C Z
Ę Ć
D R U
G A
Losy żołnierzy
wileńskiej i nowogródzkiej
Armii Krajowej
Pamięci żołnierzy Armii
Krajowej
na Kresach
Północno-Wschodnich
Dokumentacja archiwalna zawarta w inwentarzu
Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie (sygn. VIII.800-VII.811), opracowana w 1998 r.,
obejmuje większoć obozów jenieckich i internowanych istniejšcych w czasie II
wojny wiatowej na terenie ZSRR. Wród obszernego materiału autorowi udało się
wyszukać tylko jeden dokument bezporednio zwišzany z tematykę niniejszej
pracy. Jest to: Sprawozdanie operacyjne z
działań 86 pułku straży granicznej (pogran)
na tyłach 3 Frontu Białoruskiego, zwalczajšcego podziemie w rej. Wilna w okresie od 17
26.07.1944 r. Dokument ten,
opatrzony klauzulš tajnoci (sowierszenno sekretno), zawiera kilka
interesujšcych informacji:
1) W ogólnej liczbie 5.753 osób
zatrzymanych aż 2.860 to żołnierze AK, w sprawozdaniu okrelani jako
Biełopolaki lub legionierzy.
2)
W czasie akcji zabito 57 Polaków oraz 205 oficerów i żołnierzy
niemieckich, za tylko 255 Niemców wzięto do niewoli. Liczba zabitych
Polaków być może jest
zawyżona, ponieważ z póniejszych
relacji wynikało, że podawanym przez sowietów jako ubitych udawało
się ujć żywym. Prawdopodobnie każdy przypadek ucieczki po rozbrojeniu, kiedy
użyto broni, a nie złapano
uciekiniera, żołnierze sowieccy wykazywali jako zastrzelenie.
3)
Znacznš grupę (1.311 osób) stanowili jeńcy sowieccy, których
zatrzymano w specjalnych obozach do
sprawdzenia i osšdzenia. Odrębna grupa
(152 osoby) to obywatele ZSRR służšcy
w armii niemieckiej.
Z raportów poszczególnych dowódców batalionów tego
pułku jeden jest szczególnie ciekawy. Podaje on, że w dniu 19 lipca 44 r.
rozbrojono:
14 polskich oficerów, 38 podoficerów i
504 żołnierzy, tj. razem 556 osób. Zabrano im 115 sztuk broni: 1 działko
17 automatów, 25 karabinów, 21 pistoletów.
Z tego
można by sšdzić, że grupa ta była albo niedozbrojona, albo przed rozbrojeniem
częć uzbrojenia udało się schować na lepsze czasy. Potwierdzeniem tego
przypuszczenia jest między innymi
relacja Zygmunta Mineyki Petroniusza. Nasi żołnierze znali cenę broni, bo
okupili jš własnš krwiš i tylko w ostatecznoci dobrowolnie jš oddawali.
Ten sam raport jako miejsce
dyslokacji tego sowieckiego pododdziału podaje Rudniki i Oszmianę. W innym
raporcie innego pododdziału odnotowano: straty własne: dnia 22.07.44 r. przy
rozbrajaniu Polaków koło jez. Kiernowo Puszcza Rudnicka został zabity mł.
lejtienant i sierżant. Dowódca pułku sporód 4 swoich pododdziałów wyróżnił II
batalion dowodzony przez kapitana Suchowa.
Reprodukcja dokumentu
sporzšdzonego dla naczelnika wojsk NKWD gen. mjra Lubina, informujšcego o efektach operacji rozbrajania
oddziałów polskich
legionierów w czerwcu i lipcu 1944 r.
Wiele informacji wiadczšcych o stosunku sowieckich władz do Armii
Krajowej na Wileńszczynie zawierajš raporty Ł.Berii do Stalina dotyczšce akcji rozbrajania oddziałów Armii Krajowej na
Wileńszczynie w lipcu 1944 r.
Kilka takich dokumentów przytaczam poniżej w całoci, w kilku
przypadkach opatrujšc je tylko niezbędnymi przypisami[1].
Dokument 1
15 lipca 1944 r.
cile tajne
Towarzyszowi Stalinowi
Wydelegowany przez nas do
Wilna wraz z grupš funkcjonariuszy NKWD zastępca Komisarza Ludowego Spraw
Wewnętrznych tow. Sierow[2]
powiedział, co następuje:
Do przeprowadzenia operacyjnych akcji czekistowskich skierowano do rejonu Wilna 19 grup NKWD-NKGB, które 14 lipca przystšpiły do pracy. W cišgu dnia zostały ujawnione i skonfiskowane dwa magazyny z broniš Polskiej Armii Krajowej, liczšce 302 niemieckie ciężkie karabiny maszynowe, 152 karabiny i 40 granatów. Polacy usiłowali wywieć tę broń do lasu dla swoich formacji, ale zostali zatrzymani.
