 r. w Wilnie, ppor.,

  adiutant dowódcy 36 Brygady „Żejmiana”, ps. „Bohdan”

 

17 lipca 1944 r. w miejscowoœci  B o g u s z e  NKWD rozbroiło i aresztowało prawie całe dowództwo wileńskiego AK i po różnych perype­tiach osadziło w więzieniu                   na  Łukiszkach,   dobrze   mi   znanych   za   czasów litewskich.

W połowie sierpnia zaczšł się ruch w więzieniu, wywoły­wanie nazwisk, otwieranie i zamykanie cel, krzyki. Po kilkunastu minutach otwarła się i nasza cela, strażnik wywołał moje  nazwisko, Czeœka Plejewskiego i kilku  innych,

rozkazujšc:     „sobirajties’    z   wieszczami”.   Wyszliœmy

na  korytarz,  gdzie  już była spora grupka, a między innymi  mój  dowódca 36 Bry­gady „Żejmiana” kpt. Witold Kiewlicz  ps. „Wujek”. Cišgle wywoływano nowe nazwiska i tak zebrało się  nas około setki oficerów, podchoršżych, podoficerów                      i żołnierzy. Jeszcze raz odczytano nazwiska, uformowano kolumnę pilnie strzeżonš przez kilkudziesięciu enkawudzistów i ruszyliœmy w nieznane. Było to straszne,         bo nie wiedzieliœmy, dokšd i po co nas prowadzš, a los pomordowanych w Katyniu naszych oficerów przez NKWD, nam wilniukom, był dobrze znany. Przemarsz przez Wilno trwał może z godzinę, aż poznaliœmy kierunek Wilno – Miedniki. Spodziewaliœmy się najgorszego. W ponurym nastroju, poganiani przez strażników, szliœmy w milczeniu. Trzymałem się razem z Czeœkiem Plejewskim, znaliœmy się jeszcze z Gimnazjum im. króla Zygmunta Augusta w Wilnie, obaj byliœmy adiutantami dowódców brygad. Czesiek  w 2 Bryga­dzie, a ja w 36. Po dwóch, a może trzech godzinach marszu, trudno było to nazwać marszem, a raczej wleczeniem się, zarzšdzono postój. Nasze orga­nizmy wycieńczone prawie miesięcznym wiktem więziennym odmawiały posłuszeństwa. Dowódca kolumny ogłosił nam, iż każda próba ucieczki będzie surowa karana  i odpowiadać będzie nie tylko uciekinier,        ale i jego rodzina. Odpowiedzialnoœć zbiorowa to wspaniała zdobycz sowiecka.       Nie zauważyłem, czy konwojował nas jakiœ pojazd czy oddział konny. Ruszyliœmy dalej i po wielu godzinach zobaczyliœmy zamek w Miednikach. Wprowadzono nas do olbrzymiej stodoły, czy raczej wozowni i kazano odpoczywać. Po kilku chwilach poznaliœmy œlady bytnoœci w tym pomieszczeniu naszych żołnierzy. Kilka napisów, jakieœ skrawki plakatu, komunikat, białoczerwone opaski, orzełek, parę guzików          z orzełkami i inne drobiazgi œwiadczšce o przebywaniu dużej iloœci wojska. Ktoœ znalazł ulotkę w języku polskim, nawołujšcš do wstšpienia do Wojska Polskiego – był to niezbity dowód,  że przebywali tu nasi chłopcy. Nie znaliœmy ich losu                   i przypuszczaliœmy, iż wstšpili do armii, bo rozmowy  o naszym udziale w dalszej walce prowadził gen. „Wilk” ze sztabem Armii Czerwonej. Muszę dodać,                że z rozkazu generała przestaliœmy nazywać się 36 Brygadš „Żejmiana”, a staliœmy się 3 batalionem 86 pułku piechoty. Ulotka ta podniosła nas na duchu,                      bo sšdziliœmy o pomyœlnym zakończeniu rozmów z naszymi „aliantami”.

Prawda była okrutna – rozmowy o przekształceniu nas w regularne wojsko skończyły się aresztowaniem generała, naszym rozbrojeniem i uwięzieniem. Nadeszła noc. Z resztek słomy, a raczej sieczki, zrobiliœmy posłanie, a że byliœmy solidnie zmęczeni zasnęliœmy natychmiast. Pobudka!!! Poganiani przez enkawu­dzistów, ubieramy się poœpiesznie, przy cišgłych wrzaskach eskorty, chyba bez jedzenia, formujemy kolumny i ruszamy. Zaskoczenie! Ruszamy w kierunku Wilna, ale już prawie wszystko wiemy o losie przebywajšcych tu przed nami żołnierzy. Wiadomoœci te przekazujš nam krzykiem idšcy daleko od drogi dziewczęta i chłopcy. Eskorta przegania ich, straszšc użyciem broni. Nasza dzielna młodzież nie zważa na to. Dowiadujemy się od nich, że nasi żołnierze byli namawiani przez mjr Sorokę, noszšcego polski mundur, którego polszczyzna wywoływała salwy œmiechu, a próby nakłaniania do wstšpienia do wojska wyœmiano i wygwizdano. Cieszyła nas postawa naszych żołnierzy, ale prysła nadzieja na dalszš walkę z Niemcami. Już nie pamiętam, w jaki sposób wracaliœmy do Wilna, ale na którymœ postoju przybyło kilka rodzin, zawia­domionych przez mieszkań­ców Miednik, które dokładnie opowiedziały o losach naszych żołnierzy.

I znowu więzienna cela. Pobyt tam był jednak krótki, bo 1 wrzeœnia 1944 r., w rocznicę wybuchu wojny, załadowano nas do bydlęcych wagonów i wywieziono                do specłagru nr 178 w R i a z a n i u, gdzie stanowiliœmy „sastaw trietiej roty”,            a póŸniej  D i a g i l e w o.  Całš prawdę o Miednikach  i o losie naszych żołnierzy dowiedzieliœmy się od oficerów wyłapanych spoœród żołnierzy w Kałudze                    i dołšczonych do naszej 3 Kompanii AK w obozie w Diagilewie k/Riazania”.

 

Diagilewo 1945/1946. Zespół muzyczny obozu oficerskiego AK
(przy perkusji Stanisław Gorski)

 

Kiena. Kiena to wieœ i stacja kolejowa na linii Wilno – Mołodeczno.
23 kwietnia 1944 r. miała tu miejsce udana akcja bojowa oddziałów Uderze­niowego Batalionu Kadrowego – III batalionu 77 pp AK Okręgu Nowogródz­kiego. Zdobyto znacznš iloœć uzbrojenia: 1 lkm, 2 rkm-y, dwadzieœcia kilka karabinów, pistolet maszynowy, sporo broni krótkiej, granaty i amunicję, w które dozbrojono 2 kompanię i pluton trzeciej. Akcja przeprowadzona została  bez strat własnych, a ludnoœć miejscowa nie doznała żadnych represji[11]. Trzy miesišce póŸniej,  tj. 29 lipca 1944 r., z tej stacji wywieziono interno­wanych w Miednikach żołnierzy Wileńskiego i Nowogródzkiego Okręgów AK.

Stacja Kiena. Obecnie przedostatnia stacja graniczna z Białorusiš. Fot. 2000 r.

 

 

 

Na mapce zaznaczono: Rudniki – miejsce przetrzymania po rozbrojeniu, Bogusze –
miejsce rozbrojenia dowódców wileńskich brygad, Miedniki – obóz internowania

            Kaługa. Pierwsze wzmianki o Kałudze można znaleŸć w pismach Wielkiego Księcia Litwy Olgierda, w których w 1371 r. nadmienia, że miasto jest czasowo w rękach Litwy[12].

         W XIV w. Kaługa wchodziła w skład udzielnego księstwa Możaj­skie­go. Kroniki wskazujš na kilkakrotne zmiany miejsca położenia miasta, wskutek wrogich napaœci, pożarów i epidemii. Stanowiło ono pograniczny bastion dla obrony południowo-zachodnich granic Starej Rusi przed Litwi­nami, Polakami,  a póŸniej krymskimi Tatarami. W XV w., za Wasyla Ciemnego (syna Iwana III), Kaługa była częœciš składowš Księstwa Moskie­w­skiego. Iwan III przekazał miasto swemu synowi Simeonowi i w okresie 13 lat (1505-1518) była ona niezależna od Moskwy, stanowišc samodzielne, udzielne księstwo kałuskie. W XVI w. do Kaługi przybył Iwan GroŸny jako głównodowodzšcy wojskami w pochodzie przeciw Tatarom. W pocz. XVII w. Kaługa była centrum powsta­nia chłopskiego pod przy­wództ­wem Iwana Bołotnikowa. W latach 1609-1610 Dymitr Samozwaniec II grał tu rolę „kałuskiego care­wicza”. Zachowane komna­ty z XVII w. błędnie nazywane sš „domem Maryny Mniszchówny”. Podmiejski las sosnowy, tzw. Tuszyński Bór, wskazuje się jako miejsce morder­stwa Samozwańca przez jego poplecznika, kniazia nogajskiego Apasłuna Urysowa, po nieudanej próbie opanowania Moskwy przez Samozwańca. PóŸniej Kaługa połšczyła się w walce z interwentami. Miasto padało często pastwš pożarów. W 1622 r. pożar strawił starš warownię, której już nie odbudowano, wzniesiono nowš, w innym miejscu. W drugiej połowie XVII w. powstał kałuski Kreml z dwunastoma wieżami, spłonšł w końcu tegoż wieku i nie został już odbudo­wany. Podczas kampanii napoleońskiej w 1812 r. Kaługa była głów­nym oœrodkiem formowania rosyjskiej armii i jej zaopatrzenia.  W czasach cars­kich Kaługa była miejscem zsyłki. Na rozkaz Repnina[13], ambasadora Rosji w War­szawie (1764-69), aresztowano i wywieziono do Kaługi czterech posłów Sejmu polskiego: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, biskupa kijow­skiego Józefa Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna, który póŸniej zwišzał się z Branickim, a w 1792 r. przystšpił do kon­fe­deracji targowickiej. PóŸniej byli tu zesłani: chan Szagin Girej (1786-87), sułtan Małej Kirgiskiej Ordy – Arigazi-Abduł-Azis (po 10 latach tutaj zmarł), działacze komunistyczni A.W.Łunaczarski, Dobrochotow i inni. W latach 1914-1915 był tu zesłany założy­ciel komuni­stycznej partii Turcji – Mustafa Subchi.


Cerkiew œw. Kosmy i Damiana z 1794 r.
Rys. G.A.Woljeński, 1926 r. Znajdowała się w pobliżu kałuskich koszar.

        

         W Kałudze od dawna mieszkało dużo Polaków. Była to emigracja, służ­ba wojsko­wa, urzędnicy przenoszeni za poglšdy „wolnoœciowe”, nie mówišc o set­kach zesłańców – więŸniów i żyjšcych tu „na wolnej stopie” po powstaniach 1830 i 186l roku. Niektórzy z nich pozostali w Kałudze na stałe. Do dzisiaj można spotkać wœród kałużan takie nazwiska, jak: Griniewscy, Łukomscy, Kossakowscy, Koncewicze, Mackiewicze, Jaworowscy, Jastrzębscy itd. Polska społecznoœć kupiła dom w zaułku Kukowym. Lew Gryniewski opracował projekt przebudowy i jeszcze przed I wojnš œwiatowš otworzono koœciół rzymsko-katolicki pod wezwaniem œw. Jerzego. Dla podkreœlenia polskiego charakteru œwištyni w głównym ołtarzu umieszczono kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. W okresie sowieckiej Rosji koœciół zamknięto, umie­sz­czajšc w jego pomieszczeniach składy bazy przedsiębiorstwa „Rosgalanteria”. Ale już w 1997 r. w Kałudze odbyła się konsekracja ołtarza w drewnianym koœciółku, gdzie posługę duszpasterskš niosš polscy franciszkanie[14].

 

 

 
     


Plan Kaługi. Wydanie specjalne dla niemieckich wojsk inwazyjnych, Berlin 1941.

          

         361 zapasowy pułk piechoty.  Po przyjeŸdzie do Kaługi wcielono nas do   361 zapasowego pułku piechoty, wchodzšcego w skład 31 Dywizji Moskiew­­skiej Armii Czerwonej.

         Do Kaługi wieziono nas w dwóch transportach kolejowych, każdy po około 50-60 wagonów. Do wagonów pulmanowskich (cztero­osiowych) ładowano po 90 osób, do dwuosiowych po 45 osób. A więc w jednym transporcie musiało jechać od 2.500 do 3.000 ludzi.

         Jedynym miarodajnym Ÿródłem, pozwala­jšcym na dokładne odtworzenie struktury i kadry 361 zapasowego pułku pie­choty, mogš być wojskowe archiwa Armii Czerwonej. Dopóki sš one niedo­stępne, trzeba opierać się na innych Ÿródłach. Dr Henryk Piskunowicz, który dotarł do niektórych sowieckich Ÿródeł dotyczšcych likwidacji wileńskiej Armii Krajowej w okresie po 17 lipca 1944, ustalił, że rozbrajaniem zajmował się 86 pułk wojsk pogranicznych, dysponujšcy czołgami i samolotami. Do Miednik trafiło 4-6 tysięcy żołnierzy, a od 1,5
do 2 tys. żołnierzy uniknęło rozbrojenia. Większoœć z nich podjęła walkę z sowietami jako samoobrona  Armii Krajowej. Z raportu gen. NKGB Iwana Sierowa i gen. armii Iwana Czerniachow­skiego, przedłożonego Stalinowi, wynika, że rozbro­jono ponad 6.000 ludzi (w tym 650 oficerów i podoficerów), z tego – według meldunku z 20.07.44 r. – około 4.000 umieszczono w obozie miednickim, reszta była – jak okreœlono – w „drodze”.

         Budynki koszarowe były rozmieszczone w kilku oddzielonych od siebie kompleksach, na północno-wschodnich peryferiach miasta. Stare „czerwone” koszary (z czerwonej cegły) mieœciły dowództwo pułku i dwa bataliony          w dużym kilkupiętrowym budynku. Na honorowym miejscu wystawiony został sztandar pułkowy, któremu przechodzšcy żołnierze oddawali honory. Na placu apelowym z ważnych powodów gromadzono cały pułk. „Białe koszary”, składajšce się z kilku długich parterowych budynków, pomalowanych na biało, były to wczeœniej prawdopodobnie garaże jednostki zmotoryzowanej lub stajnie. Od nich było niedaleko na poligon pułkowy. Zlokalizowano tu też parę batalionów. Jeden, tzw. „zabużański”, mieœcił się w budynku poszkolnym, drewnianym, parterowym, zbudowanym w podkowę o ciasnym  podwórzu.  Brak było miejsca   na  kuchnię.  Żołnierze  batalionu „zabużańskiego” chodzili więc do jadalni ogólnej, wydajšcej posiłki pod gołym niebem. Duży murowany budynek, położony między „czerwonymi” i „białymi” koszarami, mieœcił tzw. „sanczast’”. Zgromadzono tu chorych, głównie na dyzenterię i œwierzb. Żołnierze ci odbywali normalne ćwiczenia w złagodzonej formie i zastoso­waniem diety (nie otrzymywali surowych ogórków), chorzy na biegunkę mogli w czasie ćwiczeń oddalać się „za potrzebš”.

         Ćwiczenia terenowe cały pułk odbywał na pobliskim, rozległym poli­gonie. Wymarsz do zajęć miał specjalnš oprawę. Dowódca pułku dokony­wał osobiœcie przeglšdu całoœci, a potem poszczególne pododdziały realizowały swój program szkolenia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Schemat rozmieszczenia jednostek 361 zapasowego pp  w Kałudze
 (na podstawie rys. W. Czarneckiego)

         Relacja Remigiusza Szczęsnowicza:

Na poczštku wrzeœnia ustawieni zostaliœmy w ogromny czworobok na pobli­skich błoniach. W œrodku zbudowano małe podwyższenie, na które wkroczył podpułko­wnik gwardii Jermołow, dowódca 361 zapasowego pułku piechoty. Już poprzednio, z opowiadań naszych sierżantów, wiedzieliœmy, że jest on jednym z niewielu bohaterów pułku, który dwa lata temu uległ zagładzie. Było to pod Stalingradem. Kiedy 361 pułk miał wzmocnić obronę miasta i znalazł się na przeprawie, hitlerowskie lotnictwo przeprowadziło zmasowany atak, rozbijajšc tę jednostkę doszczętnie.

Kilkunastu oficerów, podoficerów i szeregowców przedostało się na pia­sz­czystš łachę, wynoszšc z pogromu sztandar pułku. To, według radzie­ckich regula­minów wojskowych, znaczyło, że pułk istnieje, a po uzupełnieniu kadrowym znów pójdzie w bój.  Nie wiem, dlaczego przez blisko dwa i pół roku tego uzupełnienia nie było. Kaługa, zajęta przez wojska niemieckie na poczštku grudnia 1941 roku, już w końcu stycznia 1942 r. była odbita. Może to sprawa zniszczenia koszar, może leczenie rannych żołnierzy i oficerów przecišgało się w czasie, fakt, że dopiero my, rozbrojeni żołnierze Armii Krajowej z Wileńszczyzny, mieliœmy przywrócić do życia 361 zapasowy pułk piechoty Armii Czerwonej.

A teraz oto, na małym podwyższeniu, stał dowódca pułku, a obok niego ów ocalony na wołżańskiej łasze sztandar. Podpułkownik Jermołow był niskim, szczupłym mężczyznš, ale nienagannie umundurowany, obwieszony medalami i odznakami prezentował się dostojnie i władczym spojrzeniem spozierał na szeregi tych dziwnych poborowych.

Dowódcy oddziałów krzyknęli „Smirno!”, a potem dali „spocznij”, a pułko­wnik przemówił.

– Towarzysze poborowi! – krzyknšł, unoszšc się lekko na palcach, a mnie się zdawało, że po tych „towarzyszach” nasze szeregi zgodnie zachichotały, czy też westchnęły.

– ... Przyszła pora – cišgnšł pułkownik Jermołow, nie zrażony tym szmerem – że z gromady oberwańców i niezdyscyplinowanej bandy przekształcicie się w żołnierzy naszej wspaniałej, niezwyciężonej armii...

Jermołow mówił oczywiœcie po rosyjsku, nie wszystko rozumieliœmy dokładnie, ale tak naprawdę nikt nie słuchał jego przemowy, myœlšc raczej o tym, co będzie na obiad.

 A nasz dowódca, zupełnie poważnie, zapowiadał otrzymanie „dosko­nałego umundurowania i uzbrojenia, intensywne szkolenie i aktywny udział naszego pułku w ostatecznym rozgromieniu faszystowskiego wroga”.

Nie wspomniał ani słowem o naszej akowskiej przeszłoœci, nie mówił nic o armii Berlinga i Polsce, co znaczyło, że jesteœmy sowieckimi obywatelami prze­zna­czonymi do walki w sowieckich mundurach o to wymarzone i oczekiwane zwycięstwo nad Hitlerem.

I zapewne w tym momencie pułkownik widział siebie na czele tego wojska, marzył o tym, aby zmazać stalingradzkš klęskę i powieœć nas do zwycięskiego szturmu na Berlin.

A nam chciało się jeœć i płakać[15].

         Tego wštku naszego losu autorowi nie udało się zweryfikować, być może niedostępne dziœ archiwa tej jednostki odkryjš kiedyœ prawdziwe zamysły naszych mocodawców.

* * *

         Po odmowie złożenia przysięgi w pułku zaszły radykalne zmiany.    Częœć naszych żołnierzy została zdemobilizowana: puszczono do domu roczniki starsze – urodzonych powyżej 1900 r. i młodszych od 1928 r. oraz wszystkie kobiety, których było około 50.

         Zaczęto zatrudniać nas do różnych prac, zarówno na rzecz jednostki,
jak i na zewnštrz. Po wywiezieniu do prac leœnych pod Moskwę przez jakiœ czas nieduża grupa naszych pozostała w koszarach w Kałudze. Ich potem też dowieziono do lasu. W lesie utworzono cztery robocze bataliony, które rozmieszczono w lasach podmoskiew­skich w rejonie Korobowskim, wzdłuż linii kolejowej, którš wywożono eksploatowane drewno.        

   I batalion – 27 km  –

d-ca mjr Sas. Adres: Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon, wieœ Malejcha, poczta polowa 36990  „Ż”.

  II batalion – 47 km –

d-ca kpt. Sielewiorstow; w pobliżu wsi: Prudy, Obuchowo i Charłampajewo; najdalej wysunięty.

III batalion – 32 km  – 

tworzyli go żołnierze pochodzšcy z terenów Polski centralnej, stšd zwano go „warszawskim”, w Œredniakowie.

IV batalion – 39 km  –

opodal, jak mówiono, za rzeczkš, około III bat. Adres: Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon, Œredniakowo, pocz. pol.  36990 F.

         Struktura tych batalio­nów była inna, miały więcej kompanii (tzw. „rot”) – 6  i więcej. Dużej zmianie uległa też obsada kadrowa pododdziałów. Dowódcami plutonów byli sowieccy podoficerowie, na ich zastępców („pomkomwzwod”) wyznaczeni zostali nasi polscy koledzy.

         Wszystkie bataliony same musiały przygotować sobie pomieszczenia w zie­miankach. Inne pomieszczenia jak ambulatorium, składy magazynowe były podobnymi budowlami. Wyjštkowo kuchnie miały charakter „nadziem­ny”, zbudowane były z bierwion-okršglaków.

         Wspomnieć warto o jeszcze jednym ciekawym przypadku. Już w czasie, kiedy pracowaliœmy w lesie, dołšczono do naszych batalionów Białorusinów, mieszkańców Wileńszczyzny, którzy – podobnie jak my – odmówili złożenia sowieckiej przysięgi, twierdzšc, że sš obywatelami polskimi. Jeden taki pluton naszych współobywateli był w I batalionie. Trzymali się oni odrębnie        i trochę inaczej się zachowywali. Nasi chłopcy niepotrzebnie ironicznie przezywali ich „amerykańcami”. Kiedy zaistniała możliwoœć powrotu             do Polski, oni z niej nie skorzystali, chcieli wrócić do swoich domostw                 i rodzin na Kresach. To jeszcze jeden przykład  tragicznych losów obywateli II Rzeczypospolitej.

 

 

Kadra  pułku.  Dowódcš pułku był pułkownik  gwardii  Jermołow                    (wg Tadeusza Ginki – Jarmułow). Postać ciekawa, godna szerszego ujęcia. We wspomnieniach nasi żołnierze oceniali go jako doœwiadczonego i dobrego dowódcę wojskowego. Był wymagajšcy nie tylko w stosunku do nas,              ale przede wszystkim wobec sowieckiej kadry pułkowej. Wyczuwaliœmy jego intencje – chciał jak najlepiej przygotować nas do walki z wrogiem. Dzielił nas, obowišzujšcy w armii sowieckiej, olbrzymi dystans między wyższym oficerem a szeregowym. Z dowódcš pułku wišże się przypadek, jaki miał miejsce w czasie jego inspekcji w pomieszczeniu plutonu naszych lekarzy.

„Dniewalnym”– służbowym był tego dnia „Topór” – Czesław Budrewicz. Jako oznakę władzy miał przy pasie bagnet bez pochwy („sztyk”), zawieszony na sznurku. Wchodzšcy poczet „kamandirów” z dowódcš pułku powitał jak należy, salutujšc służbowo i raportujšc: ŤDniewalny 2-wo bataliona bajec Budrewiczť. Pułkownik odwrócił się na pięcie i idšc korytarzem zaglšdał do kštów i szaf kontrolujšc czystoœć. Tego dnia było wyjštkowo czysto i nie można było do niczego się przyczepić, toteż kazał odsunšć szafę i pocišgnšwszy palcem po gzymsie œciany surowo œcišgnšł brwi: ŤDniewalny, a czto eto?ť – ŤGriaŸ – tawariszcz padpułkownikť. ŤNu wot, griaŸ, eto możet byt’ w waszej polskoj armii, no w naszej Krasnoj Armii griazi nietť – pocišgnšł palcem pod nosem zaczerwionego ze złoœci Czeœka. I tu stała się rzecz niespotykana. ŤTopórť bez słowa zrobił przepisowe w tył zwrot i defiladowym twardym krokiem opuœcił towarzystwo. Reakcja była piorunujšca! Inspekcja przerwana, Czesiek            za niesubordynację został odprowadzony do aresztu. Następnego dnia został wezwany przed oblicze majora dla złożenia zeznań. Tu sprawę postawił jasno: podpułkownik Ÿle się wyraził o polskiej armii, to armia sojusznicza, obraził w ten sposób mnie jako Polaka i jako żołnierza sojuszniczej armii. Nie trzeba było innych usprawiedliwień, bez słowa został zwolniony                 z aresztu. Stał się bohaterem pułku! Postawa ŤToporať, zdaniem władz politycznych, nie mogła być reakcjš zwykłego żołnierza, tylko oficera. Rozpoczęto penetrację [...] szukajšc oficerów. Coraz to kogoœ proszono            do osobnego domku, gdzie urzędował oficer NKWD,  na przesłuchanie”[16].

 

            Cała kadra oficerska i podoficerska była sowiecka, stanowiła ona około 10 % naszego  stanu. Dowódcš plutonu był młodszy oficer, dowódcš drużyny podoficer („sierżant”). Poza kadrš liniowš, już od kompanii, byli jeszcze oficerowie polityczni („politrucy”).

         Nie sposób imiennie przedstawić całej kadry. We wspomnieniach najczęœciej przewijajš się nazwiska lub przezwiska tych, którzy w jakiœ sposób odznaczyli się – pozytywnie lub negatywnie. Najwięcej krytycznych uwag wysuwano pod adresem „politruków”, którzy starali się wmówić nam sowieckš przynależnoœć i wzbudzać szacunek do sowieckiej ojczyzny.

         W opracowaniu jednego z naszych kolegów[17] jest spory fragment poœwięcony st. lej. Gusiewowi, który był zastępcš dowódcy ds. politycznych III batalionu:

„Typowa szczupła twarz inteligenta rosyjskiego. Rysy ostre, wyraz spokojny, oczy niebieskie, przenikliwe, z pewnš dozš dobrodusznoœci. Z takš samš dozš dobrodusznoœci przemawia, używajšc pryncypialnych argumentów, ogólnie uznawanych, unika szczegółów. Na kłopotliwe pytania daje odpowiedzi wymijajšce, nie patrzšc na pytajšcego, jakby dajšc do zrozumienia, że odpowiedŸ należy się wszystkim obecnym”.

         Gusiew wyjaœniał, że po odbyciu szkolenia wojskowego pójdziemy        na front, a może nawet skierowani będziemy do polskiego wojska. Teraz musimy się uczyć języka rosyjskiego, bo nie sposób, aby w Armii Czerwonej dla każdej  z l6 republik był osobny język (sowiecka sofistyka).

         Pomocnikiem Gusiewa był st. sierżant, który przed zajęciami często czytał komunikaty radiowe w formie skróconej. Chwalił się, że jest ważniejszy   od Gusiewa. Być może był agentem NKWD.

         W mojej pamięci, już z okresu pracy w lesie, utkwił obraz innego „politruka” – mł.lej. Skody, Żyda z polskich terenów. Po odczytaniu nam specjalnego rozkazu Stalina z okazji l maja 1945 r. kazał mi go streœcić. Przepisowo wstałem (zazwyczaj na zajęciach politycznych siedzieliœmy              na ziemi, po turecku) i odpowiedziałem mu po polsku. Zdumiony zapytał, dlaczego nie po rosyjsku. Odpowiedziałem  ze spokojem, że nie umiem.          On: ale odpowiadasz prawidłowo. Ja mu na to: ja rozumiem, ale nie umiem mówić po rosyjsku. Nie poniosłem jednak żadnej kary. Trzeba przyznać,          że nasz „politruk” był człowiekiem bardzo łagodnym i wyrozumiałym,             nie dopatrzył się w mojej odpowiedzi złoœliwoœci.

         Podobnych historii można by przytoczyć więcej. Wœród „politruków” byli różni ludzie, o różnym poziomie inteligencji i różnych temperamentach. Niektórzy byli bardzo ludzcy. Ale były i przypadki drastyczne, np. znęcania się nad poszczególnymi żołnierzami. Jeden z takich przypadków opisujš           w swoich wspomnieniach Tadeusz Ginko i Wiktor Iwanowski.                                                                                                                                                                                                                                                                                              

         Zdarzały się przypadki wyjštkowo dziwnego i zaskakujšcego zachowa­nia sowieckich oficerów. W czasie zabawy, w klubowej sali, gdzie zapro­­szono miejscowych mieszkańców i pracujšcych okresowo w okolicy moskwiczan, do jednego z naszych chłopaków – Janka Karyszkowskiego – podszedł sowiecki oficer i poprosił, aby zostawił mu popalić papierosa, którym poczęstował go uczestniczšcy w zabawie moskwiczanin. Naturalnie ten nie odmówił, ale nie mógł zrozumieć, jak przełożony – oficer – mógł prosić swojego szeregowca o resztę papierosa. Trzeba tu nadmienić,
że w tamtym czasie proœba do przygodnej, nieznajomej osoby o papierosa była czymœ całkiem normalnym, dla nas jednak, mimo trudnych warunków życia, był nie do przyjęcia brak poczucia własnej godnoœci. W naszym mniemaniu nasi Rosjanie w potocznym życiu nie grzeszyli kulturš bycia.

         Jan Karyszkowski przytacza też inne zdarzenie. Jednemu z naszych chłopaków udało się zachować zegarek. Którejœ nocy poczuł on, jak ktoœ manipuluje przy jego zegarku na ręce. Okazało się, że sowiecki sierżant usiłował nożem odcišć zegarek od paska. Czujny sen właœciciela zegarka zmusił pechowego sierżanta do wycofania się bez upra­gnionej zdobyczy.

         Sowiecka kadra towarzyszyła nam aż do granic polskich, do chwili naszego powrotu do kraju w 1946 r. Opuœcili nasze wagony na samej granicy,
za stacjš Żabinka. Zaraz po przekroczeniu granicy przejęły nas wojska Urzędu Bezpieczeństwa.

         Jestem przekonany o istnieniu wykazu składu przynajmniej podstawo­wej kadry pułku w archiwach wojskowych z okresu II wojny œwiatowej. Na  razie nie sš one nam dostępne, dlatego podaję tutaj tylko nazwiska osób wymienianych  w publikowanych wspomnieniach:

mjr Danilenko                     

–     z-ca dowódcy pułku do spraw politycznych,                był póŸniej w II batalionie,

kpt. Bułhakow                      

–     z-ca dowódcy pułku do spraw liniowych;                    we wspomnieniach W.Iwanowskiego był z-cš dowódcy III bat. ds. politycznych,

kpt.  Sas                                       

–           d-ca I batalionu roboczego w lesie, na 27 kilo­metrze,

kpt. Sielewiorstow         

–     d-ca II batalionu roboczego w lesie, na 47 kilo­metrze,

lej. Gawrygin

–     był pogodnym i pełnym humoru młodym czło­wiekiem, ale nieraz zdarzało mu się „w wycha­d­noj” (wolny od pracy dzień) kršżyć w okolicy obozu i wyłapywać chłopaków, którzy „urwali się” poza granice obozu. Zabie­rał im pasy i prowadził całš grupę na „gaub­wachtę” (areszt w ponurej ziemiance). Pod samym aresztem rzucał im pasy i ze œmeichem dawał komendę: „A nuka, do ziemlanek biegom!”,

st. lej. Gusiew                

–     oficer polityczny w Kałudze,

st. lej. Pażydajew               

–     z-ca kombata, politruk, tłumił bunty niepo­kornych,

st. lej. Kasałapowa           

–     lekarka,

st. lej. Markowna Maria

–     lekarka,

lej. Michajłow                    

–     d-ca 8. roty w Kałudze,

lej. Krysin

–     sympatyczny i poczciwy; pozostało w  pamię­ci, kiedy to jeden z naszych chłopców kupione od miejscowej dziewczynki mleko zabrał z bu­telkš. Dziecko zalewało się rzewnymi łzami, bo bało się wrócić do domu. Krysin pomógł odszukać nieszczęsnš butelkę, którš odda­no małej, a ta, rozmazujšc pišstkš zasy­cha­jšce łzy, szczęœliwa pobiegła do domu. Butelka dla tamtej­szych ludzi była widocznie wielkim skarbem,

lej. Kudryn                                  

–     „komrot” (d-ca kompanii) w I batalionie,

lej. Mukin                                     

–     według niektórych relacji okrutnik i sadysta, miał zastrzelić naszego żołnierza w II robo­czym bat. przy próbie ucieczki i został za to przeniesiony  z   naszej  jednostki, inni przypi­sujš ten przypadek innemu oficerowi,

mł. lej. Angiełow

–     sympatyczny dwudziestoparoletni Ukrainiec, wysoki, o œniadej twarzy, z czarnym wšsikiem. Zawsze pogodny, wesoły, odnosił się do nas bardzo życzliwie,

mł. lej. Mierkułow           

–     d-ca plutonu w II batalionie, starszy wiekiem, oficer frontowy,

mł. lej. Skoda                            

–     oficer polityczny w I batalionie roboczym, Żyd pochodzšcy z polskich terenów,

starszyna Chain                    

–     starszy wiekiem Tatar w plutonie naszych lekarzy,

starszyna Dobruckij      

–     członek egzekutywy, komórki partyjnej pułku
w aparacie polityczno-wychowawczym,                                                          

starszyna Sadawoj

–     szef 4 roty III bat. rob., młody Ukrainiec – zaproszony na œwięto Wielkanocy, poczęsto­wany przez naszych chłopców, między innymi gdzieœ zdobytš wódkš, wykrzykiwał z entuzja­zmem: „Ach, charoszaja polska Pascha”!

st. sierżant Jermakow    

–     pochodził z Moskwy, chorował na serce,

st. sierżant  Buryn         

–     d-ca plutonu w I batalionie,

st. sierżant Abaszkin        

–     w II batalionie, ostatnio dowodził drużynš obsługujšcš  batpralnię,

sierżant Mirsajtow              

–     szef kompanii (roty) w Kałudze,

sierżant  Ażubajew         

–     w Kałudze był w „sanbacie”, z pochodzenia Kazach lub innej narodowoœci z południo­wych, azjatyckich republik Zwišzku, chodził z nami podkopywać ziemniaki z kołchozowego pola,        które gotowaliœmy jako dodatkowy posiłek,

sierżant Kinzigułow    

–     d-ca plutonu w III roboczym batalionie, Tatar, służbista, bezwzględny wobec naszych chłop­ców,                  

sierżant Łamanow 

–     zastšpił Kinzigułowa, był ludzki, opiekuńczy
i lubiany przez żołnierzy III roboczego batalionu,

sierżant Kopczuk              

–     d-ca plutonu w kompanii, która pozostała                   w Kałudze, Ukrainiec.

 

 

 

Grupa żołnierzy z III roboczego batalionu z dowódcš roty (oficer w czapce)                                      i  dowódcš plutonu ( w jasnej bluzie). Nazwisk nie udało się ustalić.

Służba zdrowia. Do Kaługi razem z nami przywieziono internowanš w Miednikach służbę zdrowia[18] – około 20 osób. Należeli do niej lekarze, między innymi: dr Jan Brzozowski, dr Mieczysław Pimpicki, dr Jan Rymian, dr Tadeusz Ginko, dr Eugeniusz Waszczuk, studenci medycyny i doœwiad­czeni sanitariusze, jak: Bogdan Buchowski, Kajetan Kaczanowski, Jan Mańkowski, Stanisław Pietkiel, Witold Tymiński. Wœród  nich znaleŸli się również oficerowie: d-ca 24 Brygady Brasławskiej Kazimierz Krauze-Wawrzecki i ppor. Czesław Budrewicz. Stanowili oni odrębny pluton. Mieli szczególne przywileje – nie chodzili na zajęcia rekruckie, mogli zatrzymywać swoje buty, przyrzšdy lekarskie i medykamenty, pozwolono im wysyłać paczki do domu, jak i otrzy­mywać. Ku zdziwieniu młodszej kadry sowieckiej nie ostrzyżono ich „na zero”, tak jak pozostałych żołnierzy. Natomiast wyży­wienie mieli takie jak my, tzn. odczuwali silny niedobór jedzenia. Dlatego kradzieże były na porzšdku dziennym. Kiedy nadarzył się dyżur w kuchni lub w magazynie żywnoœciowym, korzystano z każdej nieuwagi nadzoru­jš­cych. Oczy lustrowały półki, beczki, worki i zawsze udawało się coœ „zwędzić”. Największš zdobycz stanowił chleb, nosiło się go do kuchni w workach, pod nadzorem „sierżanta”, często w towa­rzystwie jeszcze dwóch „bojców”. Mimo to w niewyjaœniony sposób „ginęły” drogocenne bochenki. Tajemnica polegała na tym, że bochenek chleba chowano do kubła z pomy­jami, który stawiano za drzwiami kuchni. Potem „nariad” (dyżurny) wyjmował bochenek, obkrawało się skórkę i dzieliło między „organiza­torów”: uczestnicy czuli się całkowicie rozgrzeszeni z tego sposobu radzenia sobie.

         Na poczštku wrzeœnia „kryzys przysięgowy” przyczynił się do zmiany decyzji d-cy pułku w sprawie plutonu lekarzy – zabrano im przyrzšdy lekarskie, medykamenty i zaczęto zatrudniać przy różnych pracach,                jak: naprawianie dachów, noszenie cegieł z miasta, szyn kolejowych itd.               Aż wreszcie na Boże Narodzenie 1944 r. zostali skierowani do roboczych batalionów pracujšcych już od wrzeœnia w lesie. Tam poprzydzielano ich        do poszczególnych batalionów. Do I batalionu skierowano Witka Tymińskiego, do II – Jana Brzozowskiego i Jana Mańkowskiego, do III – Eugeniusza Waszczuka, do IV – Mieczysława Pimpickiego .

         W lesie czynnoœci lekarskie spełniał głównie personel sowiecki, który stanowiły prawie same kobiety. Każda rota miała swego instruktora sanitarnego, którego zadaniem był tzw. „przeglšd na W”: sprawdzenie, czy ktoœ nie ma wszy. W takim przypadku delikwent kierowany był do łaŸni                   i odwszawienia odzieży. Instruktor rano przyjmował chorych, prowadził ich do lekarza. Najczęœciej występujšce zachorowania to biegunka, dyzenteria, która w ostrej formie przechodziła w krwawš oraz œwierzb. Chorych zabie­rano do izolatora. Kurowanie œwierzbu polegało na smarowaniu roztworem dziegciu z siarkš. Smarowano całe ciało przez okres 10 dni, następnie kuracjusze szli do łaŸni, po której oceniano wynik terapii. Jeżeli ranki były zaschnięte, delikwent mógł wrócić do swego plutonu. Jeżeli jeszcze krwawiły, kurację kontynuowano. W bardzo poważnych przypadkach chorych kierowano do szpitala. Był on urzšdzony skromnie, ale czysto
i z dobrym wyżywieniem. Każdy taki pobyt przynosił błogosławionš ulgę w naszym ciężkim życiu.

         Ja również miałem to szczęœcie. Przebywałem przez krótki czas                  w kałuskim szpitalu wojskowym. Miało to miejsce pod koniec listopada             i na poczštku grudnia 1944 r. Zresztš wszyscy korzystajšcy z tej instytucji chwalili jš. Np. W. Iwanowski wspomina: „Przed wywiezieniem nas do lasu leżałem w szpitalu wojskowym w Kałudze. Właœciwie było mi tam całkiem nieŸle [...]. Pobyt  w szpitalu można nazwać sielankš”[19].

            Los większoœci chorych nie był jednak tak sielankowy. Oto fragment relacji Zbigniewa Roguskiego[20]:

„Na twarzy dostałem liszajów, cała była pokryta strupami. Zachorowałem      na nadkwasotę. Œlina zbierała się w ustach  i nie mogłem tego powstrzymać, szło to z żołšdka i w końcu wymiotowałem. Poszedłem do Ťsan-czastiť, lekarka st. lej. Kasałapowa  stwierdziła, że jestem markierantem i kazała iœć do pracy. Na poczštku lutego 1945 r. przyszła nowa lekarka – st. lej. Maria Markowna. Udałem się do niej. Widocznie musiałem być już bardzo wycieńczony, gdyż od razu wyznaczyła mi funkcję Ťdniewalnegoť, najpierw w Ťsan-czastiť,  a po jakimœ czasie w ziemiance plutonu. Teraz było trochę lżej. Wprawdzie jedzenie dalej było takie samo, ale nie musiałem iœć             do wyrębu lasu.

W tym czasie pojawiła się w obozie jakaœ dziwna epidemia. Niektórzy             po zjedzeniu obiadu czy kolacji dostawali silnej goršczki, tracili przytom­noœć, po oddaniu moczu i kału konali. Zdarzyło się kilkanaœcie takich wypadków. Zanim czasem zdšżyliœmy zawiadomić lekarza, było już po wszystkim. Jako „dniewalny” musiałem zabierać zwłoki, przenosić je        do pustej ziemianki. Nieraz prosiłem kolegów o pomoc, ale chętnych nie było. Brałem więc nieboszczyka pod pachę, kładłem sobie na biodro i  wynosiłem go.        W ten sposób zmarło kilkunastu naszych chłopców.