W okresie okupacji niemieckiej do okolic Wilna przybył nielegalnie samolotem z Warszawy przedstawiciel tzw. rzšdu londyńskiego w charakterze komendanta okręgów wojskowych Wileńskiego i Nowogródzkiego, generał o pseudonimie ŤWilkť. Według istniejšcych danych ma on nazwisko Kasplicki[3]. Oprócz ŤWilkať jest pułkownik ŤSzczerbiczť[4], uznajšcy się za przedstawiciela polskiego sztabu generalnego. ŤWilkť i ŤSzczerbiczť rozwinęli szeroko zakrojone działanie nad formowaniem kierownictwa polskich jednostek wojskowych.
Jak owiadczył szereg oficerów Polskiej Armii Krajowej, których przesłuchalimy, a także jak wynika z własnych obserwacji, formacje te liczš 30 odrębnych brygad, od 300 do 600 osób każda.
Ponadto w Wilnie istniała w okresie okupacji podziemna organizacja wojskowa, liczšca 3 oddziały. Z tych trzech oddziałów do dzi istnieje oddział nr 1, liczšcy 1.500 osób. Dwa pozostałe oddziały według szefa sztabu oddziału[5] nie istniejš, gdyż jeden z nich został rozgromiony przez Niemców podczas próby zajęcia Wilna, a drugi został rozpędzony przez Niemców w okresie jego organizacji.
Na dzień dzisiejszy w
Wilnie jest około 2.000 żołnierzy Polskiej
Armii Krajowej i w rejonach:
nowogródzkim do 7.000-8.000 osób, miednickim do 8.000 i wokół Wilna 3.000-4.000, w sumie około 25 tysięcy osób[6]. We wszystkich tych rejonach
byli nasi oficerowie i generałowie, którzy
widzieli ich lokalizację i liczebnoć.
Wszyscy polscy żołnierze zorganizowani sš w brygady i uzbrojeni przeważnie w rosyjskie karabiny, pistolety maszynowe, rewolwery, granaty. Ponadto jest wielka liczba ciężkich karabinów maszynowych, jest broń przeciwczołgowa, czołgi (w 2 brygadzie wileńskiej widzielimy 3 czołgi), sš rodki lokomocji samochody, motocykle, konie.
Majš miejsce pogróżki, że jeli miejscowa ludnoć Litwy będzie popierała Armię Czerwonš, to Polacy jš za to ukarajš.
Wszyscy żołnierze noszš mundury polskie i niemieckie z szlifami, naramiennikami, naszywkami, sš w rogatywkach lub furażerkach. Większoć z orzełkami i biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Każdy posiada drukowany dokument, że jest żołnierzem Polskiej Armii Krajowej.
Swoich dowódców i miejsca ich przebywania Polacy starannie ukrywajš. Udało się nam ustalić dowódców brygad tylko Ťdo spraw pilnych, w zwišzku z przebywaniem Armii Czerwonej w tym regionieť.
Ponieważ tym polskim organizacjom wojskowym dowództwo 3 Frontu Białoruskiego pozwoliło działać, polacy się rozzuchwalili. Po oczyszczeniu Wilna od Niemców na ratuszu została wywieszona sowiecka flaga. Po pewnym czasie pod sowieckš flagš pojawiła się flaga polska, która, oczywicie, natychmiast została zdjęta[7].
Wczoraj wieczorem w Wilnie chowano naszych oficerów poległych podczas ataku na Wilno. Przemawiajšcy na wiecu dowódca pułku powiedział, że oddali oni życie za wyzwolenie litewskiej stolicy. Dwaj stojšcy żołnierze polscy zwrócili się do pułkownika Kapronowa ze słowami, że prawdopodobnie mówca nie wie, iż Wilno nigdy nie było i nie będzie litewskie.