Po miesišcu znowu zmieniła się lekarka. Nowa, z pochodzenia Tatarka, mł. lej. (nazwiska już nie pamiętam), skierowała mnie ponownie do pracy w lesie. Nazywaliœmy jš ŤOsať, ponieważ nie była opryskliwa i dawała zwolnienia      z pracy. Walonki miałem stare, z dziurami na wylot, więc odmroziłem duże palce u nóg. Wyglšdały galaretowato, ostrożnie owijałem je onucami, aby nie zerwać paznokci. Lekarstw nie było. Jedynym lekarstwem na wszystkie dolegliwoœci była Ťmargancowkať (calium hypermanganicum). Smarowano niš odmrożenia, wrzody, stłuczenia, bóle krzyża itp. –  i do roboty. Powszechnš plagš były owrzodzenia. Mnie też one nie ominęły. Wyskaki­wały w różnych miejscach ciała. Jeden wyrósł mi na ramieniu. Kiedy raz w nocy zerwano nas do ładunku wagonów, powiedziałem sierżantowi,
że nie jestem w stanie nosić kloców. Ponieważ odmówiłem wykonania rozkazu, dał mi trzy dni aresztu na tzw. Ťgaubtwachcieť”.

         Wypada wspomnieć, że w takich przypadkach z wielkš pomocš przychodził Kajetan Kaczanowski – podoficer sanitarny z OR KO, który był specem  od przecinania wrzodów i ich leczenia.

 

 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Polscy lekarze w Kałudze. Rys. Tadeusz Ginko.

            Pluton kobiecy. Kobiety, których było około 50, tworzyły odrębny, samodzielny pluton. Mieszkały w koszarach, przy dowódz­twie pułku. Były – tak jak my – przemundurowane w zielone, bawełniane sowieckie sorty. Dostały tylko spódnice i zamiast kamaszy buty z cholewami (brezentowymi). Częœć z nich była zatrudniona jako med.-siostry. Po „kryzysie przysięgowym” wysłano je na roboty rolne do kołchozu, a następnie zwolniono do domu wraz ze starszymi i najmłod­szymi rocznikami, które podlegały demobilizacji.

Przez dłuższy czas autorowi nie udawało się zdobyć relacji od żadnej z nich. Wprawdzie w paru żołnierskich relacjach były wzmianki o dziew­czę­tach, które były w Miednikach, a następnie w Kałudze, ale brakowało relacji bezpo­œredniej. Dzięki pomocy Janusza Bohdanowicza udało się wreszcie uzyskać takš relację, którš w całoœci tu przytaczam.

 

 

 

Kazimiera  Paradowska – ur. 26.01.1923 r. w Wilnie, sanitariuszka 2 Brygady „Wiktora”, ps. „KaŸka”

Nasza  Brygada  została  rozbrojona  17  lipca  1944  r.            we wsi Rakańce, wczesnym rankiem. Tak więc po rados­nych przeżyciach zwycięstwa nad okupantem, po tryumfalnej  defiladzie  w  Nowej   Wilejce,   gdzie  na  wszystkich domach łopotały polskie flagi, a tłum mieszkańców wiwatował na naszš czeœć, stanęliœmy wobec pytania: Co  dalej? A dalej uformowali nas nasi sojusznicy w czwórkowš kolumnę, obstawili konwojem z bagnetami  na broni i popędzili. Upał stawał się coraz dokuczliwszy, a my bez jedzenia i picia brnęliœmy piaszczystš drogš  w nieznane. Dzień się kończył, kiedy zaczęliœmy wchodzić w œredniowieczne mury dawnego zamku w Miednikach Królewskich. Policzono nas i rozlokowano  w ogromnych stodołach. Sanitariuszki otrzymały domek z pięterkiem, z poleceniem urzšdzenia w nim ambulatorium. Byłyœmy bardzo zmęczone i gdzie która stała, tam padła na podłogę i zasnęła. Na drugi dzień zobaczyłam, jak wielu nas było – stodoły zapchane, pod stodołami leżeli gęsto nasi chłopcy, zabrakło wszystkim miejsca        pod dachem. Obok naszego sanitariatu w małym domku stłoczono oficerów. Naprzeciw sanitariatu chłopaki urzšdzili kuchnię, na œwieżym powietrzu, choć         tuż niedaleczko inna grupa kopała długi i głęboki dół na latrynę, która bardzo szybko już przelewała się  i dawała znać zapachem o swoim istnieniu.

            W sanitariacie, w pokoju od wejœcia  na lewo urzšdziłyœmy izbę przyjęć             i salkę opatrunkowš, na prawo – nasze spanie. Na pięterku ulokowali się lekarze. Kierownictwo saniatariatu objšł dr „ Jan” Ginko, wspaniały człowiek, serdeczny kolega. Wszystko było na jego głowie. Po paru dniach pracowałyœmy jak                   w prawdziwym szpitalu. Na „opatrunkowym” prym wiodły dwie doœwiadczone pielęgniarki – wysokie, smukłe dziewczyny, starsze od nas – nazywaliœmy                    je „Haliny i Sulimy”, bo każda z nich pracowała za dwie, albo i więcej. Ciche, delikatne. Rano i przed spaniem przed barakami odbywały się apele i na komendę dr Ginko: „Do modlitwy” – odmawiałyœmy pacierz i œpiewałyœmy „Wszystkie nasze dzienne sprawy” i „O Panie, któryœ jest na niebie”. Niosła się ta pieœń modlitewna  daleko, wysoko, aż do nieba. A potem nie można było usnšć.  Co z nami będzie?                   Co zrobiš z nami? Traciłyœmy rachubę czasu, pojawiało się przygnębienie.               Aż pewnego dnia sowieckie władze obozu zarzšdzajš  miting. Przyjechali polscy oficerowie. Mundury ich były polskie, ale bardzo słabo mówili po polsku. Werbowali do Armii Berlinga. Nasi żołnierze wołali: „Wypuœcie gen. Wilka, my chcemy Wilka! Wilka!”. Oficerowie opuœcili nasz obóz, a my długo i ładnie œpiewaliœmy nasze partyzanckie, harcerskie i legionowe pieœni. Podnieœliœmy się       na duchu. W niedzielę nasi kapelani odprawili mszę  œw. i udzielili nam absolucji.

Jesteœmy gotowi znowu iœć w nieznane. W sanitariacie zrobili nam rewizję        i wyprowadzono za ogrodzenie obozu. Tam wyruszyły kolumny naszych chłopaków, a nam na łšczce urzšdzono drugš rewizję. W końcu czwórkami idziemy piaszczystš drogš, mijajšc żegnajšce nas wileńskie brzózki. Docieramy do stacji Kiena, gdzie czekały nas bydlęce wagony. Pada komenda: „Na kolana!”. Klękamy przed wagonami, w œrodku składu pocišgu i po drewnianej pochylni wchodzimy                  do naszego wagonu. Robi się bardzo ciasno i kiedy drzwi zostały zamknięte, jest duszno. Cała podłoga wagonu zajęta, dziewczęta leżš jedna obok drugiej. Z lewej strony wagonu jest szeroka  na wzrost człowieka półka. Umieœciłam się pod samym okienkiem, obok mnie jedna z milszych dziewczšt Ada. I tak z przygodami upływała nam podróż. W Mińsku uprosiłyœmy naszych konwojentów o pozwolenie na noszenie wody do męskich wagonów. Dostałyœmy wiadra i nosiłyœmy wodę chłopcom             na każdym postoju. Przywództwo w naszym „cupe” objęła Sabina Kalinowska, wspaniała dziewczyna, opiekuńcza, odważna.

            Którejœ nocy nasz pocišg zatrzymał się. Usłyszeliœmy wojskowš orkiestrę, marsze i o dziwo krakowiaka. Wyładowaliœmy się! Okazało się, że w męskich wagonach sš chorzy na czerwonkę. U nas też chorujš Halina  i Sulima. Obie zostały zabrane do szpitala w Kałudze.

Na jutro 15 dziewczšt i ja dostałyœmy polecenie urzšdzenia szpitala chorym. Zaprowadzono nas pod konwojem do jakiegoœ baraku – umyłyœmy go                           z przerażajšcego brudu i urzšdziłyœmy dwie sale. Jeszcze podłogi dobrze nie wyschły, jak zaczęli napływać chorzy. Każdy z kocem pod bok i drugim                           do przykrycia się. Przybyli też nasi lekarze, oczywiœcie dr Ginko i inni.  Ze mnš pracowali dr Rymian, dr Tymiński i dr Pimpicki. Po pierwszym dniu pracy, wróciwszy do koszar, dowiedziałam się, że suterena, w której nas zainstalowano, nosi nazwę „wtaraja minamiotnaja rota” (2 kompania moŸdzierzy).

Po dwóch tygodniach szpital został zlikwidowany. Miano nas szkolić jako kierowców, ale nie było samochodów do nauki jazdy. Przez krótki okres dysponowałyœmy ogromnym traktorem, do którego  takie małe osoby jak ja  wchodziły po drabinie. Kierownica była rozmiarów jak duża balia. Brakowało ršk, aby jš ujšć. Odmówiłyœmy tej nauki. Zaczęła się „strajawaja podgatowka” (musztra).Pewnego dnia zaprowadzono nas  do łaŸni, nasze ubrania zabrano           do dezynfekcji, a nam po kšpieli wydano sowieckie mundury.

Za parę dni kazano przyszyć do furażerek sowieckie gwiazdki. Na znak protestu tego dnia nie przyjęłyœmy posiłków. Wtedy oni wsadzili na „odwach” Sabinę i Ignasię – do czasu aż założymy gwiazdki. Na następny dzień nasi chłopcy dostali również gwiazdki. Do ich założenia zostali przymuszeni różnymi szykanami.

Teraz od rana do obiadu dostawałyœmy „w koœć” intensywnš musztrš                   i innymi ćwiczeniami.

Przygotowywano nas do jakiejœ parady. Okazało się, że szykowano nas           do uroczystoœci złożenia przysięgi wojskowej. Stanowczo odmówiłyœmy. Nie pomogły żadne perswazje, proœby, ani groŸby. Było to ogromne zaskoczenie dla naszych sowieckich dowódców. Nastšpił radykalny przełom. Zabrano nam nowe umundurowanie, wydano jakieœ „podarciuchy”. Nas dwoma ciężarówkami wywieziono do pracy na „podsobnoje chaziajstwo”. Był już wrzesień, pracowałyœmy przy kopaniu kartofli, a nawet budowałyœmy œwiniarnik i stodołę. Stodoła okazała się ponad nasze siły. Była to budowla duża, wysoka, a materiał budowlany – to stare podkłady kolejowe, jako zaprawa glina wymieszana z końskim nawozem i zgrabionymi liœćmi. Było zimno, padał dokuczliwy deszcz. Odmówiłyœmy pracy. Czekała nas kara, ale w Kałudze zabrakło w koszarowej kuchni kapusty, więc skierowano nas  na olbrzymie pole z tš jarzynš.  Głowy kapusty były duże, dorodne i ciężkie, po nocnych przymrozkach oblodzone, noże do wycinania byle jakie, już po południu miałyœmy na dłoniach krwawe pęcherze, które przy pracy pękały i sprawiały dotkliwy ból. W szałasach, w których spałyœmy, pod jednym kocykiem, na gołej trawie nie można było usnšć. Zmarznięte, niewyspane zapadałyœmy na zdrowiu.

Postanowiłyœmy nie wyjœć do pracy, jeżeli nas nie ulokujš w jakimœ ludzkim pomieszczeniu. Naszymi dowódcami byli dwaj lejtenanci –  oni wysłuchali naszych protestów. Pięknie po rosyjsku mówiła jedna z naszych koleżanek „Wiosenka”, osoba około 40 lat, z zawodu felczer, jej rzeczowa argumentacja została przyjęta         i na czele z naszymi opiekunami udałyœmy się do zabudowań kołchozowych.             Na nasz widok pozamykały się wszystkie drzwi, ale jest takie zaklęcie, które                          je kolejno otwierało. W ten sposób do każdego domostwa została wepchnięta czwórka polskich dziewczšt. Odżyłyœmy – w domach było ciepło i czysto!

Pod koniec miesišca przybyły dwie ciężarówki, a na nich nasi żołnierze, którzy przyjechali nas „ wyzwolić”. Nasz lejtinant Szaœcin odczytał na kapuœcianym polu rozkaz dzienny, podajšc informację, że kobiety zostajš zwolnione z obozu              i majš być odesłane do miejsca zamieszkania (żytielstwa). Szalałyœmy z radoœci! Tylko nasz „starszyna”, powiedział:

„Ja też się cieszę z wami, ale myœlę, że lepiej Wam tutaj, bo o tym wie cały œwiat. A w Wilnie przyjdzie ktoœ, co powie chodŸ z nami i wtedy już nikt o tym nie będzie wiedział”.

Jego słowa okazały się prawdziwe. Prawie wszystkie sanitariuszki                   i łšczniczki, które wróciły z Kaługi, zostały w Wilnie do końca 1944 r. aresztowane. Wiele z nich otrzymało wieloletnie wyroki, a losy ich były bardzo różne.

            W Kałudze było nas 48 kobiet. Wiele z nich już nie żyje. Wspominam                je z bólem serca. Przede wszystkim Sabinę Kalinowskš-Korejwo, która patronowała nam do ostatnich dni swego życia.

            Tuż przed drukiem ksišżki nawišzałem jeszcze jeden kontakt, mianowicie z Zofiš Rykowskš-Cholewinš, która powiększyła wykaz dziewczšt z Kaługi.

 

 
                                    Zofia  Rykowska-Cholewina –  ur. 22.01.1925 r.

                  w Modlinie,  łšczniczka I batalionu „Zycha”,

     następnie IV batalionu  „Ragnera” 77 pp AK, 

     ps. „Zosia”, „Ewa”.

 

      Do 1945 r. mieszkała w Wilnie na Zwierzyńcu. Ojciec  brał udział w wyprawie na Kijów w 1920 r.              W 1940 r. zmarła jej matka. Od 194l r. angażowała się           w   pracę   konspiracyjnš,  jej  szefowš  była  Zosia  Dšb-

Biernacka. Po wsypie musiała opuœcić Wilno, wyjechała  do Szczuczyna i tam trafiła do batalionu „Zycha”, a następnie do batalionu „Ragnera”.                      Po rozbrojeniu osadzona została w Miednikach, a następnie wywieziona           do Kaługi, figurowała tam pod fałszywym nazwiskiem Orzecka.                      Po zwolnieniu z Kaługi ukrywała się w Wilnie przed poszukujšcym jš NKWD. Wreszcie wyjechała do Polski i osiedliła się w Sopocie. Tu zdała maturę  i wyszła za mšż. W latach osiemdziesištych zaangażowała się w ruch „Solidarnoœci”. Jej wnuk, urodzony w dniu rejestracji NSZZ „Solidarnoœć”,        za ojca chrzestnego  miał Lecha Wałęsę. Do 1999 r. pracowała jeszcze jako bibliotekarka.

         W obszernym artykule pod tytułem „Kaługa” [21] opisała dzieje kobiet i dziewczšt osadzonych w obozie w Miednikach, ucišżliwy przejazd do Kaługi, perypetie w czasie odbywania służby w 361 zapasowym pułku piechoty, wreszcie  powrót po zwolnieniu do Wilna.  W zakończeniu artykułu napisała:

„Zanim każda z nas pojechała w swoje strony, gdyż nie wszystkie byłyœmy        z Wilna – umówiłyœmy się  spotkać przed Katedrš. Następnego dnia na placu przed wileńskš katedrš, mieszkańcy mieli niecodzienny widok. Spotkanie    50-ciu kobiet i dziewczšt, ubranych ni to po wojskowemu, ni to po cywilnemu, każdš nadchodzšcš witajšce okrzykiem „pożałować” i przecišgłym „ooo!” Rozeszłyœmy się, przyrzekajšc spotkanie po wojnie w Miednikach. Niestety, nie było spotkań, ani nie było Miednik, zabrakło  i Wilna”.

            Z udziałem Sabiny Kalinowskiej oraz Lusi Różyńskiej odtworzony został niepełny skład kobiecego plutonu z 361 zapasowego  pułku piechoty w Kałudze.

  1. Sabina Kalinowska    

–    

ps. „Sabina”, ur. 15.10.1925 r. w Lublinie.            Zamieszkała od 1927 r. w Wilnie. Wprowadzona do pracy w konspiracji przez swojš siostrę Barbarę, poczštkowo w Garnizonie m. Wilna,                 od grudnia 1943 r. była łšczniczkš 3 Brygady „Szczerbca”. Po rozbrojeniu trafiła do obozu            w Miednikach. Wywieziona do Kaługi, przeby­wała tu do chwili zwolnienia kobiet. W pamięci uczestniczek pozostała jako jedna z najdzielniej­szych, krzepišcych ducha całej „babskiej roty”.
Jej mężem został Marian Korejwo, ps. „Milimetr”, z 3 Brygady „Szczerbca”.  Zmarła   w Gdańsku w 1998 r.

2. Wanda Cejkówna             

–       

po mężu Kiałka, koleżeńska, pomocna  w każdej potrzebie, zachowała się w pamięci jako najładniejszy uœmiech „babskiej roty”  w Kałudze.

3. „Wiosenka”  NN.             

–       

najstarsza w grupie, zawodowa pielęgniarka, wspaniała tłumaczka z polskiego na rosyjski             i odwrotnie, potrafiła w trudnych sytuacjach konfliktu z władzami obozu wyjœć obronnš rękš.

4. „Kozaczek” NN.              

–       

niewysoka, brunetka, z nieodłšcznym papierosem w ręku, która o 5 rano, na dŸwięk pobudki,  odrywała głowę od siennika i z sobie tylko właœciwym rozłożeniem akcentu  mówiła: „jasna cholera...”

5. „Hajduczek” NN.             

–       

wysoka, smukła, poważna, ciemne bršzowe oczy            o kroju bizantyjskiej pięknoœci.

6. „Ignaœ” NN.                      

–       

wspaniała dziewczyna, silna, wysoka, krótko ostrzyżona blondynka. Odważnie, bez literackich ozdób, za to z męskš prostotš mówiła każdemu,    co należało, nie wyłšczajšc oficerskiej władzy.  Sama wesołoœć!

7. Teresa Kaczanowska      

–       

ps. „Jedyna”, po mężu Kujawa, piękne zęby, szparka między górnymi jedynkami, miła, dobra dziewczyna, przed rozbrojeniem była w l Brygadzie „Juranda”.   Zmarła w Szczecinie.    

  8. „ Pšczek” NN.                 

–       

była z Brygady „Juranda”.

  9. „ Cyganka”  NN.           

–       

Tęskniła za swojš gitarš, na której grała                   na „Jurandowych” wieczorach w partyzanckim lesie.

10. „Abisynka” NN.           

–       

bardzo ładna, o dużej kulturze bycia, była                   z siostrš Basiš i bratem Jurkiem.

11. Barbara Maruszewska   

–       

siostra Krysi i Jurka Maruszewskich.

12. Ada  Banaszewska        

–       

intelekt dowcipu, piękna sylwetka, dziecięca mimiczna buzia, bardzo muzykalna.

13. Bronisława Pałubińska     

–       

ps. „Madelon”, kochana koleżanka, zawsze pogodna, zawsze gotowa do pomocy. Jej mšż był również w Kałudze.

14. Wanda Adamkowiczówna   

–       

tęsknišca za domem.

15. Poraj-Dolińska             

–       

cicha, serdeczna koleżanka.

16. Narkiewiczówna             

–       

niewysoka, ciemnozłote, faliste włosy zaplatała       w warkoczyki nad uszami. Sporo piegów na buzi, które dodawały jej uroku.

17. Lusia Różyńska               

–       

najdłuższe rzęsy w „rocie”, poważna, zasadnicza, solidarna, lubiana.

18. Ania Dęmska z UBK       

–       

III bat. 77 pp AK, blondyneczka, duże mšdre oczy, poważna, œwietnie się z niš rozmawiało, bardzo miła koleżanka.

19. „Kalina” NN.                   

–       

dŸwięczny sopran, stale œpiewała, jej ulubiona piosenka to: „Przy drodze stoi biały dom”. Miła, rozmowna, zadawała dużo pytań.

20-21.  Halina i Sulima NN.   

–       

obie profesjonalne pielęgniarki z 2 Brygady, ciche, poważne, zawsze zapracowane.

22. Nusia NN.                     

–       

najmniejsza, chodziła w ostatniej czwórce.            Nie było dla niej odpowiednich butów, wszystkie były za duże, stšd cišgle miała obtarte nogi.