Gdy jednostki Armii
Czerwonej były w pobliżu Wilna, dowódca 2
brygady polskiej skontaktował się z naszym generałem Biełkinem-Gładyszewem z propozycjš współdziałania. Generał
Biełkin odpowiedział: ŤW sprawie współdziałania w zajmowaniu Wilna
powinnicie skontaktować się z pułkownikiem Morozowem, który otrzymał wskazówki
w tej sprawie. Zwróćcie szczególnš uwagę na wasze lewe skrzydło, któremu zagrażajš Niemcy z północyť. Za kilka dni ten
Polak wystarał się u generała Biełkina o oficjalny dokument z wyrazami
wdzięcznoci dla Polaków. Generał Biełkin
pisze: ŤJa, generał Biełkin, owiadczam, że żołnierze polscy dzielnie walczyli
o wyzwolenie Wilna. W imieniu służby wyrażam im wdzięcznoć. Brygada zasłużyła
na prawo korzystania z wszystkich należnych przywilejówť.
Ten dokument dał Polakom podstawę do przypisywania sobie zajęcia Wilna wspólnie z Armiš Czerwonš. Faktycznie za było tak: generał ŤWilkť otrzymał z Warszawy rozkaz zajęcia Wilna przez oddziały Polskiej Armii Krajowej. Rzeczywicie ruszyła jedna z brygad. Niemcy rozgromili jš doszczętnie i Polacy zaprzestali ataku na Wilno.
Obecnie Polacy rozpowszechniajš pogłoski, jakoby z brygad zostanie sformowana dywizja polska.
Ludnoć polska
ustosunkowana jest życzliwie i przyjanie w stosunku do tych formacji. Wielu nosi w klapach biało-czerwone kokardki jako
symbol polskiego patriotyzmu.
Dzi u komendanta miasta zjawił się oficer polski z probš o pozwolenie na manifestację w Wilnie i przemarsz dwóch trzech setek żołnierzy. Nie zgodzilimy się na to.
Ostatnio Polacy przeprowadzajš wzmożonš mobilizację do Polskiej Armii Krajowej.
NKWD ZSRS informuje, że obok istniejšcych tam wojsk NKWD i jednego pułku, który przybędzie jutro, 16 lipca, przerzuca się do strefy Wilna jednš dywizję wojsk NKWD i cztery oddziały wojsk ochrony pogranicza, w wyniku czego w cišgu 4-5 dni w okolicy Wilna skoncentruje się jednostki wojsk NKWD o ogólnej liczebnoci 12 tysięcy osób.
Tow. Sierow otrzymał od
nas dodatkowe wskazówki w sprawie współdziałania z Dowództwem i Radš Wojskowš
Frontu w celu wykonania dyrektywy Dowództwa Naczelnego nr 220145 z 14 VII br. i
zapewnienia niezbędnych czekistowskich
przedsięwzięć zgodnie z dyrektywš.
Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
Zwišzku SSR () Ł. Beria
Dokument
2
17 lipca 1944 r.
cile tajne
Towarzyszowi
Stalinowi
Towarzyszowi
Mołotowowi
Towarzyszowi
Antonowowi
Dzi otrzymano od towarzyszy
Sierowa i Czerniachowskiego
następujšcš wiadomoć:
Dzisiaj wezwany został tzw. generał-major ŤWilkť (Kulczycki). ŤWilkowiť owiadczono, że interesuje nas dyslokacja formacji polskich, toteż pożšdane jest, aby nasi oficerowie dowiedzieli się o tym. ŤWilkť wyraził zgodę i poinformował nas o 6 punktach, w których ulokowane sš jego pułki i brygady.
Ponadto zainteresowalimy się jego korpusem oficerskim i zaproponowalimy zebrać wszystkich dowódców pułków, brygad, ich zastępców i szefów sztabów. ŤWilkť z tym się również zgodził i wydał stosowny rozkaz oficerowi łšcznikowemu, który niezwłocznie udał się do swojego sztabu.
Następnie ŤWilkť został przez nas rozbrojony, a towarzyszšcy mu kapitan szef sztabu, który jest przedstawicielem rzšdu londyńskiego, usiłował wycišgnšć pistolet i stawić opór, odwiódł kurek, lecz został rozbrojony.
W zwišzku z otrzymaniem informacji o miejscu stacjonowania formacji, opracowalimy następujšcy plan operacji:
1. Skierowalimy na miejsce dowiadczonych generałów i komisarzy NKWD, w celach wywiadowczych i zbadania dostępu do Polaków.
2. Jednoczenie do miejsc lokalizacji Polaków skierowalimy formacje i oddziały 3 Frontu Białoruskiego, wyznaczone do rozbrojenia Polaków.
3.
Dzisiaj o
godz. 19, w celu rozbrojenia kierowniczego
korpusu, skierowano manewrowš grupę wojsk pogranicznych i kierowniczych
funkcjonariuszy NKWD.