23. Kazimiera Żejmo         

–       

ps. „KaŸka”, po mężu Paradowska, współautorka powyższej listy. Po zwolnieniu z Kaługi i powro­cie jesieniš 1944 r. do Wilna już  w grudniu 1944 r. została aresztowana przez NKWD,  a 10 marca 1945 r. wywieziona bez sšdu do Saratowa;                po drodze zachorowała na tyfus, przekazano              jš do więzienia w Mińsku, po wyzdrowieniu przewieziona do Wilna na Łukiszki, zwolniona               w sierpniu 1945.

24. Hanka Szyszko-Grzywacz

–       

mieszkała w Katowicach.

25. Irena Nowaczyk                 

–       

z domu Roszczewska, ps. „Alina”, z I batalionu „Zycha”, w Kałudze jako Rogiecka.

26.  Zofia Rykowska-Cholewina  

–       

ps. „Ewa”, w Kałudze jako Zofia Orzecka.

27. Janina Piotrowska           

–       

brak bliższych danych.

28. Stacha Jurałowicz           

–       

z domu Rokicka, ps. „Basia”; po wojnie pozostała w Wilnie i tam mieszka.

29. Basia Karwatówna          

–       

brak danych.

30. Agnieszka  NN.                

–       

brak danych.

31. Lala  NN.                         

–       

brak danych.

32. „Zoœka”  NN.                  

–       

wysoka blondynka.

33. Iza  NN.                          

–       

mówiono, że była zakonnicš lub miała niš zostać.

        

        

 

 


Zaœwiadczenie jednostki wojskowej wydane Zofii  Orzeckiej  (Zofia Rykowska),                               że rozkazem z 23.09.44 r. została zwolniona z armii i udaje się  do miejsca zamieszkania.           Takie dokumenty dostały dziewczęta zwolnione z Kaługi.

 

 

 

 

 

Rewizje. Pierwsza rewizja została przeprowadzona w pištek, 28 lipca 1944 r., pod murami miednickiego zamku. Żołnierze wojsk ochrony pogranicza,  w dużej mierze pochodzenia azjatyckiego, niskiego wzrostu – jak ktoœ okreœlił: „drobne postacie, o czarnych, skoœnych oczach, dzikie,                 o obojętnym wyrazie” – z niezwykłš zręcznoœciš przeszukiwali rzeczy wyjęte z chlebaków i plecaków. Odrzucali na bok wszystkie metalowe przedmioty:  brzytwy, żyletki, noże, ale i aluminiowe pudełka od mydła, papiery, druki, ksišżki, dowody osobiste, medykamenty, bandaże, proszki od bólu głowy, aspirynę – wszystko na kupę, bezładnie. W Kałudze dopiero wyjaœniono,         że „mogła być to trucizna, taki proszek jeden czy drugi, nie wiadomo ...”

Oto jedna ze scenek. Oficerowie chodzš i przyglšdajš się robocie swoich chłopców. „Towariszcz lejtnant – mydło mi się zepsuje, zostawcie mi pudełko”. – „Bieri”. „A to ksišżeczka do nabożeństwa”. – „Moliszsia?”             – machnšł rękš. Rewizja skończona.

Rewidowani w pierwszej partii trafili  na złodziejskie ruchy skoœnookich chłopców. Na bok szły: zegarki, pierœcionki, a nawet obršczki. Dopiero interwencja pokrzywdzonych położyła kres grabieżom. Dokładne zrewidowanie ponad 4.000 ludzi w cišgu niecałych dwu dni nie było możliwe, stšd np. w jednym z wagonów na 45 osób zabrano zaledwie 2 noże  i l brzytwę, zostało jeszcze około 15 noży i l4 brzytew, toteż było czym wycinać różne otwory w wagonach, co nie uszło uwagi konwojujšcego. Wydał rozkaz: „Oddajcie noże i brzytwy! Inaczej będzie ponowna rewizja”. Na odczepnego oddaliœmy 4 najgorsze noże. Konwojent odszedł zadowolony.

Po przyjeŸdzie do Kaługi dowódcy plutonów przeprowadzali         rewizje osobiste. Niektórzy robili to pobieżnie, jakby dajšc do zrozumienia, że wypełniajš tylko rozkaz przełożonych. PóŸniej – w zwišzku z przypadkami zamiany sowieckich gwiazdek na polskie orzełki – rewizje przeprowadzali dowódcy rot. Kiedy trafiali przy okazji na nieregulaminowe przedmioty,        np. kšpielówki lub inne „łachy”, konfiskowali je jako niepotrzebne sowieckiemu żołnierzowi. Komuœ w czasie rewizji z ksišżeczki do nabożeństwa  wypadł obrazek z Chrystusem. Oficer indagował: „To Wasz Bóg?                    I wierzy­cie w niego? Toż to tylko obrazek.” Nasz żołnierz odpowiedział: „Obrazek tylko przypomina nam Boga, my nosimy go w sercu”. O dziwo!       Nie skonfiskowano ani obrazka, ani ksišżeczki do nabożeństwa, z której           on wypadł.

Penetracja służb specjalnych. Jednš ze specyficznych cech systemu sowieckiego była systematyczna, zorganizowana, powszechna penetracja wszystkich zbiorowisk ludzkich.

Parutysięczna rzesza polskich żołnierzy, w większoœci ludzi młodych, wychowanych w duchu patriotycznym, gotowych do wszelkich poœwięceń budziła wielkš podejrzliwoœć organów sowieckich. Przy pomocy rozbudowanej sieci donosicieli, agentów i funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa starano się  więc wykryć najmniejsze odchylenia – nie tylko w działaniu, ale nawet           w myœleniu.

         Pierwszym krokiem naszych „opiekunów” było oddzielenie polskiej kadry oficerskiej i podoficerskiej od żołnierskiej masy. Przez bardzo długi czas sowieckie służby specjalne wyłapywały ukrywajšcych się oficerów             i podoficerów, a następnie wywoziły ich do specjalnych obozów.  W tym celu znacznie wczeœniej ulokowali w partyzanckich oddziałach wileńskich komunistów, między innymi Henryka Chmielewskiego i Szczepana Steca, oddelegowanych przez Zwišzek Patriotów Polskich[22]. Obaj w Kałudze otrzymali pracę w strukturach zaopatrzeniowych i zostali zwolnieni z udziału w ćwiczeniach wojskowych. Tych, którym udało się ulokować w kuchni, magazynach, stolarni, warsztatach naprawczych, żołnierze uważali  za szczęœciarzy, nie podejrzewano ich wtedy  o wysługiwanie się  NKWD. Nie oznacza to,       że każdy wykonujšcy takie funkcje musiał być  na usługach NKWD.

         Sowiecki system dla pozyskania współpracowników często posługiwał się metodš szantażu i zastraszania. O takich metodach pisał na przykład Witold Czarnecki[23]:

„Podoficer prowadzi mnie [...] gdzieœ do małego domku poza koszarami,       na skraju miasta. Wchodzę do pokoju, za biurkiem siedzi oficer, nagan             na biurku, jakieœ papiery. Mówi: ŤMy wsio znajem, masz w Wilnie matkę           i młodszego bratať. Podaje adres i inne szczegóły. Zastanawiam się, skšd       on to wie? Żšda współpracy, mówi, że koledzy się zmawiajš, chcš uciekać, co będzie traktowane jako dezercja z frontu itd. Wywijam się jak umiem, udaję durnia, mówię, że jestem wœród obcych, nikogo nie znam. Pada argument nie do obalenia: ŤNie podpiszesz, twoja rodzina pojedzie                 na Sybirť. Podpisuję wreszcie dla œwiętego spokoju jakiœ œwistek, myœlšc: Ťcałuj psa w nos!ť [...] Myœlę, że takich podpisów zebrano całš kolekcję,      bo wcišż kogoœ wyprowadzano”.

Witold w końcu zdecydował się na ucieczkę. Napisał kartkę do swej Mamy, że „siostrzeniec mojej cioci pewno na Boże Narodzenie będzie            w domu”. Około 10 grudnia ukrył się z dwoma kolegami w ruinach cerkwi. Następnie o zmroku dostali się na kałuski dworzec kolejowy. Tu rozdzielili się, aby nie zwracać na siebie uwagi. Patrol wojskowy aresztował jednak Witolda i odstawił do koszar. Trafił do gaubtwachty. Wkrótce odbył się proces. Sšd polowy w składzie: oficer, podoficer  i szeregowy wymierzył karę – 7 lat łagrów.

Pominę opis pobytu Witolda w więzieniach sowieckich czy ciekawš charakterystykę sylwetek sowieckich więŸniów. Opiszę jednak sam epilog              tej sprawy. Po ogłoszeniu częœciowej amnestii z okazji zakończenia wojny       w sierpniu 1945 r. Witolda wezwano do biura łagru celem załatwienia formalnoœci zwolnienia. Kiedy wyraził on chęć wyjazdu do Lublina, usłyszał: „W Polszu nielzia!” Na pytanie, gdzie urodzony, odpowiedział: „W Sarnach”. – „Tak, ty Ruskij” – usłyszał. Wtedy zdębiał, zaczynał zdawać sobie sprawę,                         że wydostanie się  ze Zwišzku Sowieckiego nie będzie takie proste. Za radš życzliwego więŸnia-oficera podał jako miejsce docelowe Oszmianę. Dzięki temu dostał się do Wilna, następnie do Polski.

         Ciężka praca, głodowe racje żywnoœciowe powodowały u niektórych bunt i sprzeciw, a nawet odmowę podejmowania pracy. Taki przypadek opisuje Wiktor Iwanowski:

„[...] Oœwiadczyłem, że nie mam siły i pracować nie będę.  Inni przyłšczyli się do tej akcji. Ponieważ ja byłem organizatorem tego pomysłu, konsekwencje skupiły się oczywiœcie na mnie.  Cisza nocna, wszyscy œpiš jak zabici, nagle ktoœ mnie budzi, patrzę, a tu oficer-dowódca, gestem ręki pokazuje, żebym wstał i kładšc palec na ustach nakazał, żeby  zachowywać się cicho. Od razu otrzeŸwiałem, nadepnšłem Cygankowi na brzuch – ten przebudzony wyskoczył i rozdarł się wniebogłosy [...],  za chwilę obudziło się kilku następnych kolegów.

W naszym batalionie, i  nie tylko w naszym, cišgłe penetracje personalne systematycznie wyłuskiwały Ťniebłaganadziożnychť (niepewnych), a to          od „Łupaszki”, a to od „Ragnera”, a nawet jeszcze tych od „Kmicica” (którzy uszli z życiem). Penetracja była wynikiem pracy własnych kapusiów, których nie brakowało w żadnym œrodowisku. Ci Ťwyłuskaniť ginęli, rano stwierdzaliœmy,  że brakuje jednego lub kilku kolegów i już więcej ich nie widzieliœmy – była to oczywiœcie znana bolszewicka metoda.

[Jednego razu] oficer wyprowadził mnie, wychodzšc pierwszy, zarepetował pistolet i zaprowadził mnie do „kapliczki”. Była to ziemianka, znajdujšca się                na uboczu [...], gdzie siedział ppłk Bułhakow [...]. Zaczšłem składać meldunek. Przerwał mi krzyczšc:[...] ŤPracować ci się nie chce,  a więc nie zobaczysz już więcej ani ojca, ani matki, ani rodziny [...]. Wiem,                    bo sprzyjasz hitlerowskim bandytom, tak więc ty też jesteœ faszystš,                  a na takich my mamy sposobyť – prowadził monolog. Próbowałem coœ powiedzieć,  lecz natychmiast powtarzała się stara piosenka: odpowiadaj, milcz, dlaczego nie odpowiadasz, milcz itd. [...].  Do ziemianki wróciłem już bez eskorty [...]. Całkowicie załamany  siadłem obok Cyganka [...]. Postanowiliœmy zakończyć nieudany strajk i przystšpić do pracy”.[24]

         Forma fizyczna i psychiczna uwięzionych zależała od wielu czynników. Nie tylko od odpornoœci organizmu na niedożywianie, ale i od tego, jak kto był przygotowany do pracy fizycznej, a nawet jak daleko posuwał się                       w ryzykanckich poczynaniach dla zdobycia żywnoœci. To ostatnie polegało   na grupowym wyjœciu nocš ze strzeżonego obozu, dojœciu do najbliższego kołchozu, rozbiciu zamknięcia ziemianki, gdzie przechowywano żywnoœć,            i powrocie do obozu w sposób niezauważony przez strażników. Poza kilkoma kilogramami ziemniaków dawało to pewnoœć, że można przeciwstawić się trudnej sytuacji, w jakiej się znajdowaliœmy.

         Wspomnieć tutaj należy, że sporadycznie zdarzały się przypadki,            iż nasi chłopcy znajdowali się na usługach ciemiężycieli. W tak wielkiej zbiorowoœci zawsze znajdš się ludzie o słabym charakterze, chcšcy                   za wszelkš cenę poprawić swój byt kosztem innych. We wspomnieniach Kazimierza Kozłowskiego (III batalion) wymieniony jest „pomkomwzwod”  Giza. Był on prawš rękš d-cy plutonu sierżanta Kinzigułowa i znany                         był powszechnie jako œlepy wykonawca wszystkich rozkazów. Chłopcy obiecywali mu, że wyrzucš go z wagonu, jak będziemy wracać do kraju.            Ale jak wynika z relacji Bolesława Stockiego, Giza  podczas ucieczki został złapany i skazany na 10 lat ciężkich robót i nie wracał już razem z wszystkimi do kraju. Trudno  go obiektywnie osšdzić. Na pewno jest to jeden z wielu przykładów osobistych dramatów ludzkich w czasie wojny.

Ucieczki. Już w czasie rozbrajania niektórzy z naszych żołnierzy podejmowali próby przedostania się do Warszawy, gdzie właœnie trwała akcja „Burza”.

         Sporo prób ucieczek naszych chłopców miało miejsce zaraz                    po rozbrojeniu, kiedy prowadzono nas do obozu w Miednikach. Między innymi właœnie  wtedy uciekł mój brat Jerzy („Mur”), ja zaœ dałem się doprowadzić do miednickiego obozu.

         Na pewno nie wszystkie próby ucieczek były udane. Opowiadano             o bezwzględnoœci  konwojentów. Taki przypadek opisuje W. Iwanowski:

„Wkrótce staliœmy się œwiadkami pierwszej tragedii. Zaraz po rozpoczęciu marszu jeden z partyzantów (nazwiska jego nie znaliœmy) szybko odłšczył się     i zaczšł uciekać. W pogoń natychmiast ruszyło kilku konnych, dopędzili             go i zaczęli okładać pejczami. Na to podjechał [...] major, żołdacy rozstšpili się, a major wymierzył i strzelił do bezbronnego, następnie odjechał,
by za chwilę powrócić i oddać do leżšcego jeszcze kilka strzałów. Obraz ten przeœladuje mnie do dzisiaj [...].

Nie skończyło się  na jednej tragedii. W czasie gdy wszyscy zaabsorbowani byli morderstwem dokonanym przez bolszewików na partyzancie, inny chłopak wyrwał się do ucieczki  z drugiej strony kolumny wykorzystujšc nieuwagę eskorty. Był oddalony od kolumny jakieœ 50 metrów, gdy ruszyła za nim pogoń na koniach. On jednak zdšżył dopaœć terenu poroœniętego krzakami. Padło za nim kilka strzałów, po chwili z krzaków wyłonili się konni                      i z zadowoleniem orzekli: ŤNo i etowo swołacza toże ubiliť.  Po czterdziestu latach, na corocznym spotkaniu akowców całkowicie przypadkowo zeszliœmy na temat tamtej ucieczki i dokonanego przez NKGB morderstwa. I oto okazało się, że wcale Ťtowo swołacza nie ubiliť. Młodziutki, wówczas 16-letni partyzant, o pseudonimie ŤBończať, żyje do dzisiaj (prawdziwe nazwisko: Tadeusz Mieczkowski)”[25].

         W okresie przetrzymywania nas w Miednikach, mimo silnej straży, też zdarzały się ucieczki. Sam miałem okazję opuszczenia tego obozu przy pomocy mojej Mamy. Ale jak już nadmieniałem wczeœniej, były i sytuacje           odwrotne – mianowicie dobrowolnego przybywania do obozu młodych Polaków, pragnšcych w ten sposób uniknšć sowieckiego werbunku do armii.

         W tym zakresie brakowało jasnoœci, jak postępować. Dowodem może być zalecenie członka Komendy Głównej – legendarnego Stanisława Kiałki.          W swoich wspomnieniach pisze on:

„W pierwszym rzędzie posłałem wiadomoœć do chłopców, którzy zostali internowani w Miednikach, by uciekali. Zrobili to wszyscy z kompanii szkolnej 6 Brygady ŤKonarať  i ŤPrzerzutuť z miasta, którzy się tam dostali. Pozostał tylko jeden, który majšc matkę w Jugosławii, tš drogš chciał się przedostać na Zachód.”[26]

W czasie naszego pobytu w koszarach w Kałudze próby ucieczek były traktowane jako dezercja z armii. Złapanych sšdzono publicznie przed całym pułkiem. Wyroki były wysokie: od 10 do 15 lat ciężkich robót w łagrach. Niestety, ani losów skazanych, ani szczęœliwców, którym powiodło się,  nie udało się ustalić.

Jednš z takich ucieczek – bodaj że pierwszš udanš – zrelacjonował Zygmunt Kłosiński.[27] We wrzeœniu 1944 r., parę dni po odmowie złożenia przysięgi na wiernoœć ZSRR, pięciu żołnierzy pochodzšcych z miejscowoœci  Smorgonie: Leon Birn, Tadeusz Dunowski („Ali”), Kazimierz Kosowicz („Kusy”), Zbigniew Radzikowski („Mruk”) i Roman Sławiński („Szturlis”)  postanowiło nie czekać niepewnego losu. Udało im się opuœcić koszary               i oddalić się. Dla zmylenia poœcigu obrali kierunek północny. Maszerowali nocš, a o œwicie odpoczywali w lesie, z dala od ludzkich siedzib. Po dziesię­ciu dniach marszu znaleŸli się nad rzekš Ugrš. Teren wczeœniejszych walk frontowych pełen był rozbitego sprzętu wojskowego,  a w œwietle księżyca bielały ludzkie i końskie koœci. Jeszcze parę razy przekraczali rzeki, najczęœciej wpław. Unikali linii kolejowych, strzeżonych przez uzbrojone patrole. W końcu dotarli w okolice WiaŸmy, a po dwudziestu kilku dniach          w okolice Smoleńska. W poszukiwaniu żywnoœci, ziemniaków z pól, podzielili się na dwie grupy. Niestety, nie spotkały się one już. „Ali” z „Mrukiem” zdecydowali się maszerować również za dnia. Wyniknęło to z koniecznoœci przeprawienia się  przez Dniepr, który najlepiej było pokonać pocišgiem towarowym. Na peryferiach Smoleńska przeżyli chwilę grozy. Głodni                i zziębnięci zapukali do jednego z domostw, gdzie gospodyni ugoœciła ich         w kuchni mlekiem i ziemniakami. Przez uchylone drzwi zobaczyli mężczyznę w mundurze enkawudzisty, czyszczšcego rozebrany  na stole pistolet. Kobieta ofuknęła go, że pobrudzi obrus i zamknęła drzwi. Podziękowali i czym prędzej opuœcili goœcinny dom. Ominšwszy przejazd kolejowy, na stacji rozrzšdowej, chyłkiem wdrapali się do pustego wagonu-węglarki. Po drodze do wagonu dosiadło się kilku pograniczników. O dziwo, nie zainteresowali się dwoma „bojcami”, nawet dostali od nich po kawałku chleba. Po dwóch dniach dojechali do Mołodeczna, skšd blisko było już  do Smorgoń, a więc byli  w domu.

         Grupa „Kusego” natomiast została zatrzymana przez patrol wojskowy w okolicy Smoleńska. Oœwiadczyli, że skierowano ich z 361 pułku Armii Czerwonej do polskiej armii Berlinga, a odpowiednie dokumenty posiadajš ich dwaj koledzy, którzy się zagubili. Po paru dniach aresztu, ponieważ nie było zapewne możliwoœci sprawdzenia wiarygodnoœci ich oœwiadczeń,                 dostali z „wojenkomatu” skierowania do Lublina. Pojechali jednak do Wilna. Stšd Leon Birn i Roman Sławiński jednym z pierwszych transportów repatriacyjnych  przedostali się do Polski. „Kusy” miał mniej szczęœcia,             po paru dniach pobytu w Wilnie został zatrzymany na ulicy i aresztowany,                      a póŸniej tak jak wielu wileńskich akowców wywieziony za kršg polarny. Przetrwał wygnanie, wrócił do Polski w 1956 r. Główny bohater,  Zbigniew Radzikowski „Mruk” i opisujšcy tę pierwszš ucieczkę z Kaługi Zygmunt Kłosiński („Huzar”, „Dan”)  już nie żyjš.