4. Jutro, 18 lipca, od godziny 4 rano, jednostki wyznaczone do rozbrajania Polaków zajmš pozycje wyjciowe, wysłuchajš instrukcji i przystšpiš do operacji.
O wynikach poinformujemy.
Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
Zwišzku SRR () Ł.Beria
Dokument 3
19 lipca 1944 r. cile
tajne
Towarzyszowi Stalinowi
Towarzyszowi Mołotowowi
Towarzyszowi Antonowowi
18 lipca nadeszła od towarzyszy
Sierowa i Czerniachowskiego następujšca wiadomoć:
Wczoraj o godzinie 20 zostali zebrani w okolicy wsi Bogusze dowódcy brygad i batalionów rzekomo na apel Dowództwa Frontu. Ogółem zebrało się 26 oficerów, w tej liczbie: 9 dowódców brygad, 12 dowódców oddziałów oraz 5 oficerów sztabowych armii polskiej.
Na naszš propozycję złożenia broni oficerowie odpowiedzieli odmownie i dopiero gdy zagrożono użyciem broni, rozbroili się.
Ponadto wczoraj zostali zatrzymani: dowódca Okręgu Wileńskiego podpułkownik Krzeszowski Lubosław, pseudonim ŤLudwikť, oraz dowódca Okręgu Nowogródzkiego pułkownik Szydłowski Adam, pseudonim ŤPoleszukť. Szydłowski, w maju br. wysłany z Włoch, wylšdował na spadochronie w Warszawie z zadaniem zorganizowania partyzantów polskich w Okręgu Nowogródzkim.
Dzi o wicie
przystšpilimy do przeczesywania lasów, gdzie według naszych danych znajdowali się Polacy. W niektórych
miejscach Polaków już nie było. Ustalono,
że nocš wyruszyli w kierunku południowym. Dopędzilimy ich i rozbroilimy.
Według stanu na godz. 16 zostało rozbrojonych 3.500 osób, w tym 200 oficerów i podoficerów.
W toku rozbrajania zarekwirowano broń: 3.000 karabinów, 300 pistoletów maszynowych, 50 karabinów maszynowych, 15 modzierzy, 7 dział lekkich, 12 samochodów oraz znacznš iloć granatów i amunicji.
Polscy oficerowie i żołnierze zostali skierowani pod eskortš do punktów zbornych, a broń umieszcza się w magazynach.
Oddziały uczestniczšce w operacji prowadzš dalszy wywiad, cigajš i rozbrajajš polskie oddziały.
Jak ustalono w toku przesłuchania dowódców brygad oraz komendantów Okręgów Wileńskiego i Nowogródzkiego, łšczna liczba wszystkich żołnierzy tzw. Polskiej Armii Krajowej waha się w granicach 8-10 tysięcy, a znajdujš się oni w strefie 3 Frontu Białoruskiego.
W zwišzku z tym, że
dowództwo Ťarmiiť zamierzało skompletować z tych rozproszonych oddziałów 2 dywizje, majšc na uwadze dodatkowš mobilizację
ludnoci polskiej, rozeszły się pogłoski, że armia polska liczy ponad 20 tysięcy ludzi.
Podczas operacji rozbrojeniowych żadnych ekscesów nie było.
Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
Zwišzku SSR () Ł.Beria
Dokument 4
20 lipca
1944 r. cile tajne
Do
Państwowego
Komitetu Obrony
Towarzyszowi J. W. Stalinowi
Dzi otrzymano od towarzyszy
Sierowa i Czerniachowskiego następujšcy komunikat o przebiegu operacji
rozbrojeniowej Polskiej Armii Krajowej:
Ogółem w cišgu dwóch dni operacji, według
prowizorycznych obliczeń, rozbrojono ponad 6.000 osób, w tym 650 oficerów i podoficerów. Podczas
rozbrajania zarekwirowano: 5.100 karabinów, 350 pistoletów maszynowych, 230
karabinów maszynowych lekkich
i ciężkich, 12 dział lekkich, 27 samochodów, 7 radiostacji, 350 koni i
znacznš iloć amunicji.
Polscy żołnierze i oficerowie sš konwojowani do punktów zbornych. Według stanu na 20 lipca br., o godz. 12 na punkcie zbornym w Miednikach znajduje się 4.000 osób, pozostali sš w drodze.