         Najaktywniejsi chłopcy decydowali się na organizowanie przemyœlnych ucieczek, najczęœciej w małych grupach. Uczestnikiem jednej z takich udanych eskapad był Mieczysław Turek[28], ps. „Kmieć”. Był on zastępcš
d-cy 1 plutonu kawalerii Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgu (OR KO). Internowany w Miednikach zataił swój stopień podoficerski. Został wywieziony do Kaługi, a następnie zesłany do pracy przy wyrębie lasów podmoskiewskich.

         Pod koniec maja 1945 r. wszystkie bataliony robocze zelektryzowała wieœć o ucieczce trzech naszych żołnierzy z III batalionu. Opowiadano, że zawładnęli oni samochodem ciężarowym Zis-5, którym zwożono z lasu drewno i dzięki temu nie zostali złapani. Po 48 latach M.Turek tak zrelacjo­nował swojš ucieczkę:

„Widzšc nasze beznadziejne położenie, brak zainteresowania naszym losem ze strony zachodnich sojuszników, po l maja 1945 r. podjšłem decyzję ucieczki na rodzinnš ziemię. W zwišzku z tym zaczęliœmy ze Stanisławem Tamulewiczem, byłym żołnierzem 3 brygady „Szczerbca”, gromadzić prowiant. Należy nadmienić, że znał on rzemiosło szewskie i potrafił                z powierzonego materiału wykonywać dla radzieckich oficerów z naszego batalionu buty z cholewami, tzw. Ťharmoszkiť.

Za swojš pracę otrzymywał dodatkowy chleb, kaszę, a czasami i konserwy.  Z okresu partyzantki posiadałem skrzętnie ukrywany w czasie licznych rewizji wojskowy kompas. W pewnej odległoœci od naszych ziemianek urzšdziliœmy schowek na gromadzone produkty. Do naszego zespołu przyjęliœmy jeszcze trzeciego żołnierza (niestety, nie pamiętam już jego imienia i nazwiska), był on bardzo religijny i cišgle żarliwie się modlił. Naszš ucieczkę zaplanowaliœmy w drugiej połowie maja, liczšc na lepszš, cieplejszš pogodę. Ustaliliœmy hasło: Ťidę gotować ziemniakiť,                       co nakazywało udanie się do naszego schowka z prowiantem, w którym mieliœmy już 3 bochenki chleba, 2 kg kaszy, 1 kg soli i parę mięsnych konserw. Jeden z naszych kolegów, pracujšcy w warsztatach samochodowych, wykonał nam  3 solidne noże. Któregoœ dnia przed 15 maja zauważyłem funkcjonariuszy NKWD, którzy podejrzanie penetrowali nasze ziemianki. Obawiajšc się, że chodzi o nas, planujšcych ucieczkę, zabrałem pospiesznie swój buszłat i powiedziałem dyżurujšcemu koledze: Ťidę gotować ziemniakiť z proœbš o przekazanie tej informacji Tamulewiczowi i trzeciemu naszemu koledze, których nie było w tej chwili w ziemiance. Bardzo szybko znaleŸliœmy się w trzech w umówionym miejscu [...], nie zwlekajšc ruszyliœmy według kompasu  na zachód [...].

Szliœmy przez kilka nocy, w dzień wypoczywajšc zaszyci w gęstwinie lasów. Złożyliœmy sobie solenne przyrzeczenie, że nigdy żadnego z nas nie opuœcimy, nawet gdyby ktoœ zachorował, będziemy oczekiwać do czasu wyzdrowienia,  aż będzie mógł iœć. Jeżeli wpadniemy, to wszyscy razem,        we trójkę [...]. Poczštkowo okolice były słabo zaludnione, gdzieniegdzie natrafialiœmy  na kołchoz lub sowchoz, które ostrożnie omijaliœmy. Po dwóch tygodniach nasze zapasy żywnoœci się wyczerpały, zaczęliœmy podkradać, poczštkowo z pól, najczęœciej ziarno i jarzyny. W jednym z kołchozów udało nam się ukraœć wiadro, w którym rozcieraliœmy ziarno zboża i prażyliœmy je zamiast chleba. W lasach napotykaliœmy na pociski, które rozbrajaliœmy, gromadzšc w woreczku proch, który służył nam do szybkiego rozniecania ognia. Byliœmy już mocno umęczeni, nogi opuchłe w kostkach, obuwie mocno nadwerężone. Głód zmuszał nas do radykalniej­szych działań: zabijaliœmy napotykane na pastwiskach zwierzęta kołcho­zowe: owce, czasami nawet krowę lub konia. Naturalnie tylko częœć mięsa mogliœmy zabrać ze sobš, reszta zostawała na polu. Kiedy skończyła się sól, zapałki, zaczęliœmy częœć zdobytego mięsa odstępować kołchozowej ludnoœci [...]. Do chałup wchodziliœmy wieczorem, gdzieœ na skraju wsi
i po załatwieniu transakcji jak najspieszniej oddalaliœmy się.

Raz w czasie swojej wędrówki trafiliœmy na pole minowe między lasami, przebyliœmy je z dużš ostrożnoœciš,  w odstępach  50-metrowych. Wreszcie dotarliœmy do rzeki Moskwy, około 30 kilometrów od stolicy. Przebyliœmy  jš wpław i za dwa dni znowu natknęliœmy się na tę rzekę [...].

Przed ucieczkš miałem około 300 rubli gotówkš, które służyły nam teraz            do opłacania różnych usług ludnoœci (dawałem  od 10 do 20 rubli), a więc zasób ten szybko się wyczerpał.

Zazwyczaj dłuższe przerwy robiliœmy w niedziele, wtedy odbywaliœmy generalne pranie, odpoczywaliœmy i nie zapominaliœmy o modlitwie. Kiedy dotarliœmy do Dniepru, byliœmy już bardzo wyczerpani, nawet dłuższe odpoczynki już nie wystarczały. I wtedy przypadek odmienił nasze wędrowanie – w jednym kołchozie zauważyliœmy trzy uwišzane łańcuchami łodzie. Po wielu trudach udało nam się jednš łódŸ uwolnić. Teraz przez osiem dni płynęliœmy, wypoczywajšc, ku Smoleńskowi. Od czasu do czasu przybijaliœmy do brzegu dla zdobycia żywnoœci i posilenia się.

Ta sielanka, niestety, została przerwana. Kiedy zbliżyliœmy się do dużego, żelaznego mostu, zauważono nas i próbowano zatrzymać, musieliœmy zawrócić i zrezygnować z wodnego œrodka lokomocji. Nie chcieliœmy już kontynuować dalszej drogi pieszo. Na jednym z kołchozowych pastwisk ujrzeliœmy stado niepopętanych koni. Wydawało mi się, że sš to nasze polskie konie, wyglšdały jakby były to kawaleryjskie konie spod siodła [...], sam pochwyciłem dwa konie, uważajšc to za rekwizycję wojskowš.               W następnym kołchozie zdobyliœmy wóz i uprzšż i tym zaprzęgiem dojechaliœmy aż pod Mołodeczno, gdzie sprzedaliœmy wóz, a następnie jednego konia. Pienišdze podzieliliœmy między sobš i rozstaliœmy się. Każdy udał się w swoje strony. Do Smorgoń dotarłem z jednym koniem, którego  też musiałem sprzedać.

Nasza ucieczka z podmoskiewskich lasów trwała szeœć miesięcy. Był to ogrom trudu, niewyobrażalny do pokonania przez człowieka. A jednak osišgnęliœmy to, co zamierzyliœmy  – byliœmy znowu na naszej wileńskiej ziemi jako ludzie wolni, chociaż kraj był ciemiężony.

Od razu nawišzałem kontakt z naszš akowskš konspiracjš w Oszmianie. Sytuacja była skomplikowana, większoœć ludzi zwišzana z działalnoœciš Armii Krajowej wyjechała do Polski. Złożyłem aż w trzech różnych komórkach konspiracyjnych zapotrzebowanie na kartę repatriacyjnš.                 O dziwo, otrzymałem trzy karty. Może to œwiadczyć o znakomitej działalnoœci naszych komórek konspiracyjnych.

W końcu 1945 r. wraz z 11 innymi akowcami opuœciłem Wileńszczyznę, aby prowadzić gospodarstwo rolne pozostawione przez rodziców w Polsce”[29].

Na przełomie stycznia i lutego 1945 r. udanš ucieczkš okazała się eskapada, pochodzšcego z Dyneburga (Łotwa), Henryka Szostaka                  (ps. „Edmund”) [30]. Ze swoim kolegš  (ps. „Jasny”) ukrył się w załadowanym drewnem wagonie, gotowym do odjazdu  do Moskwy. Podróż była ucišżliwa. W wagonie między drewnem a drzwiami było bardzo mało miejsca. Temperatura na zewnštrz około –300C, musieli czuwać na zmianę, aby nie zamarznšć. Co l5 minut zmieniali się – jeden spał, drugi czuwał, trwało to całš dobę.  Do Moskwy dotarli zmarznięci do szpiku koœci. Tam najpierw zjedli na targowisku po trzy miski goršcej zupy. Następnie metrem dojechali do Białoruskiego Dworca, skšd odchodziły pocišgi w kierunku Wilna.           Do pocišgu nie było łatwo się dostać. Biletów na przejazd nie sprzedawano bez odpowiednich przepustek – przy wejœciu na peron kontrolowano, przy drzwiach wagonu znów była kontrola. Okrężnš drogš wyszli więc                   na odpowiednie tory i wskoczyli do wagonu, kiedy pocišg był już  w biegu. Podróż do Wilna trwała około tygodnia.

Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej ucieczce, opisanej obszernie przez Wiktora Iwanowskiego[31]. Zdecydował się on ze swoim bratem Tolkiem i dwoma kolegami, Wićkš i Wińkš, podjšć próbę ucieczki z Kaługi                 w miesišcu wrzeœniu. Wiktor jako specjalista od kładzenia asfaltu przywieziony został z prac w lesie do koszar w Kałudze. Po zebraniu zapasów żywnoœci, głównie sucharów, cukru, soli oraz zapałek i tytoniu zdecydowali się na ten ryzykowny krok. Od Kaługi starali się oddalić najpierw łódkš, płynšc rzekš Okš, póŸniej pieszo, unikajšc osiedli, bo wiedzieli, że za każdego złapanego zbiega czy dezertera obywatel Zwišzku Sowieckiego mógł dostać 1 pud mški  (16 kilogramów).  Po pokonaniu około 120 km dotarli  w okolice Kozielska i tu zostali zatrzymani przez wojskowy patrol. W brawurowy sposób wymknęli mu się z ršk, ale musieli rozdzielić się. Wiktor                        z postrzelonym bratem Tolkiem kontynuowali eskapadę ku wolnoœci. Pozostało im 29 zapałek, 4 paczki tytoniu  po 200 g, trochę soli. Szczegółowy opis przeżyć tej dwójki mógłby posłużyć za scenariusz do pełnego napięcia filmu. Pożywiali się głównie grzybami, ziemniakami i kapustš z pól kołchozowych, jarzębinami, żurawinami, a najczęœciej byli głodni. Koło Briańska zrozumieli, że pieszo nie dotrš do celu, więc zaczęli korzystać             z pocišgów. Parę razy natykali się  na kontrole, z których udawało się im wyjœć obronnš rękš. Kiedy już dotarli na polskie tereny, zrozumieli, że i tutaj sytuacja radykalnie się zmieniła. Lęk o własne życie, o losy najbliższych, lęk przed hitlerowska przemocš i przed rozbestwionš dziczš bolszewickš nie ominšł nikogo, a gwałty, rozboje, mordy stały się czymœ powszechnym.

Jednš z nietypowych ucieczek opisuje Mieczysław Rostkowski, który po wyjeŸdzie większoœci do podmoskiewskich lasów pracował w małej grupie w miejscowoœci Piasocznoj, około 50 km od  Kaługi[32]:

„Ogłoszono koniec wojny, ale o naszym zwolnieniu było cicho. Jeden               z naszych chłopaków zakochał się w miejscowej Rosjance, dróżniczce             na kolejowym przejeŸdzie. Któreœ nocy zakochana para i dwóch naszych chłopców zniknęli. Siedli do pocišgu i pojechali na zachód. Jechali jak tylko się dało najdalej, resztę drogi odbyli pieszo. Ona  w tej podróży odegrała  olbrzymiš rolę – sprawdzała przejœcia przez mosty na rzekach, zaopatrywała w żywnoœć zakupywanš za wczeœniej uzbierane pienišdze, otrzymywane           od rodzin naszych chłopaków. W końcu uciekinierzy szczęœliwie dotarli                         na Wileńszczyznę, ona została u rodziców swego ukochanego, chłopcy          jak najprędzej wyjechali do Polski.”

Nie wszystkie próby ucieczek kończyły się pomyœlnie. Czasami zbiegów łapano. Wtedy najczęœciej karano wysokimi wyrokami, zsyłano           do łagrów. W Kałudze odbywało się to publicznie, przed całym pułkiem,          w celu odstraszenia innych, o czym œwiadczy, opisany wczeœniej, przypadek Witolda Czarneckiego. Niektóre ucieczki z prac w lesie kończyły się tragicznie. Skazani na wieloletnie zsyłki nie zawsze powracali po latach odbywania kary. A groby ich pozostały bezimienne.

Była jeszcze inna kategoria ucieczek. W końcowej fazie naszego pobytu w lasach podmoskiewskich znaleŸli się zwolennicy szukania rozwišzania przy pomocy polskiej ambasady w Moskwie. Do Moskwy nie było daleko, a więc amatorom szukania tej drogi udawało się dostać                do naszego przedstawicielstwa. Tam przyjmowano ich bez większego entuzjazmu, grzecznie tłumaczono, że należy cierpliwie czekać na pozytywne załatwienie problemu i odsyłano z powrotem. Stšd powszechnie nazywano ich „ambasadorami”. Nie mieli oni wœród nas większego posłuchu. Traktowaliœmy ich jako tubę naszych „politruków”, czasami podejrzewaliœmy nawet, że sš po prostu ich narzędziem.

Według bardzo niepełnych i niepewnych danych, z Kaługi, a następnie                  z obozów leœnych uciekło około 250 osób, z których tylko częœć udało się formacjom NKWD złapać[33].

 

 

Gaubtwachta. System kar stosowanych przez naszych przełożonych służył podporzšdkowywaniu nas. Obejmował on:

ˇ    kary porzšdkowe indywidualne i zbiorowe, tzw. „nariad w nie oczerdzi”, czyli sprzštanie poza kolejnoœciš, najczęœciej pomieszczeń koszarowych lub obozowych, a jeżeli miała to być kara bardziej dotkliwa –                       to pomieszczeń sanitarnych;

ˇ    dodatkowe ćwiczenia, stosowane szczególnie dla wymuszenia posłuszeństwa,  np. za niewykonanie pieœni w języku rosyjskim pluton musiał biegać lub wykonywać inne forsowne ćwiczenia, powtarzano je aż do uzyskania zadowalajšcego efektu;

ˇ    w czasie pracy w lesie, szczególnie w pierwszym okresie, nie zezwalano zakończyć roboty tym zespołom, które nie wykonały normy, skutkiem tego było nieotrzymanie normalnego posiłku;

ˇ    tzw. „gaubtwachta”, zwana przez nas w skrócie „guba”, czyli kara aresztu œcisłego, odbywana w odosobnionym pomieszczeniu, bez żadnych wygód            i nie ogrzewanym, co było szczególnie dotkliwe zimš, z jednym posiłkiem dziennie.                       

A oto parę fragmentów wspomnień osób, które doœwiadczyły kary „gaubtwachty”. Zbigniew Roguski tak opisuje odbywanie kary „gaubtwachty”                 w II batalionie[34]:

„Areszt wyglšdał w ten sposób, że było to przedłużenie ziemianki                     l kompanii, po prostu był to dół o wymiarach 3 x 5 m, bez okna, przy drzwiach stał wartownik. Gdy ktoœ chciał się załatwić, stukał w drzwi, wartownik otwierał i szło się za płot. W tym czasie drzwi były otwarte                i wchodziło œwieże powietrze. Jedzenie dawano tylko jeden raz dziennie.             Ale chłopcy zrobili dziurę w ziemiance l kompanii do aresztu                         i po podniesieniu beleczki podawali mojš porcję, którš dostawał pluton.          W sumie więc nie było aż tak Ÿle. Nie chodziło się do ciężkiej pracy, siedzieliœmy lub leżeliœmy na piasku, bo nie było żadnej pryczy. Po trzech dniach sierżant przychodzi mnie zabrać i pyta z ironicznym uœmiechem: ŤDobrze się siedziało?ť Odpowiadam – ŤWyœmienicie!ť Wobec tego dał mi jeszcze dodatkowo trzy dni aresztu. W sumie odsiedziałem 36 dni. Były one już gorsze, bo póŸniej rudy kapuœ, nasz chłopak, który był Ťpomkom-wzwodemť w naszym plutonie, zjadał mojš porcję. Po powrocie do Polski       w Białej Podlasce dostał za swoje”.

O „srogim reżimie” gaubtwachty opowiada w swoich wspomnieniach Wiktor Iwanowski.[35] Karę tę zastosowano wobec chłopaka o pseudonimie „Cyganko”. Dostał on list, z którego dowiedział się o wielkiej tragedii: „ojca twego rozstrzelali bolszewicy, matkę wywieŸli w nieznanym kierunku, siostrę kilku ruskich zgwałciło i też wywieŸli”. Psychika młodego chłopaka nie wytrzymała, przestał w ogóle mówić, zobojętniał na wszystko, na nic nie reagował. Przestał jeœć, trzeba było go karmić. Nie pilnowany wychodził            i szedł za każdym razem na zachód. Po wyprowadzeniu z latryny                    też rozpoczynał swój „marsz na zachód”. Robił to zupełnie podœwiadomie. Sprawa nabrała rozgłosu. Wiktor Iwanowski, jego kolega, zawiadomił o tym dowódcę i lekarza batalionowego Tamarę. Dowódca zadecydował                          o pozostawieniu go na razie  w ziemiance, chłopcy otoczyli go specjalnš opiekš. W plutonie w zasadzie byli sami swoi, ale – jak wspomina Wiktor „porcje mu przysługujšce podkradały Ťhienyť”. Wreszcie sprawš zainteresował się sam ppłk Bułhakow, który nie wierzył  w chorobę chłopaka.

„Wizyta politruka w ziemiance była wydarzeniem niecodziennym. Dyżurny podał rozkaz „bacznoœć” i złożył raport o stanie liczebnym plutonu. Jedynym, który nie zareagował, był oczywiœcie ŤCygankoť. Siedział nieporuszony           na pryczy, na kolanach trzymał miskę z zupš, miałem go zamiar karmić. Politruk spytał: ŤA gdzież etot sumaszedszyj?ť (gdzie jest ten wariat?), któremu się nie chce pracować. W tym momencie ŤCygankoť nieoczekiwanie odwrócił się i chlusnšł w politruka miskš pełnš zupy. Oniemieliœmy, wprawdzie z odległoœci około  4 metrów nie trafił w głowę, lecz częœć lury zwanej zupš spoczęła na oficerskim enkawudowskim mundurze. ŤCygankoť  tymczasem usiadł, jak gdyby nic się nie stało. Bułhakow wyskoczył                  z ziemianki, a za chwilę wpadło do nas kilku ze straży i wywlekli ŤCygankať  na gubwachtę [...]. Nieszczęœnik nie stawiał żadnego oporu [...]. Na szczęœcie  do batalionu przybyła wizytacja. ŤCygankať, przeniesiono  do sanczasti, gdzie na 5 łóżek był tylko on. Tamara chorego objęła opiekš. Po pewnym czasie odwiedzajšc ŤCygankať zauważyłem pewnš poprawę w jego zachowaniu się, przebywał on jednak dalej pod stałym dozorem Tamary”.[36]

Tadeusz Ginko, który po odmowie współpracy z politrukiem, dostał się też na gaubtwachtę, opisał jš następujšco:

„Dwaj żołnierze wyprowadzili mnie pod karabinami na dwór. Szliœmy            w kierunku aresztu, który znajdował się niedaleko pomieszczeń nadzoru           i domków zajętych przez Ťnaczalstwoť.