Podczas operacji niektóre oddziały polskie, które wycofały się do lasu, porzuciły broń i ludzie rozeszli się do domów, gdyż większoć żołnierzy i oficerów tych formacji jest mieszkańcami obwodu wileńskiego. Liczymy, że około tysišca żołnierzy z różnych oddziałów rozeszło się do domów. Przystšpiono do zbierania porzuconej broni. Podczas rozbrajania miały miejsce następujšce fakty:
Po pierwszym dniu operacji
niektóre oddziały polskie, znajdujšce się w akcji, dowiedziały się o
rozbrajaniu i postanowiły udać się na bagnisty teren, zwany Puszczš Rudnickš, w pobliżu
miasteczka Jaszuny, w nadziei, że nie dotrš tam sowieckie jednostki wojskowe.
Zajęły tam pozycję obronnš. Pod koniec dnia 19 lipca jednostki 152 umocnionego
rejonu oraz 86 pułku ochrony pogranicza zbliżyły się do miejsca dyslokacji
Polaków, okršżyły ich i zażšdały rozbrojenia. Polscy oficerowie poczštkowo
odmawiali, ale póniej zgodzili się i poprosili o zezwolenie na nocleg na
wsi. W wyniku tej akcji rozbrojono około 1.500 osób.
Jeden z batalionów polskich
udał się do lasu na zachód od Jaszun, zajšł stanowisko obronne i odmówił
rozbrojenia. Skierowano na miejsce batalion w celu ich rozbrojenia. Poza tym
żadnych ekscesów nie było. W zasadzie po 200-300 Polaków rozbrajały grupy
naszych żołnierzy liczšce 10-15 osób. Warto przy tym zaznaczyć, że absolutna
większoć Polaków zadeklarowała życzenie służyć w polskiej armii Berlinga.
W zwišzku z tym, że dobiega
końca operacja rozbrojeniowa (pozostały drobne rozproszone grupy i poszczególni
żołnierze) towarzysze Sierow i
Czerniachowski proszš o usankcjonowanie
następujšcych przedsięwzięć:
1. Dopucić
do punktu zbornego Polskiej Armii Krajowej przebywajšcych tutaj przedstawicieli
armii Berlinga w celu rekrutacji sporód żołnierzy i oficerów chętnych do służenia w armii polskiej.
2. Żołnierzy i podoficerów,
którzy wyrażš chęć służenia w armii polskiej, skierować do pułków zapasowych ŤGławuproformuť w celu
póniejszego wykorzystania
na zapleczu Armii Czerwonej.
3. Korpus oficerski, będšcy
przedmiotem zainteresowania operacyjnego, przekazać organom NKWD-NKGB lub
kontrwywiadu ŤSmierszť.
4. Pozostały korpus oficerski
skierować do obozów NKWD, gdyż w innych warunkach będš oni zajmować się
tworzeniem różnych polskich organizacji.
Proszę o Wasze wskazówki.
Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
Zwišzku SRS () Ł.Beria
Reprodukcja jednego z
raportów Ł. Berii dla J. Stalina z dnia 20 lipca 1944 r. o przebiegu operacji rozbrajania oddziałów
AK.
Zygmunt Mineyko ps.
Lin (5 Brygada Łupaszki), Petroniusz (36 Bryg. Żejmiana).
Aresztowano mnie razem z oddziałem pod
Wilnem, na drodze w kierunku do Miednik, kiedy udawalimy się na
zgrupowanie. Wojsko sowieckie zjawiło się z ukrycia i nas okršżyło.
Wydali rozkaz złożenia broni. Dla zastraszenia nad głowami naszymi
przelatywały sowieckie samoloty. Żołnierze sowieccy, grożšc zastrzeleniem,
zmusili nas do oddania broni. Kazano jš
składać w wyznaczonym miejscu. Niektórym
naszym chłopcom udało się, tak jak i mnie, ukryć krótkš broń w ziemi lub
pod kamieniem w sposób nie zauważony. Grupa rozbrojonych żołnierzy AK, w
której byłem, składała się z co najmniej kilkuset osób. Zostalimy otoczeni
sowieckimi żołnierzami, którzy szli jeden od drugiego w odległoci około
Zostalimy zapędzeni na teren starego, zrujnowanego
zamku w Miednikach. Teren był ogrodzony drutem kolczastym. Umieszczono nas w
szopach, gdzie prawdopodobnie trzymano zwierzęta. Do jedzenia dawano złej
jakoci zupę, w niewystarczajšcej iloci. Ratowała nas okoliczna ludnoć
i rodziny aresztowanych, dostarczajšc paczki z żywnociš, które przechodziły
przez ręce pilnujšcych nas żołnierzy sowieckich. Ustępów nie było. Sami
kopalimy rowy, które po wypełnieniu zasypywalimy. Jedna z szop została
przeznaczona dla naszych lekarzy. Oni udzielali pomocy chorym, starajšc
się w miarę swoich skromnych możliwoci sprostać trudnemu zadaniu. Wodę do
picia dostarczano beczkami, ze studni poza obozem. Była jej jednak
niedostateczna iloć.