Zostałem sprowadzony schodkami w dół, w całkowitych ciemnoœciach,           do pomieszczenia w rodzaju piwnicy. Jeden z żołnierzy zapalił zapałkę,          w błysku œwiatełka zauważyłem kilka postaci na pryczy w izdebce na wprost wyjœcia. Dla mnie otwarto drzwi na prawo, wepchnięto do osobnego pomieszczenia i zamknięto na skobel. Żołnierze wyszli, zapanowała cisza. Wycišgnšłem przed siebie ręce i tuż, tuż przed sobš wymacałem œcianę. Cela, w której mnie zamknięto, miała wymiary metr na metr, metr kwadratowy podłogi, wysokoœć wystarczajšca, by w niej stanšć. Klęczšc westchnšłem do Boga. Niepokój uleciał [...], ułożyłem się na ubitej ziemi,        z nogami zgiętymi w kolanach wypełniłem sobš kwardat powierzchni,              z klockiem pod głowš nie było tak Ÿle. Kołnierz buszłatu chronił ucho          od ucisku [...]. Nie mogłem się doczekać snu, przyszedł na ranem.

Obudziły mnie głosy towarzyszy niedoli, otworzyli skobel. – WychodŸ, chodŸ do nas. Było ich trzech. Jednego złapano w czasie ucieczki, wydali go kołchoŸnicy, do których zaszedł proszšc o jedzenie. Odszedł od obozu zaledwie 80 km. Dwaj pozostali, proœci żołnierze, sprzeciwiali się pracy ponad normę. Jeden z nich poturbował sierżanta z nadzoru. Pierwszego uciekiniera czekał sšd. Drugi się zacišł i postanowił nadal odmawiać pracy [...].

Słyszšc kroki zbliżajšcego się strażnika, stanšłem szybko w izolatce [...].          Po jego odejœciu wszedłem na schody i przyłożyłem oko do szpary                  w drzwiach. Już było jasno [...], poznałem Kozakiewicza, studenta medycyny, mego ucznia z okresu, gdy pracowałem jako asystent                      w Zakładzie Histologii u prof. Hillera. Wręczył bajcowi małš paczuszkę           i coœ mu wetknšł w dłoń. Strażnik skierował kroki do aresztu, otworzył drzwi: ŤEto dla tiebiať [...]. Był to kawałeczek słoniny, kosteczka wielkoœci   5x10 cm, już nieco pożółkła, ale pachnšca smakowicie wędzonkš. Wzruszyłem się [...]. Myœlałem sobie, jak różnymi drogami chodzi ludzka przyjaŸń i życzliwoœć. Ofiarowany mi skarb był na wagę złota. Porcje żywnoœciowe były tak skromne, że ciężko pracujšcy tracili siły [...]. Starannie owinšłem kšsek słoniny w zatłuszczony papier pozostawiajšc jš na czarnš godzinę. Trzeciego dnia wyprowadzono  do pracy moich towarzyszy [...]. Dołšczono mnie do nich [...]”[37].

Każdy batalion miał swojš gaubtwachtę, której ciemne œciany mogłyby niejedno podobne wydarzenie opowiedzieć.

Gospodarstwo pomocnicze pułku. Pułk posiadał własne gospodarstwo rolne, położone około 25 km od Kaługi. Zwano je „podsobnoje chaziajstwo”. Już od sierpnia wysyłano tam do prac polowych naszych chłopców. Jako jedna z pierwszych pracowała tam częœć roty „automatnoj” III batalionu, uczestniczšc z kosami i grabiami przy sprzštaniu jarych zbóż.      Pobudka była już o 4 rano, a pracę kończono o 18. Ale za to wyżywienie było dobre. Nie żałowano ziemniaków i jarzyn, a za œledzie i cukier można było kupić mleko, a czasami nawet i masło, toteż kierowani do tej pracy uważali się za szczęœliwców.

         W wielu ankietach i wspomnieniach sš wzmianki o pracach wykonywanych w gospodarstwie, takich jak: zbiory ogórków, kiszenie kapusty itp. Te pobyty w gospodarstwie były lepiej oceniane, dawały więcej możliwoœci poprawy wyżywienia. Nasze dowództwo szukajšc możliwoœci zdobycia wyżywienia: ziemniaków, kapusty czy ogórków, wypożyczało nas okolicznym sowchozom i kołchozom jako siłę roboczš, której dotkliwy brak odczuwały te gospodarstwa. Czasami były to doraŸne potrzeby. Np. grupa                   z III batalionu pracowała w pobliskim kołchozie, za co otrzymaliœmy słomę               do naszych sienników. Pracujšcy żołnierze otrzymywali dodatkowy posiłek, bez chleba, którego dotkliwy brak odczuwało się nawet w kołchozach. Po paru tygodniach chłopcy wracali do koszar w Kałudze. W jednym ze wspomnień jest wzmianka o takim pobycie:

„Najpierw trafiłem na Ťpodsobnoje chaziajstwoť, należšce do naszej jednostki, gdzie mieliœmy wykonywać pracę przy wykopkach ziemniaków. Zrobiono zbiórkę wywołujšc fachowców do różnych prac, reszta poszła do kopania ziemniaków. Zgłosiłem się do powożenia wołów. Woły były już zaprzężone. Zapytałem kołchozowego chłopaka: A gdzie sš lejce? Chłopak uœmiechnšł się          i powiedział:  Lejce sš niepotrzebne. Jeżeli chcesz skręcić  w prawo, dotykasz patykiem prawego woła i mówisz Ťsub !ť, jeżeli w lewo – dotykasz lewego woła mówišc Ťsobeť. I mimo że nigdy wczeœniej tego nie robiłem, przez ponad tydzień woziłem wołami ziemniaki z pola. Jedzenie się na tyle poprawiło, że na obiad mieliœmy gęstš zupę z jarzynami, jałowš, ale do syta”[38].

Życie religijne. W niedzielę, 23 lipca 1944 r., jeszcze przed opuszczeniem kraju, w Miednikach, wszyscy internowani uczestniczyli           we mszy œwiętej, podczas której otrzymali absolutorium „in articulo mortis”. Naszych kapelanów wraz z oficerami i podoficerami oddzielono od masy żołnierskiej. Przed wyjazdem do Kaługi rewidowano nas i rekwirowano wszelkie posiadane przez nas „papiery”,  między innymi zwišzane z kultem religijnym. Zdarzały się rzadkie przypadki ukrycia ksišżeczek                          do nabożeństwa, a nawet nieoficjalnego przyzwolenia na ich zachowanie.        To spotkało  i mnie – sowiecki pogranicznik pozwolił mi zatrzymać nowennę do Miłosierdzia Bożego i obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Dobrowolnie składajšc je na stosie rekwirowanych przedmiotów, nie próbujšc ich ukryć, czułem się jakbym dokonywał zdrady moich przekonań. Jakże często  te niepozorne „papierki” roztaczały niewidzialnš pieczę nade mnš w najtrudniejszych chwilach mego pobytu w kraju pozbawionym Boga.

Bo byliœmy w kraju oficjalnie pozbawionym Boga i zwalczajšcym wszelkie praktyki religijne. Dawna Kaługa miała wiele cerkwi, przed rewolucjš było ich około 30. W cišgu 20 lat większoœć z nich uległa całkowitej zagładzie lub przebudowie na potrzeby œwieckie. W wielu przypadkach ich ruiny służyły jako nieoficjalne, publiczne szalety.

W rzeczywistoœci wyglšdało to inaczej. Tadeusz Ginko w swoich wspomnieniach opisuje ciekawy przypadek. Kiedy znalazł się w prywatnym domu jednego z sowieckich oficerów, zobaczył charakterystycznš rosyjskš ikonę na honorowym miejscu. Co dziwniejsze – i oficer i jego rodzina przed posiłkiem odmówili modlitwę[39].

Mnie również przydarzyło się coœ szczególnego. Kiedy przemarznięty    i zrozpaczony stałem na stacji rozrzšdowej, gdzie przetaczano na tzw. górce puste wagony towarowe, pomyœlałem o ukróceniu tej męki przez wejœcie między bufory zderzajšcych się wagonów. I wtedy, œciskajšc w ręce mój obrazek z Matkš Boskš, usłyszałem jakby Jej głos: „Nie czyń tego – samobójstwo to grzech”. PóŸniej interpretowałem to jako szczególnš opiekę     z Jej strony. Muszę wyznać, że tamten okres, mimo braku możliwoœci odbywania normalnych praktyk religijnych, jak msze œwięte, sakramenty, odwiedzanie koœcioła, był czasem, kiedy byłem bardzo blisko Boga.

          Wspomnienia polskich żołnierzy œwiadczš o ich religijnoœci,                 ale czasami ukazujš też zaskakujšce przypadki religijnoœci Rosjan. Przykładem może być wydarzenie, jakie miało miejsce w czasie ucieczki Wiktora Iwanowskiego i jego brata.

 „Zbliżamy się do niedużego wzniesienia i tam całkiem nieoczekiwanie dostrzegamy smużkę dymu. [...] Po wejœciu do œrodka Tolek zauważył ikonę, w pierwszych słowach wyraził pozdrowienie Boga, co stało się kluczem         do serc mieszkańców ziemianki. Zastaliœmy tam rodzinę składajšcš się             z babci, córki i 2,5-letniej wnuczki. Od dnia ucieczki po raz pierwszy znaleŸliœmy się pod prawdziwie goœcinnym dachem, w ciepłym pomieszczeniu. Po wejœciu i zajęciu miejsc na maleńkiej ławie  kobieta [...]  zobaczyła na mojej szyi krzyżyk, jakich wiele zrobiłem kolegom w obozie. Widzšc znak Chrystusowy, babcia rozpłakała się i ukazała w rogu chaty małš ikonę. Okazało się, że w tak nieoczekiwanej sytuacji właœnie religia nas połšczyła. Po wyjaœnieniu faktu, że jesteœmy uciekinierami z łagru, babcia najpierw nas pobłogosławiła, następnie wysypała na stół trochę ugotowanych malutkich ziemniaków oraz okruszyny soli, a w banieczce od konserw podała trochę oleju.  Dała to, co miała, był to prawdziwy dar serca”[40].

         O jakichkolwiek próbach grupowego wykonywania praktyk religijnych w koszarach nie mogło być mowy. Wielu z nas modliło się indywidualnie          i skrycie. Prawie wszystkie wspomnienia wzmiankujš  o odwoływaniu się          do Boga, szczególnie w momentach trudnych. Wielokrotnie cytowany             już Wiktor Iwanowski wspomina: „W niedzielę Wińka zaintonował liturgię mszy œw. Odmówiliœmy też litanię i przystšpiliœmy do posiłku”. Podobnie podaje w swojej relacji Mieczysław Turek: „W niedziele nie zapominaliœmy       o modlitwie”.

Kiedy pracowaliœmy w lesie, co dziesišty dzień mieliœmy „wychodnoj”, czyli dzień wolny. W niedziele zazwyczaj pracowaliœmy, starajšc się jednak pamiętać o dodatkowej modlitwie niedzielnej. PóŸniej, kiedy wróciliœmy,       do szeœciu dni roboczych, wszyscy pamiętaliœmy o niedzieli.

Mojš pierwszš wigilię spędzonš poza domem, opisałem w pierwszej częœci tej ksišżki. Był to rok 1944. Byłem wówczas w lesie na 27 kilometrze, przywieziony tu z innymi „niedobitkami z Kaługi”. Czułem się samotny, choć nie byłem głodny, mogłem ugotować sobie kaszę jaglanš, zdobytš w drodze               do miejsca zesłania. Smutna to była Wigilia, ale mogło być jeszcze gorzej.

Te nasze Wigilie obchodzone były w małych grupach i były do siebie podobne. Bolszewicy œmiali się z tego, z jakiegoœ Boga, z durnych zwyczajów. Swojš Wigilię tak opisuje Wiktor Iwanowski: 

 „W Wigilię całkiem nieoczekiwanie podszedł do mnie „Hubert” (Zdzich Fedorowicz) i zaprosił do swojej ziemianki. Wigilia była bardzo uroczysta.                Na „stole”, a właœciwie na pryczy, znalazły się trzy porcje chleba, cały kociołek ugotowanych kartofli, trochę cukru i symboliczny opłatek w postaci skórki od chleba. Rozmowy zakończyły się cichym œpiewaniem kolęd”. [41]

Swoje pierwsze Œwięta Wielkanocne opisałem w liœcie z dnia               1 kwietnia 1945 r. Inni koledzy wspominajš je również. Zenon Jankowski               z II batalionu pisał[42]:

„Wielkanoc przypadała w tym roku na dzień 1 kwietnia. W dniu tym cały batalion skierowany został do załadunku wagonów towarowych drewnem.  W przecišgu paru godzin załadowaliœmy wagony i powróciliœmy poœpiesznie                       do ziemianek. Dano nam do wieczora wolne.

Z posiadanych z przydziału konserw amerykańskich i jajek w proszku  przygotowaliœmy œwięcone. Obchodziliœmy œwięto wspólnie z całš ziemiankš, razem z drugim i trzecim plutonem. Œwiętowaliœmy, œpiewaliœmy pieœni wielkanocne, składaliœmy sobie życzenia. Resztę dnia spędziliœmy poza ziemiankami, przy ogniskach, gotujšc i zajadajšc ziemniaki.”

         W zupełnie innej atmosferze obchodziliœmy Œwięta Bożego Narodzenia w 1945 r. Byliœmy całym pułkiem w Kirowie. Nastrój był już radosny,                w myœlach jechaliœmy już do domu. Każdy miał nadzieję nadejœcia                   tej upragnionej chwili. Aprowizacja była też już znoœna. Mieliœmy nawet opłatki, nie było problemu ze œledziami, które dostawaliœmy w ramach naszych racji. Każdy chomikował na ten dzień różne wiktuały. Kolędowaliœmy radoœnie i głoœno. Jeszcze nie było możliwoœci udania się  do koœcioła, ale nastrój był podniosły i religijny i co najważniejsze: mogliœmy być razem, widzieć się            i uœciskać, złożyć sobie życzenia. A jeszcze do niedawna nasze bataliony dzieliły kilometry, których nie wolno nam było przekroczyć.

I nareszcie Polska. Jesteœmy w Białej Podlasce. Niedziela,                  13 stycznia 1945 r. W zwartych szeregach, z pieœniš na ustach, udajemy się do koœcioła na niedzielnš mszę œw. A jest nas niemało, co najmniej 3.500 ludzi, odzianych w angielskie wojskowe płaszcze, wielu na sowieckich zimowych czapkach ma polskie orzełki, inni białoczerwone opaski                    na rękawach, te, które cudem uniknęły konfiskaty. Na zakończenie mszy rozległo się gromkie „Boże, coœ Polskę ...”. Nikt z nas i z miejscowej ludnoœci nie krył łez wzruszenia. Był to przepiękny akord naszej tułaczki,                     tak szczęœliwie zakończonej.

Życie kulturalne. Założenia ustroju socjalistycznego zakładajš znaczny udział kultury w życiu człowieka. Kultura ta jednak ma służyć budowie socjalizmu, a w dalszej fazie komunizmu. Dlatego była nasycona hasłami i sloganami propagujšcymi wyższoœć tego nowego systemu. Gloryfikacja przybierała nieraz kształty monstrualne, aż do absurdu                     i œmiesznoœci. Nam, ludziom wychowanym w kulturze zachodnio-europejskiej, opartej na wiekowych tradycjach antycznych i chrzeœcijańskich, typ kultury socjalistycznej nie mógł imponować.

            Poniższy przeglšd działalnoœci kulturalnej naszych żołnierzy tylko        w przybliżeniu zarysowuje obraz tego życia. Jest on niepełny i fragmentaryczny. Całe lata przemilczania prawdy o tamtym okresie wyrzšdziły niepowetowanš stratę.

ˇ    Filmy propagandowe. Miały kształtować nasze postawy. Wyœwietlano je już w Kałudze, póŸniej w lasach moskiewskich. Przyjmowaliœmy je z ulgš, bo w czasie ich projekcji, mieliœmy chwilę wytchnienia od wysiłku fizycznego. Dzisiaj już nie pamiętam ani ich tytułów, ani treœci. Jeden z nich, o banalnej miłoœci między radzieckš kołchoŸnicę a amerykańskim farmerem, wyjštkowo utkwił w mojej pamięci, pobudził tęsknotę za wolnoœciš i mógł być inspiracjš do podejmowania prób jak najszybszego opuszczenia miejsca naszego zesłania.

ˇ    Radio. Koszary w Kałudze były zradiofonizowane. Prawie przez cały dzień brzęczały głoœniki. Informowały one nas głównie o postępach  na froncie, osišgnięciach Kraju Rad. Nadawano  też muzykę wojskowo-wojennš, często melodie były nawet miłe dla ucha. Nie zawsze wierzyliœmy podawanym wiadomoœciom, ale były one jedynym Ÿródłem informacji, poza codziennymi zajęciami politycznymi. W lesie już tego nie mieliœmy, nawet pogadanki polityczne ograniczono nam do minimum.

ˇ    Prasa. Gazet oficjalnie, „służbowo”, prawie nigdy nie otrzymywaliœmy. Były one cenne dla palaczy –  służyły do robienia „skrętów” (papierosów). Otrzymywane z domu były naturalnie już nieaktualne.

ˇ    Muzyka.  W Kałudze na dworcu przywitała nas dęta orkiestra pułkowa, która towarzyszyła nam podczas ważniejszych ćwiczeń, a przede wszystkim pułkowych przeglšdów i uroczystoœci.  Po wyjeŸdzie do lasów każdy batalion starał się o utworzenie namiastki orkiestry batalionowej.                  Np. w I batalionie był 9-osobowy zespół: trębacz Wołodia (Rosjanin), reszta: gitara, dwoje skrzypiec, harmonia, mandolina, tršba i perkusja – to nasi chłopcy. W innych batalionach zespoły muzyczne były podobne.                   Ze względu na przewagę instrumentów strunowych nazywano  je orkiestrami „strunnymi”. Występowały one na uroczystoœciach oficjalnych, jak również na koncertach naszych zespołów artystycznych. Członkowie orkiestr byli zwalniani z pracy w lesie, a tym samym stanowili grupę uprzywilejowanych.

 


Orkiestra I batalionu. Szef  orkiestry (pierwszy od lewej) – Rosjanin Wołodia.      W œrodku (nad bębnem)  siedzi Zenon KoŸlecki, ps. „Bil”, dawny żołnierz ORKO „Grom”

ˇ    Zespoły artystyczne. Zaczęły powstawać przy batalionach roboczych, najczęœciej równoczeœnie z orkiestrš lub zaraz po jej powstaniu[43]. Najsłynniejszym i najlepszym zespołem kierował Henryk Czyż, znany póŸniej kompozytor  i muzyk pedagog, Bernard Ładysz – œwiatowej sławy bas operowy. W II batalionie występowali komicy „Czeczkin” i „Pipkin”. Były to pseudonimy. Ich występy przyjmowane były z wielkim aplauzem, zarówno przez naszych chłopców, jak i przez sowieckich dowódców.

Kiedyœ w II batalionie wystšpił zespół artystyczny z karnego batalionu byłych oficerów Armii Czerwonej. Stacjonowali oni gdzieœ w pobliżu nas,       w głębi puszczy, o czym dotšd nie wiedzieliœmy. Odbywali karę za grzechy nie popełnione. W pierwszym okresie wojny dostali się do niewoli niemieckiej i przebywali w niej do końca wojny. W trakcie występów krytycznie oceniali zarzšdzenia swych władz, a nawet przejawy zła w ustroju socjalistycznym. Polityczne czynniki batalionu cały program przyjęły                z  życzliwym humorem.

Komicy wykorzystali ten fakt, stosujšc bardziej ciętš satyrę, obnażajšcš wady i przywary naszych przełożonych. O dziwo, przyczyniło się to w pewnej mierze do ukrócenia różnych machlojek oficerów i podoficerów, pełnišcych funkcje gospodarcze w magazynach, kuchni. Musieli liczyć się z tš formš krytyki.  A zatem występy przynosiły nam nie tylko odprężenie i ulgę, ale i łagodziły utrudnienia wynikajšce z ludzkiej nieprawoœci.

ˇ   Drobna   twórczoœć   artystyczna. W I batalionie  powstała zupełnie przypadkowo. W pobliżu rejonu naszego działania leżał w polu wrak sowieckiego samolotu szturmowego Ił-2. Lšdował on przymusowo                 „na brzuch”, bo nie otworzyły się podwozia. Silnik został zabrany, reszta        w cišgu paru tygodni kompletnie rozebrana przez naszych chłopców, przechodzšcych w pobliżu wraka do pracy w lesie. Zdobyta w ten sposób cienka blacha aluminiowa okazała się wspaniałym materiałem  do wykonywania drobnych pamištek, jak: ryngrafy, papieroœnice, pudełka ozdobne itp. Mistrzem w tej dziedzinie okazał się Henryk Sawala, który za porcję chleba wykonywał  na zamówienie różne cudeńka.