Zygmunt Mineyko Petroniusz
(trzeci od lewej, z granatem za pasem) dowódca 1
plutonu 36 Brygady Żejmiana z grupš swoich żołnierzy
(przed rozbrojeniem)
Miedniki. Widok od
strony bramy. Z lewej strony sterta kamieni, z których mjr Soroka
agitował za wstšpieniem do armii gen. Berlinga. Fot.
J. Hrybacz, 1998 r.
W dali widoczne rusztowania postawione do prac konserwatorskich.
W roku 1517 Zygmunt, poseł cesarza niemieckiego Maxymiliana, powracajšc
z Moskwy [...], kiedy przejeżdżał tędy, znalazł zamek miednicki opustoszały[10]. W roku
Zachowały się ruiny pełnego obwodu murów oraz szczštki wieży narożnej.
Obecnie w zamku prowadzone sš prace konserwatorskie.
Sowieci po rozbrojeniu większoci żołnierzy wileńskiej Armii Krajowej zlokalizowali
tu w okresie 17-29 lipca 1944 r. obóz internowanych akowców.
Obóz internowania
w Miednikach. Fot. Stanisław Białożyt Brom
Relacja R.
Szczęsnowicza:
Po wystšpieniu puł. Soroki zrobilimy naradę
roboczš. Byłem za (zapisaniem się do
armii Berlinga). Nie wierzyłem w to, co mówił Hadża, nie wierzyłem Anglikom,
Amerykanom i Francuzom w odniesieniu do sprawy polskiej. Nie wierzyłem też
Sowietom. Byłem przekonany, że tych, co nie pójdš do Berlinga, czeka marny los.
Chciałem bić hitlerowców. I to wszystko. Kształt orła, język puł. Soroki,
zależnoć armii Berlinga, nie miały dla mnie żadnego znaczenia. I tu, na
miednikowskiej słomie, rozstałem się na pewien czas ze swoim najlepszym
przyjacielem Tadkiem Nagłowskim. On wierzył oficerom i Hadży, a nie
mnie. Tadek postanowił zostać z większociš, na wspólny los. Ja, z grupš
400 podobnie mylšcych, dobrowolnie zaliczyłem się do zdrajców,
zarejestrowałem się przy stoliku werbunkowym i wyszedłem za mury miednickich
ruin królewskich.
Ulokowano nas w kilku stodołach we wsi Miedniki.
Oficer NKWD, który wyprowadził naszš kolumnę, powiedział językiem puł. Soroki:
Jutro, rebiata, przybędzie transport, który zawiezie was do Żytomierza.
Tam powstaje nowaja polska armija. Dostaniecie zimny Ťpajokť na dwa dni.
Z kwater (czyli stodół) nie wolno się oddalać. Jeszcze raz nas policzył,
zapisał co w notesie i poszedł. Następnego dnia samochodów jeszcze nie
było. Pilotujšcy nas enkawudzista pojawił się skoro wit, zarzšdził alarm i
zbiórkę w dwuszeregu. Stanęlimy, a on, niemal dotykajšc każdego palcem,
zaczšł nas liczyć. Skończył, popatrzał w swoje wczorajsze zapiski i pozieleniał
ze złoci: Dezerteri, jobana ich mat!
Nie nada nam takich dobrowolcow! krzyknšł, kazał się ustawić
czwórkami, zrobić w tył zwrot i maszerować z powrotem... do obozu. Okazało
się, że w tę jednš pięknš noc zdezerterowało ku wolnoci 47 żołnierzy.
Wkraczalimy do miednickich ruin zamkowych jak stado baranów wpędzonych w
paszcze watahy wilków. Rozległy się wycia i gwizdy. W naszš stronę poleciały
puszki po konserwach i butelki. Rejwach zmniejszył się jednak po kilku
minutach, kiedy okazało się, że każda owca ma duży zapas żywnoci i chętnie
rzuca jš na pożarcie wilkom.
Tak, mielimy doć duże zapasy żarcia, gdyż
niezależnie od owego dwudniowego berlingowskiego pajka mielimy
delikatesowe smakołyki. Poprzedniego dnia, kiedy wyszlimy za bramę obozu,
spotkalimy się z przybyłymi wilniukami. Wieć o obozie w
Miednikach szybko dotarła do Wilna i rodziny tych, których ojcowie, bracia
czy synowie byli w partyzantce, organizowały pielgrzymki na szlak oszmiański.
Obok naszego obozu wyrosło koczowisko tych rodzin, które, objuczone wiktuałami,
czekały na okazję, aby przekazać je swoim bliskim. Wejcie za ruiny było srogo
zabronione, przekazywane przez partyzantów beznadziejnie niepewne, więc
czekano na boskie zmiłowanie. I nasze wyjcie było takim zmiłowaniem.
Dostalimy żarcie od swoich i obcych, dawano tyle, ile kto chciał, gdyż
przyniesione zapasy nie mogły czekać w słońcu lipcowym na dalsze
zmiłowanie.
Tam, po chwilowym wyjciu z obozu, spotkalimy się z
siostrš Alicjš, która, zakurzona, wymęczona, po trzydziestokilometrowym rajdzie
Wilno Miedniki była widomym obrazem siostrzanej miłoci. Nie przypuszczalimy
wówczas, że to spotkanie będzie ostatnim przed dwudziestoletniš rozłškš.
Nasze dawne miejsca były już zajęte, a zresztš i tak
nikt nie miał ochoty kontaktować się ze zdrajcami. To trwało jeden dzień. Potem
ciekawoć brała górę, wiktuały łaskotały nozdrza, gniew przechodził. Tylko
najbardziej honorowi, dzi można powiedzieć, najbardziej wyrobieni
ideologicznie, odwracali się od nas plecami, nieczuli ani na najnowsze wieci z
Wilna, ani na zapachy. Do nich należał mój przyjaciel Tadek
Nagłowski. Póniej wspólny los wymiesza nas wszystkich i pogodzi. On
zostanie jednak, chory na trasie, wróci do Wilna, aby wpać w łapy NKWD i
dostać 10 lat łagru w Norylsku...
W dalszym cišgu nikt nie wiedział, co z nami będzie.
Wieci otrzymane z Wilna głosiły, że panujš już tam sowiecko-litewskie
porzšdki, mówiono o repatriacji Polaków do Polski, że sš aresztowania
ludzi powišzanych z Armiš Krajowš.
Stanisław Gorski
Stanisław
Gorski ur. 22.11.1918 r. w Wilnie, ppor.,
po powrocie do kraju, 1947 r.
adiutant dowódcy 36 Brygady
Żejmiana, ps. Bohdan
17 lipca 1944 r. w
miejscowoci B o g u s z e NKWD rozbroiło i aresztowało prawie całe dowództwo wileńskiego AK i po różnych perypetiach
osadziło w więzieniu na Łukiszkach, dobrze
mi znanych za
czasów litewskich.
W połowie sierpnia zaczšł się
ruch w więzieniu, wywoływanie nazwisk, otwieranie i zamykanie cel, krzyki.
Po kilkunastu minutach otwarła się i nasza cela, strażnik wywołał moje
nazwisko, Czeka Plejewskiego i kilku
innych,
rozkazujšc: sobirajties z
wieszczami. Wyszlimy
na
korytarz,
gdzie już była spora grupka, a
między innymi mój dowódca 36 Brygady
Żejmiana kpt. Witold Kiewlicz ps.
Wujek. Cišgle wywoływano nowe nazwiska i tak zebrało się nas około setki
oficerów, podchoršżych, podoficerów i żołnierzy. Jeszcze raz odczytano nazwiska,
uformowano kolumnę pilnie strzeżonš przez kilkudziesięciu enkawudzistów i
ruszylimy w nieznane. Było to straszne,
bo nie wiedzielimy, dokšd i
po co nas prowadzš, a los pomordowanych w Katyniu naszych oficerów przez NKWD,
nam wilniukom, był dobrze znany. Przemarsz przez Wilno trwał może z godzinę, aż
poznalimy kierunek Wilno Miedniki. Spodziewalimy się najgorszego. W ponurym
nastroju, poganiani przez strażników, szlimy w milczeniu. Trzymałem się razem
z Czekiem Plejewskim, znalimy się jeszcze z Gimnazjum im. króla Zygmunta
Augusta w Wilnie, obaj bylimy adiutantami
dowódców brygad. Czesiek w 2 Brygadzie,
a ja w 36. Po dwóch, a może trzech godzinach marszu, trudno było to nazwać
marszem, a raczej wleczeniem się, zarzšdzono postój. Nasze organizmy
wycieńczone prawie miesięcznym wiktem więziennym odmawiały posłuszeństwa. Dowódca
kolumny ogłosił nam, iż każda próba ucieczki będzie surowa karana i odpowiadać będzie nie tylko
uciekinier, ale i jego rodzina.