W innych batalionach istniała podobna produkcja. Ludzka inwencja nie ma granic i nawet w najcięższych warunkach znajduje potrzebę twórczego wypowiadania się i posiadania czegoœ ładnego. Wiele ciekawych przedmiotów, jak np.: krzyżyki, ryngrafy, papieroœnice, odlewane z aluminium fajki wykonywał w III batalionie Wiktor Iwanowski.

 
            

 

 

 

 

 

 

Fajka z aluminium

 
 

 

 

 

 

 

 




Metalowe pudełko na zapałki, którymi handlowano na sztuki

 

–     


 

 

Wyroby artystyczne Wiktora Iwanowskiego

 


                                                              

 

 

 





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Wyroby artystyczne Henryka Sawali – ryngrafy i papieroœnica

 

ˇ    Literatura polska. Była nam niedostępna. Wprawdzie w plutonie naszych lekarzy znalazł się przemycony tom Krzyżaków Sienkiewicza[44],        ale kršg jego czytelników był bardzo wšski. Natomiast już w lesie pojawiła się nowa funkcja: „opowiadacza ksišżek”. Wieczorami, po ułożeniu się           do snu, narrator bardzo sugestywnie, z drobnymi szczegółami snuł opowieœci o przygodach Skrzetuskiego i Heleny, Bohuna, imć Pana Zagłoby i innych Sienkiewiczowskich bohaterów. O ile poczštkowo niektórzy, bardziej złaknieni odpoczynku i ciszy protestowali, to z czasem trudno było utrzymać rozsšdny czas narracji. Przypuszczam, że wielu z naszych żołnierzy po raz pierwszy zetknęło się z twórczoœciš Sienkiewicza i innych polskich pisarzy. Podobne praktyki stosowano i w innych batalionach. Mój przyjaciel, Wacek Gilicki z 39 kilometra (IV batalion), pisał do mnie 6 lipca 1945 r.: „Do czasu,  gdy zechce się spać, jeden Ťmalecť (w gwarze wileńskiej: chłopak) opowiada ksišżki. Wszyscy jak jeden mšż słuchajš. U niego w ogóle wszystko              Ťjak z rękawať. Teraz idš trzy tomy Sergiusza Piaseckiego. Pamiętasz,            jak to czytaliœmy?” W okresie póŸniejszym była możliwoœć dostania              do czytania drobnych pozycji z literatury rosyjskiej, naturalnie w tym języku.

ˇ    Poezja. Wœród nas byli również ludzie wykształceni, a nawet utalentowani. Powstawała więc poezja obozowa opiewajšca, nieraz humorystycznie, nasze życie.

ˇ    Rysunek. ZnaleŸli się twórcy, którzy zostawili potomnym graficzny zapis naszej obecnoœci. Na przykład dr Tadeusz Ginko stworzył wiele portrecików, karykatur         i scenek z życia obozowego. Znaczna częœć twórczoœci T. Ginki pozostała w Rosji, bo rysował on również portreciki sowieckich oficerów i podoficerów, na ich życzenie. Wielka szkoda, że zbyt mało jego twórczoœci trafiło do jego wspomnień, wydanych w „Bibliotece Wileńskich Rozmaitoœci Towarzystwa Miłoœników Wilna             i Ziemi Wileńskiej” (Bydgoszcz 1993). Z całš pewnoœciš podobnych jemu było znacznie więcej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rysunki Tadeusza Ginko

 

 

Rysunek ze zbiorów Zbigniewa Roguskiego

 

P o e z j a    o b o z o w a*

 

Ziemianka

Wœród rzędu ziemianek i nasza stała,

Wyjštkowo czysta, wyjštkowo biała.

Za posłanie w niej nary szmatami obite,

Dymišcy piec zastępuje nam płytę,

Oœwietla ziemiankę – kopciłka naftowa,

Wisi i żarówka piętnastuwoltowa.

Mrugnie sobie czasem, jak jaka kokietka,

By się nie przemęczać, ot tak sobie z lekka.

A czego tutaj chłopcy nie robiš,

Tu suszarnia onuc i pokój stołowy,

Pracownia blacharska i stadion sportowy.

O wielu czynnoœciach nie będę wspominał,

Te w pojęciu panien – to istny kryminał.

Trudno wyobrazić, jaka tu wspólnota,

Tarakany, myszy, zobaczysz i kota,

Turkuć podjadek i œwierszcz jegomoœć,

Walczyć z nimi na próżno „sto na jednego”,

Zwyciężš nawet Taraszewskiego.

Dniewalny z miotłš kręci się, zamiata,

Wstać! Smirna! Tawariszcz, no i nowina.

Na „gaubtwachcie” siedzi „starszyna”.

Najweselszy jednak to wieczorny czas,

Wœród miłych wspomnień piosenka łšczy nas.

Płynie piosenka, mijajš dni,

O lepszym jutrze – tylko nam się œni.

Oj! Znasz ty sny nasze, ziemianko jodłowa.

Lecz szkoda, bo może kiedyœ w przyszłoœci

Mogłabyœ powiedzieć o nas

potomnoœci.

 

 

Żegnaj... Kaługo!

 

Żegnaj, nieszczęsne miasto, straszne w snach koszmarnych,
Ty mi w oczach stać będziesz wcišż po nocach czarnych,
W pamięci pozostanie murów twych odbicie.
Ty nam młodoœć zatrułaœ i straciłaœ życie.
Przez te miesišce ni razu radoœnie
Pieœń polska nie zabrzmiała długo i radoœnie,
Lecz milkła nie doszedłszy nieraz do połowy,
Drgajšc w zaschniętych piersiach jak psalm Dawidowy.
Szły setki naszych braci po drogach Kaługi,
Wlokšc za sobš pyłów gęste smugi,
Wojsko to albo kondukt pogrzebowy,
W oczach smutek widoczny, na pierœ zgięte głowy.
O kałużanie! Długo w oczach Waszych
Zostanie echo smętnych piosenek naszych,
Zostanie obraz rycerzy skazańców
Na pastwę losu rzuconych wygnańców.

Żegnaj Kaługo, nasza cytadelo,
Po raz ostatni mury twe się bielš,
Już się skończyły twe piecze nad nami.
Nikt cię jednak nie żegna żalem ani łzami.
Może nas los szczęœliwy na swš ziemię rzuci,
A może jeno koœci matce ziemi wróci.
Jednak choćbym miał umrzeć i przyjœć na œwiat drugi
Nawet bym duchem nie chciał wrócić do Kaługi.
Słyszysz, nieszczęsne miasto, jak ciebie żegnajš
Polscy żołnierze, oni ci w twarz plujš.
Ty polskš rękš z gruzów odgrzebana,
Polskim słowem przeklęta bšdŸ i zapomniana!

 

Sen

Tak miło, miło tej nocy mi się œniło.
Po prostu dawne czasy, tej nocy nie szumiały lasy.
Słyszałem jakieœ dziwne tony.
Tak! To biły katedralne dzwony.
Ach! Ja przecież W i l n o  widziałem.
Wilno,  o które krew przelewałem.
Wilno   –  miasto kochane,
Czemuœ tak smutne i zadumane.
Ach! Wilno,  płaczę Wilii falami,
Tak tęskni, tak tęskni ono za nami.
Tam w Ostrej Bramie Najœwiętsza Panienka,
Obraz odsłaniajš, naród przyklęka,
I płynš, płynš modlitwy słowa,

Błogosławi swe miasto Polski Królowa.
W sercu jakiœ żal, tęsknota,
Rwę się do Ciebie Polsko moja złota!
Hej, a przyjdzie wreszcie taki czas,
Kiedy pożegnamy przeklęty las,
Gdy z okien wagonu popłynie œpiew.
Witajcie drodzy, witajcie kochani!
Nie poznajecie? To  my  k a ł u ż a n i e!

P o e z j a   I   b a t a l i o n u   r o b o c z e g o*

 

 

Dzielenie  chleba

Fantazjo!  Swe obrazy zła – ten temat twórz!

Co za dziwy się dziejš – któż odgadnie – któż?

            Loch podziemny podobny do katakumb wnęk,                                                                Ledwie wejdziesz paniczny ogarnie Cię lęk.

            Ciemnoœć wnet ogarnie najbystrzejszy wzrok,

            Nikły promień œwiatełka zwalcza gęsty mrok.

            Jakieœ straszne postacie cicho siedzš w kršg.

            Wpatrzeni, zapatrzeni w ruch jedynych ršk,

            Czujnie œledzš, by jak najmniejszy nie zakradł się błšd,

            Niespokojni, jakby do prochu ktoœ przykładał lont.

 

W jego ręku okropny połyskuje nóż,

Co za dziwy wyczynia Mistrz Masońskich Lóż?

Albo inny przywódca, bo ktoœ „szefem” zwie,

Lecz on milczy uparcie – tylko tnie i tnie.
Jedna postać na rozkaz zwróciła się w kšt,

Jakieœ dziwne imiona popłynęły stšd:

Wotawa – Kurc – Dolata – Skorwid – Leœku – Krych.

A gdy każdy coœ dostał, wywoływacz œcichł.

           

Pewnie skarb jakiœ wielki otrzymał do ršk,

            Bo wzruszeniem najwyższym ożywił się kršg.

            Fantazjo! Przypuszczenia na ten temat rób!

            Może banda opryszków dzieli krwawy łup!

            Albo wyznawców diabła –  ze strachu serce drga,

            W podziemiach jakiejœ œwištyni – czarna idzie msza?

 

Cóż to za misteria dziejš się bez słów,
Wczesnym rankiem,  w południe i wieczór znów?

Nam, którzy tu siedzš, zgadywać nie trzeba,

Tak odbywa się u nas zwykły podział chleb.

 

 

           Obiad  w  lesie 

Zmęczeni, wygłodniali pchali się kupš,

By zmarznięte wnętrznoœci ogrzać ciepłš zupš,

I małš kromkš chleba swe siły podtrzymać,

By nie zmogła nas praca, nie zniszczyła zima.

            Oblegliœmy wiadra z naszš szczupłš strawš,

            Jeden cisnšł się w lewo, drugi lazł na prawo.

            Pchaliœmy się w poœpiechu wœród tłoku i œcisku,

            By znaleŸć jakieœ miejsce przy zbawczym ognisku.

Ów przykucnšł, ten klęknšł, inni kręgiem stali,

Zimny wiatr mroził plecy, ogień twarze palił,

Dym wciskał się do oczu, gryzł je, mglił i mroczył,

Wyciskał łzy ze zmęczonych, smutnych naszych oczu.

            Jedliœmy cieńkš zupę bez łyżek, jak wodę.

            Łyżki? Po cóż nam łyżki? Nawet czasu szkoda!

            Jedzmy prędko, bo jeszcze czeka nas kasza,

            A maszyna nadchodzi – nasza czy nie nasza?

„85” ! Cóż tak prędko przynieœli jš diabli!

Powoli, bez poœpiechu, wracamy do sztabli,

Potykajšc się w œniegu klnie, kto mocny w pysku.

Tak się kończy nasz obiad w lesie, przy ognisku.

 

 

           Panis  bene  merentium                          

Jeœli chodzi o „depe”, to tutejsze  „Ruty”
W lutym dajš za grudzień, a w maju za luty.         

Ten sposób, choć nie nowy, zaciskania pasów,

Umożliwi zebrać żywnoœci zapasów.

A genialna metoda nauczy najproœciej

Oszczędnoœci „Konsumy” i wstrzemięŸliwoœci.

Najpierw radoœć, a potem przestrach chwyci,

Jak przechować to wszystko –  szukasz jakiejœ rady,

Lecz w głowie powstał mętlik i w chaosu wirze,

Majaczš się spiżarnie, jakieœ chłodnie, lochy.

Aż wreszcie myœl natrętna do głowy przychodzi,

Że me skarby bezcenne skradnie sprytny złodziej.

Jednakże w końcu problem sam się przez się rozwišże,

Przecie tego wszystkiego tutaj zjeœć nie zdšżym.

Stšd moja do władz naszych jest proœba wielka  –

Panis bene merentium  –  przyszlijcie do Wilna.

Z jakš radoœciš witać pracy mojej plony

Będš wnuki  –  ładowne przyjmujšc wagony.

Kilka   charakterystyk                                                 

Więc najpierw Makarewicz – opiszę pokrótce
Zalety, co cechujš naszego dowódcę:
Człowiek to z charakterem i ma tę odwagę,
Gdzie trzeba ostro zganić kłamstwo, fałsz i blagę.
Arkana naszej pracy zna on i prawidła,
Jak inni swej władzy nie włazi bez mydła.
Spraw naszych nieugięty rzecznik i obrońca
Jest z nami od poczštku – niech będzie do końca!


Wysokie sam o sobie ma wielce mniemanie,
Do dyskusji na każdy temat chętnie stanie.
Nieobca mu jest żadna najzawilsza sprawa,
Specjalnoœć wypiek chleba  i znajomoœć prawa.
Bolesław Kondratowicz – drużynowy drugi,
W stosunku do plutonu ma także zasługi,
On życie towarzyskie wœród kolegów krzewi,
Sekundujš mu dzielnie Leœku, Kurc, Dziedziewicz.
W rezultacie karciany hazard srogi
„Dzieduszkꔠ Mrowelskiego postawił na nogi.
Za to biedny Dziedziewicz – ongiœ smakosz wielki,
Zamiast mleczka – zmarznięte je dziœ kartofelki,
I z wielkim niepokojem listonosza czeka,
By czym prędzej znowu przegrać nowy z domu przekaz.

Pierwszy jest w każdym dziele, pierwszy w każdej sprawie,
Pierwszy w trudzie najcięższym, dyskusji, zabawie.
Pierwszy strawę podzieli, pierwszy chleb pokraja,
Pierwszy ciebie pochwali, pierwszy ciebie złaja.
Pierwszy w ciężkiej potrzebie, czy to dniem czy nocš,
Poda rękę życzliwš, przyjdzie Ci z pomocš.
Bezpoœredni i prosty, arbitralny trochę,
Pierwszy Cię znienawidzi, pierwszy Cię pokocha.
Każdy drobiazg, błahostka zdoła go zachwycić,
Przez drobnostkę potrafi obrzydzić Ci życie.
Realista: nie lubi romantycznych wzlotów,
Słowa swoje – swym czynem zawsze poprzeć gotów.
Któż to taki? – niejeden z Was, nowych, zawoła –
My, starzy, dobrze wiemy – to nasz Kurc  Mikołaj!

 

Nie tak „in illa tempore” bywało . . .
Mówiono nam, gdy wojna jeszcze trwała sroga,
Że każdy kloc dla państwa jest ciosem we wroga.
Byliœmy wtedy liczni, silni, dzielni, twardzi,
Ot, można by powiedzieć, drugi pluton gwardii.

Nie było markieranctwa, nie było wykrętów,
Wypełnialiœmy normy na dwieœcie procentów.

Aż miło było patrzeć, kochani rodacy,
Na naszych stachanowców, entuzjastów pracy.
Dziœ rozsypał się pluton w różne œwiata strony,
A reszta się wykańcza – kto nie wykończony.
Po trudach ponad siły w końcu pozostała
Ledwie zdolnych do pracy – ludzi garstka mała.
Gdzie nasi towarzysze, gdzie jest stara wiara  –
Opowiedzieć kolegom dzisiaj się postaram.

*
Jeden z pierwszych, co sprytnie uœmiech losu złowił
„Politruk” naszej roty – Pan Radziwinowicz.
Tak wytrwale obijał protektorów progi,
Aż puszczono do domu, bo mu spuchły nogi.
Chciał jechać razem z nami, ale nas wyprzedził –
Choć ruszył jeszcze w sierpniu – dotychczas wcišż siedzi.

                   *
Nie doczekał do zimy Stanisław Dolata,
Wyzwolił go z tych lasów – kiszek ostry katar.
Też do domu nie trafił, choć czas płynie długi –
Czeka  i  smętne listy pisuje z Kaługi.     
                               *
Nie dobiegnie wraz z nami do ostatniej mety
Również „ szef” Ostaszewski – Wielki Mistrz Repety,
Budowniczy ziemianek, jak wieœć o nim niesie,
Stawia metry, nieborak, gdzieœ w Kluczowskim lesie,
I pasa zaciskajšc, sławi dawne czasy „Dziadzi Saszy”.
                              *
Nie widać w dzień w ziemiance, choć na noc przyłazi
Mały Miecio Puciata – onże Wielki Łazik –
Według nowego zaczšł niedawno żyć planu,
Odkšd ich wielkš miłoœć zdradził płochy  Janusz.
                               *
Nie krzyczy na sierżantów, jak dawniej na placu,
I dzisiejszy „dniewalny”, nasz Piontkowski Wacuœ,
Nie widać go, nie słychać, siedzi gdzieœ w kšciku
I dalej swoje zupki warzy na piecyku.                 

 *                            
„Ambasador” Piotrowski i Leœkiewicz Tadek,
By uniknšć prac ciężkich też znaleŸli radę.
Spokojnym nurtem życie im w tartaku płynie,
Drzemkę Tadzia bajkami rozpędza inżynier,
Biegły we wszystkich sprawach i wielkich i małych,
Puszczać wodze fantazji można przez dzień cały.
W ten sposób globtrotter – encyklopedysta
Z braku encyklopedii w tych lasach korzysta.
                            

 

  *
W kuchni stoi przy drzwiach – nikogo nie puszcza –
Znawca spraw erotycznych – „dniewalny”  Matuszczak.
Zasłuchanym kucharzom opowiada bzdury,
U której jest zwyczajnie, a w poprzek u której.

                              *

„Naddniewalny” Dajnowski – Eminencja szara,
Z matni, w któršœmy wpadli, wydobyć się stara.
Tymczasem gdzieœ w „sanczasti” nad sposobem duma,
Jak  by dowieœć lekarzom, że już dawno umarł.
                                 *
Zdradził „szejk” Wotawa swoje „alibaby”,
Łazi dziœ po ziemiance chory, dziwnie słaby,
Swej roli stachanowca do końca nie sprostał,
Pozbył się swych ambicji i „dniewalnym” został.
                                  *
„Hrabia” Zbigniew Karczewski – ten dzisiejszš modš,
Zrzuciwszy pychę z serca – został woziwodš.
Złoœliwi wnet puœcili o nim wieœć niemiłš,
Że uciekłszy od pluskiew, sypia dziœ z kobyłš,

*
Także Romuœ Mrowelski – nie wiem z jakiej racji –
Na ładunek wagonów cennych sił nie traci,
Przez dzień cały nie złażšc z Madejowej pryczy
Kilku głupców w pokera nieustannie ćwiczy.
Ile Mistrz od frajerów już forsy wydoił –
Wie jeden „szejk”, co Romcia i karmi i poi.
Popłynšł już u niego Kurc, Dziedziewicz płynie,
Popłynie Kondratowicz, Leœku i Życiniec.
Nie ominie, wierzcie, także tęga chłosta
I naszego „szatana”  – Władka Dobrogosta.
Dosyć będzie jednak o tym – mój udział skończony
W tej sprawie – a o graczy niech się martwiš żony,
Bowiem o nich od dawna takie gadki kršżš,
Że przysyłać pieniędzy mężom nie nadšżš.
 Na zakończenie parę strof o pożegnaniu naszego
„sierżanta” – d-cy plutonu o przezwisku „Pajac”.

 

Pożegnanie  „Pajaca”


Spadł nagle, jak grom z nieba, zniknšł jak kamfora,
Bowiem – „dłużej klasztora niżeli przeora”.
Swš pamięć o nim pluton w tych słowach utrwali:
„Liubow była bez radosti – rozłuka bez pieczali”.
Ja w miej wykwintnej formie pożegnam „Pajaca”:
IdŸ sobie do stu diabłów – idŸ – i nie wracaj!
                                   Malejcha, listopad 1944 r., Skorwid    


Piosenka œpiewana  na melodię: Oj,  Ludwiko . . .**

Oj, wesoło tu życie płynie w koło,

Czy ty „kiwasz” na maszynie, czy piłujesz,

„Gruzisz” wagon albo drogi reperujesz...

Oj, wesoło tu życie płynie w koło.

Kto nie był w lesie – ten „durak”,

Nie wie, co życia smak.

Œpisz, a noc tak bardzo krótka,

Już Wałodzia gra pobudka,

A „dniewalny” głoœno wrzeszczy, że „podjom”.

Zaraz będzie umywanie,

„Pomkomzwod” ciebie wygania,

Wylatujesz ty z ziemianki, tak jak grom,

Zjesz œniadanie, masz ochota

Wtedy ruszyć na robota.

Już na ciebie krzyczš „pulej wyletaj”.

A w niedzielę dzień „wychodnyj”,

Będzie koncert nowy, modny,

Będzie życie, będzie radoœć, będzie raj.

Refren : Oj, wesoło tu życie płynie w koło. . .

Wrócisz z pracy, wszyscy znacie,

Będzie wnet „politzaniatie”,

Albo z pół godziny ćwiczyć „strajawoj”,

Potem tak jak w restauracji

Gra orkiestra do kolacji,

Za godzinę będzie sygnał na „odboj”.

Wczoraj poszedł do „sanczasti”,

Doktor mnie przyłożył maœci.

Potem był podniósłszy jakiœ wielki krzyk,

Dał lekarstwa mnie z pół szklanki,

Jutro będzie stawiał bańki,

A pojutrze będę zdrowy ja jak byk.

Refren: Oj, wesoło tu życie płynie w koło . . .

     ***

Choć niecałe pół roku goœcim u obcych, **

Zapomnieliœmy pięknej swojej mowy – chłopcy!

Tego, który swój język kaleczy jak nożem,

Choć przekleństwa piętnuję – tš klštwš obłożę:

Jeœli powiesz, żeœ chodził „za zupš” na kuchnię,

Niech jęzor kołem stanie, a wstrętna gęba spuchnie!

Wczeœniejsze zwolnienia

 

W paŸdzierniku1944 r., po ukazaniu się rozkazu nr 11594 z dnia 18.09.44 r. o częœciowej demobilizacji, w naszym pułku nastšpiły zwolnienia, które objęły roczniki starsze od 1900 r. i młodsze od 1928 r.  Oto relacje dwóch naszych żołnierzy, którzy mogli wyjechać wczeœniej do domu.

 

Pole tekstowe:

Henryk  Szulżycki   – ur. 19.07.1926 r.

żołnierz 10 Brygady „Gustawa”, ps. „Kruk”

 

 

 Jesteœmy w Kałudze. Koniec lipca 1944 r. W naszym wagonie 90 osób z różnych kompanii  i samodzielnych  batalionów  Armii   Krajowej.  Jest ranek. Budzimy się. Gra  orkiestra.  O  dziwo – krakowiaka, mazurki i jakieœ inne marsze. Otworzono wagon  i pada komenda: „Wychadit̀, strojsia w kałonu !”  (Wychodzić, stawać do szeregu w kolumnie). Wymęczeni i osłabieni  jazdš                w dusznych wagonach, ruszaliœmy się niemrawo. Przyjechałem prawdopodobnie      w pierwszym transporcie. Tylko jeden raz, między Smoleńskiem i Witebskiem, wypuszczono nas. Do jedzenia dawano solone œledzie, a do picia  nic – stšd nasza niemrawoœć.  Po ustawieniu nas w czwórki pomaszerowaliœmy na czele z orkiestrš do koszar. Pamiętam tylko, jak przechodziliœmy koło ruin cerkwi, na której murach widoczny był anioł albo jakiœ œwięty. Doprowadzono nas do koszar poza miastem. Zabudowania były otoczone wysokim płotem z drutu kolczastego. Byliœmy bardzo spragnieni, toteż widzšc na placu pompę, rzuciliœmy się do niej i piliœmy  wodę. PóŸniej przy pompie postawiono krasnoarmiejca  z pepeszš, który nie dopuszczał do wody. Rozlokowano nas w budynkach,  po 10 osób w pokoju, tak jak staliœmy.  Po przespanej nocy stwierdziłem, że mam œwierzb. Skierowano nas do „sanczasti”, gdzie smarowano  nas œmierdzšcš maœciš. Po tygodniu jako wyleczony wróciłem do koszar. Tu dowiedziałem się, że jesteœmy w 361 zapasowym pułku piechoty. Zostałem przydzielony  do 8 „strełkowoj” roty, do plutonu ckm-ów („pulemiotnyj wzwod”). Dowódcš kompanii był lej. Michajłow, a dowódcš plutonu sierżant Mirsaitow. Szef kompanii mówił do mnie „synok”.

            Koszary naszej 8 kompanii znajdowały się po lewej stronie wejœcia                 z bramy głównej (od sztabu). Sale nasze były na parterze, łóżka piętrowe       dla całej drużyny. Przed umieszczeniem nas  w sali odbyliœmy kšpiel w łaŸni, gdzie pozbawiono nas wszelkiego zarostu. Do dzisiaj przechodzš mnie ciarki, kiedy kapral z brzytwš kazał pocišgać „narzšdy” raz na prawo i raz               na lewo, a on machał tylko brzytwš. Brr!  Po umyciu się dostaliœmy zupełnie nowe sowieckie umundurowanie i rozpoczšł się mozolny dzień ćwiczeń. Pobudka o godz. 6.00, po skromnym œniadaniu wymarsz na plac ćwiczeń. Maszerowaliœmy w stronę rzeki Oki. Na przejœciu przez rzekę był mostek, który najczęœciej był ćwiczebnie „zaminowany”, a więc musieliœmy przechodzić przez rzekę w bród. Było płytko, skakaliœmy po kamieniach,         aby zbytnio się nie zamoczyć. Nie zawsze się to udawało. Parę razy tylko korzystaliœmy z normalnego przejœcia mostkiem. Po drugiej stronie wysoki, stromy brzeg. Ziemia œliska, a zmoczone buty utrudniały wejœcie na skarpę. Po wdrapaniu się, bez odpoczynku, ćwiczenia  walki wręcz. Padały rozkazy: „dlinnym koli, korotkim koli”. Stały tam makiety  przeciwnika. Po tych ćwiczeniach plutonami nasi sowieccy instruktorzy prowadzili zajęcia                z taktyki, nauki o broni, granatach itd. Wykłady i ćwiczenia odbywały się        na pograniczu z polami kołchozowymi. Czasami udawało się wygrzebać kartofle i schować do kieszeni. Wracajšc do koszar musieliœmy œpiewać. Poczštkowo były to wojskowe polskie piosenki, póŸniej zmuszano nas              do œpiewania po rosyjsku. Po przyjœciu do koszar – czyszczenie broni, chociaż najczęœciej były to atrapy.

            I wreszcie upragniony obiad: chochla rzadkiej zupy i jako drugie łyżka makaronu lub ziemniaków czy kaszy jaglanej. Zjedzony obiad pobudzał tylko apetyt. Szczęœliwcy, majšcy ukryte ziemniaki, zdobyte w czasie ćwiczeń próbowali je upiec w kotłowni w piwnicy („kaczegarce”). Naturalnie nie dotyczyło to większoœci. Niektórzy koledzy dokupywali chleb zza płotu koszar, za zegarki i inne przechowane przedmioty. Zdarzały się przypadki dostania się któregoœ z naszych za ogrodzenie, po złapaniu był karany czyszczeniem WC lub sprzštaniem korytarzy, ale jeżeli udało się mu zdobyć marchew, zielone pomidory – był zadowolony. Prawie miesišc trwało nasze wojskowe szkolenie. Kiedy odmówiliœmy złożenia sowieckiej przysięgi, przerwano ćwiczenia i kierowano nas do różnych zajęć i prac, zarówno na terenie koszar, jak i poza nimi.

            W trudnych chwilach, kiedy mieliœmy trochę wolnego czasu, np. w tzw. „dzień wychodny” (wolny dzień od pracy), siadałem w stołówce, wycišgałem swojš ksišżeczkę do nabożeństwa i różaniec i modliłem się. Te cenne dla mnie przedmioty musiałem przy rewizji w Miednikach złożyć na stosie rekwirowanych nam przedmiotów, ale zdobyłem się na odwagę  i zapytałem asystujšcego przy tym procederze sowieckiego oficera:  „Te przedmioty nie sš żadnš broniš i nikomu nie szkodzš, dlaczego mnie je zabieracie?”. Oficer polecił krasnoarmiejcowi: „Oddajcie!” I w ten sposób przez cały czas moja ksišżeczka i różaniec towarzyszyły mi do końca mego pobytu.                   

            Tu chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym zdarzeniu. Obok mnie przy stole siedział sowiecki bojec z kompanii wartowniczej, piszšcy list.                    Z ciekawoœci zerknšłem mu przez ramię i ku memu zdumieniu ujrzałem wstęp po polsku „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Okazało się,                 że pochodził on z dawnych Kresów Południowo-Wschodnich. Takie to były pogmatwane polskie losy. W poczštku paŸdziernika byłem delegowany                     na wykopki. Pewnego dnia przyjechał szef kompanii i ku mojej wielkiej radoœci powiedział: „Nu synok pojediesz k̀ mamie” i zabrał mnie  do Kaługi. Tu wypisano mi odpowiednie zaœwiadczenie, „sprawkę”,  i w grupie czterech podobnych szczęœliwców mogliœmy wyjechać z Kaługi. Namawiano nas, aby po drodze przejechać przez Moskwę, ale my zdecydowaliœmy się jechać jak najprostszš drogš do domu. W tym samym czasie z sowieckim oficerem wyjeżdżała grupa naszych dziewczšt.

 


Ksišżeczka do nabożeństwa, o której wspomina Henryk Szulżycki

 

Józef  Iwanowski   – ur. 13.01.1929 r.,

                                   żołnierz 4 Brygady „Narocz”,  ps. „Anglik”

 

            Zostałem rozbrojony 17.07.1944 r. i osadzony w obozie w Miedni­kach, gdzie przebywaliœmy około dwóch tygodni. Droga do Kaługi była bardzo ucišż­liwa z powodu ciasnoty w wagonach, braku wody przy sierpniowych upałach. Do Kaługi dotarliœmy 5.08.44 r. Ze względu na mój rocznik trafiłem do „uczeb­ne­go” (młodzieżowego) batalionu. Ulokowano nas w starych koszarach. Bar­dzo szybko poddano nas intensywnemu szkoleniu wojskowemu: musztra, nau­ka o bro­ni, okopywanie się. Po odmowie złożenia sowieckiej przysięgi wykony­wa­liœmy różne prace, jak: wykopywanie kartofli, pozyskiwanie i załadu­nek torfu. Ponie­waż zachorowałem na dyzenterię, przez tydzień byłem w pułkowym szpitalu.

            We wrzeœniu 1944 r. młodsze i starsze roczniki oraz nasze dziewczęta zo­stały zwolnione, rozkazem o częœciowej demobilizacji Armii Czerwonej. Do do­mu jechaliœmy: około 100 mężczyzn i od 40-50 polskich dziewczšt.Do Mińska konwojował nas jeden sowiecki oficer.  Na drogę dostaliœmy suchy prowiant (głównie suchary i kasza jaglana, którš gotowaliœmy na stacjach, przy ogni­skach). Nasz przejazd odbywał się różnymi pocišgami, w zależnoœci od sytuacji na kolei. Często były to pocišgi towarowe.Od Mińska odbywaliœmy dalszš dro­gę według własnego uznania. Ja z kolegš dojechałem do Głębokiego, gdzie prze­nocowaliœmy u znajomych i końcówkę do domu, około 60 km, odbyliœmy pieszo.

Pole tekstowe:  
Józef Mascianica
Po powrocie do domu, w krótkim okre­sie czasu, bo już 20.10.44 r. zostałem areszto­wany przez NKWD, osšdzony, dostałem wyrok 5 lat jako małoletni, bez udowodnienia winy. Zarzucono mi przynależnoœć do organizacji AK, ponieważ byłem  poprzednio jej żołnierzem. Po are­sztowaniu byłem bity wyciorem, dla wy­mu­­szenia podania innych nazwisk. W czasie kon­wojowania do Postaw nasz dowódca kon­wo­ju meldował napotkanemu sowie­ckiemu puł­kownikowi, że prowadzi aresztowa­nych: dezer­terów, bandytów, złapanych z broniš w lesie  i jed­nego legionistę, tzn. mnie. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałem tak nazwany.

           W łagrze przesiedziałem do 1954 r. Po po­wro­cie do domu zastałem przysłanš mi fotografię  kolegi Józefa Mascianicy, którš dołšczam do an­kiety. Do Polski wróciłem w 1958 r. za staraniem mego brata i osiedliłem się  w Gorzowie Wlkp.

 

 



Archiwalne zaœwiadczenie  nr 166 z dnia 30 maja 1980 r.

 wydane Józefowi  Iwanowskiemu przez Centralne Państwowe Archiwum Sowieckiej Armii  o służbie w Sowieckiej Armii od 5 sierpnia do 3 paŸdziernika 1944  r.

 



[1]  Raporty Ł.Berii do Stalina ogłosił 27 X 1994 r. „Moskowskij Komsomolec”, a przedrukował „Kurier Wileński” (z 13 X 1994). Tutaj przedr. z: L.Tomaszewski, Wileńszczyzna lat wojny          i okupacji 1939-1945, Oficyna Wydawnicza „Rytm”, Warszawa 1999, s.644-654.

[2] Iwan Aleksandrowicz Sierow, ur. w 1905 r., w 1939 r. ukończył Akademię Wojskowš                     im. Frunzego. Odkomenderowany do służby w NKWD, zrobił błyskawicznš karierę:  od IX 1939 – komisarz, od II 1941 – pierwszy zastępca Berii. Był głównym wykonawcš planu pacyfikacji Polski w latach 1944-45, doprowadził do aresztowania przywódców Polski Podziemnej, sšdzonych póŸniej w „procesie  szesnastu”. Po zakończeniu wojny objšł w Warszawie funkcję doradcy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Odznaczony w 1946 r. Orderem Virtuti Militari 4 kl.  Od 1947 r. wiceminister spraw wewnętrznych ZSRS, od 1954 r. przewodniczšcy KGB, w 1955 r. otrzymał stopień generała armii, w latach 1958-1963 kierował sowieckim wywiadem wojskowym. W 1963 r. niespodziewanie zdjęty ze stanowiska, zdegradowany                  i pozbawiony tytułu Bohatera Zwišzku Sowieckiego. Zmarł  11 VII 1990 r. w Moskwie. Zob. L.Tomaszewski, op.cit, str. 512 .

[3] „Wilk”  to pseudonim gen. Aleksandra Krzyżanowskiego.  

[4] „Szczerbicz” to prawdopodobnie pseudonim mjra Teodora Cetysa (ps. „Wiking”, „Sław”, „Sławek”), szefa sztabu Okręgów Wilno i Nowogródek,  przed operacjš „Ostra Brama”.

[5] W połowie kwietnia 1944 r. gen. „Wilk” powołał trzy zgrupowania bojowe AK, w skład których wchodziło po kilka brygad partyzanckich. Wszystkie trzy zgrupowania  przetrwały do dnia rozbrojenia przez sowietów. Zob. L.Tomaszewski, op.cit., str.425.

[6] Stan liczebny oddziałów AK przed operacjš „Ostra Brama” wynosił: Okręg Wileński około 5.500 żołnierzy, Okręg  Nowogródzki około 4.000. Po operacji „Ostra Brama” Okręg Wileński znacznie wzrósł – do 9.100 osób w jednostkach pierwszej linii. Zob. L. Tomaszewski, op.cit., str.430.

[7] Znany jest fakt zawieszenia polskiej flagi na Wieży Gedymina  w Wilnie przez podchor. Jerzego Jensza (ps. „Krepdeszyn”), zdjętej przez Rosjan .

[8] Zob. M. Stryjkowski, Kronika polska, litewska, żmudzka i wszystkiej Rusi, 1582 r.                        Wyd. M. Malinowski, t.1-2, Warszawa 1846.

[9] J. Jurginis, Medininku Pilis (Zamek Miednicki), Vilnius Mintis, Wilno 1984, s. 19.

[10] M. Baliński, T. Lipiński, Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym                     i statystycznym opisana, t. III, Warszawa 1846, s. 213.

[11] Z.Kobylańska, Ze wspomnień sanitariuszki, Pax, Warszawa 1988, s. 150-152.

[12] Zob. M. W. Fechner, Kaługa, Moskwa 1971 (w jęz. ros.); D.I.Malinin, Kaługa. Rys  historyczny,  Kaługa 1992 (w jęz. ros); G.M.Morozowa, Kaługa. Przechadzki po starej Kałudze, Kaługa 1993 (w jęz. ros.).

[13] Zob. A. Lewicki, Zarys historii Polski, wyd. 8, Warszawa 1923.

[14] Zob. G.Cioroch, Misja franciszkańska w Rosji [w:] „Rycerz Niepokalanej” 1998, nr 2,  s. 72-73.

[15] R. Szczęsnowicz „Remwicz”, Kaługa znaczy łagier (Wspomnienia żołnierza I Brygady AK), Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci, Bydgoszcz 2002, s. 40-41.

[16] T.Ginko, Wspomnienia z Kaługi 1944-1946, Bydgoszcz 1993, s. 19-20. Biblioteka Wileńskich    Rozmaitoœci TMWiZW – Oddział w Bydgoszczy. T.3.

[17] Maszynopis nieznanego autora, 14 stron formatu A4 (znajduje się w moich zbiorach –  przyp. J.H.).

[18] Zob. T.Ginko, Wspomnienia z Kaługi, op.cit., s.17-18.

[19] W. Iwanowski, Wilno, Ojczyzno moja... Wspomnienia, Wyd. Naukowe Uniwersytetu Szcze­ciń­skiego, Szczecin 1994, s. 194-195.

[20] Rękopis w moich zbiorach – przyp. J.H.

[21] Z.Rykowska-Cholewa, Kaługa [w:] „Ład” 1989, nr 19.

[22] W. Borodziewicz, Szósta Wileńska Brygada AK, Wyd. Bellona, Warszawa 1992, s.254.

[23] W. Czarnecki, Kresowe losy, Bydgoszcz 1995, s.54. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci     TMWiZW w Bydgoszczy. Nr 2.

[24] W.Iwanowski, Wilno, Ojczyzno moja... . Wspomnienia, op.cit., s.202-204.

[25] W.Iwanowski, Wilno, Ojczyzno moja ..., op.cit., s.182.

[26] Stanisław Kiałka. Legenda wileńskiej konspiracji. Materiały biograficzne i pisma wybrane.         Red. L.J.Malinowski, TMWiZW – Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2000, s.362. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci. Seria B, nr 30.

[27] Zob. Z.Kłosiński, Pierwsza udana ucieczka z obozu w Kałudze [w:] „Pamiętnik Okręgu Wileńskiego AK”. Wyd. Komisja Historyczna Okręgu Wileńskiego AK ŒZŻAK, Bydgoszcz – Warszawa 1998, nr 3, s.9-12.

[28] Zmarł w końcu listopada 2000 r.

[29] Ucieczka z podmoskiewskich lasów Mieczysława Turka „Kmiecia” z OR KO. Ustnš relację spisał    J.Hrybacz [w:] „Wileński Przekaz” 1992,  nr 5, s.22-24.

[30] Zob. H.Szostak, Ucieczka z lesozagatowki [w:] Z.Grunt-Mejer, J.Hoppen-Zawadzka, L.Iwanowski, Z.Kłosiński, H.Szostak, Koniec epopei, TMWiZW – Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 1996,            s.95-117. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci. Seria B, nr 7.

[31] Zob. W.Iwanowski, Wilno, Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 229 i nast.

[32] Rękopis relacji w moich zbiorach – przyp. J.H.

[33] Zob. J.Bohdanowicz, Brygada „Wilhelma”.  Oddziały partyzanckie „Żuka” i „Gozdawy”,  Gdańsk    1998, s.94.

[34] Rękopis relacji w moich zbiorach – przyp. J.H.

[35] Zob. W.Iwanowski, Wilno. Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 214-215.

[36] Op.cit., s.216.

[37] T.Ginko, Wspomnienia z Kaługi, op.cit., s.41-43.

[38] Fragment relacji Zbigniewa Roguskiego. Rękopis w moich zbiorach – przyp. J.H.

[39] Zob. T.Ginko, Wspomnienia z Kaługi, op.cit. s.21.

[40] W.Iwanowski, Wilno, Ojczyzno moja...., op.cit., s.251.

[41] W.Iwanowski, Wilno. Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 196.

[42] Z.Jankowski, Wspomnienia z 2 Wileńskiej Brygady AK oraz z Kaługi, op.cit., s.125-126.

[43] Zob. Z.Jankowski, Wspomnienia z 2 Wileńskiej Brygady AK oraz z Kaługi. TMWiZW –     Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 1998, s. 128-130.

[44] Op.cit., s.21.

* Autor wierszy nieznany. Teksty dostałem od któregoœ  z „kałużan” – przyp. J.H.

* Autorem zbiorku wierszy jest Skorwid, imienia już nie pamiętam. Razem służyliœmy w jednym plutonie, na 27 kilometrze. Wiersze te przekazywałem w listach do domu, które zachowały się              w całoœci. Po powrocie nie udało mi się odnaleŸć Skorwida (przyp. J.H.).

** Wiersze nieznanego autora.