Odpowiedzialnoć zbiorowa to wspaniała zdobycz sowiecka. Nie zauważyłem, czy konwojował nas jaki
pojazd czy oddział konny. Ruszylimy dalej i po wielu godzinach zobaczylimy
zamek w Miednikach. Wprowadzono nas do olbrzymiej stodoły, czy raczej wozowni i
kazano odpoczywać. Po kilku chwilach poznalimy lady bytnoci w tym
pomieszczeniu naszych żołnierzy. Kilka napisów, jakie skrawki plakatu, komunikat,
białoczerwone opaski, orzełek, parę guzików z orzełkami i inne drobiazgi
wiadczšce o przebywaniu dużej iloci wojska. Kto znalazł ulotkę w języku
polskim, nawołujšcš do wstšpienia do Wojska Polskiego był to niezbity
dowód, że przebywali tu nasi chłopcy.
Nie znalimy ich losu i
przypuszczalimy, iż wstšpili do armii, bo rozmowy o naszym udziale w dalszej walce prowadził
gen. Wilk ze sztabem Armii Czerwonej. Muszę dodać, że z rozkazu generała
przestalimy nazywać się 36 Brygadš Żejmiana, a stalimy się 3 batalionem 86
pułku piechoty. Ulotka ta podniosła nas na duchu, bo sšdzilimy o pomylnym
zakończeniu rozmów z naszymi aliantami.
Prawda
była okrutna rozmowy o przekształceniu nas w regularne wojsko skończyły się
aresztowaniem generała, naszym rozbrojeniem i uwięzieniem. Nadeszła noc. Z
resztek słomy, a raczej sieczki, zrobilimy posłanie, a że bylimy solidnie
zmęczeni zasnęlimy natychmiast. Pobudka!!! Poganiani przez enkawudzistów,
ubieramy się popiesznie, przy cišgłych wrzaskach eskorty, chyba bez jedzenia,
formujemy kolumny i ruszamy. Zaskoczenie! Ruszamy w kierunku Wilna, ale już
prawie wszystko wiemy o losie przebywajšcych tu przed nami żołnierzy.
Wiadomoci te przekazujš nam krzykiem idšcy daleko od drogi dziewczęta
i chłopcy. Eskorta przegania ich, straszšc użyciem broni. Nasza dzielna
młodzież nie zważa na to. Dowiadujemy się od nich, że nasi żołnierze byli
namawiani przez mjr Sorokę, noszšcego polski mundur, którego polszczyzna
wywoływała salwy miechu, a próby nakłaniania do wstšpienia do wojska wymiano
i wygwizdano. Cieszyła nas postawa naszych żołnierzy, ale prysła nadzieja na
dalszš walkę z Niemcami. Już nie pamiętam, w jaki sposób wracalimy do
Wilna, ale na którym postoju przybyło kilka rodzin, zawiadomionych przez
mieszkańców Miednik, które dokładnie opowiedziały o losach naszych żołnierzy.
I znowu więzienna cela. Pobyt
tam był jednak krótki, bo 1 wrzenia 1944 r., w rocznicę wybuchu wojny,
załadowano nas do bydlęcych wagonów i wywieziono do specłagru nr 178 w R i a z a
n i u, gdzie stanowilimy sastaw trietiej roty, a póniej D i a g i l e w o. Całš prawdę o Miednikach i o losie naszych żołnierzy dowiedzielimy
się od oficerów wyłapanych sporód żołnierzy w Kałudze i dołšczonych do naszej 3
Kompanii AK w obozie w Diagilewie k/Riazania.
Diagilewo 1945/1946. Zespół muzyczny obozu
oficerskiego AK
(przy perkusji Stanisław Gorski)
Kiena. Kiena
to wie i stacja kolejowa na linii Wilno Mołodeczno.
23 kwietnia 1944 r. miała tu miejsce udana akcja bojowa oddziałów Uderzeniowego
Batalionu Kadrowego III batalionu 77 pp AK Okręgu Nowogródzkiego. Zdobyto
znacznš iloć uzbrojenia: 1 lkm, 2 rkm-y, dwadziecia kilka karabinów, pistolet
maszynowy, sporo broni krótkiej, granaty i amunicję, w które dozbrojono 2
kompanię i pluton trzeciej. Akcja przeprowadzona została bez strat własnych, a ludnoć miejscowa nie
doznała żadnych represji[11]. Trzy miesišce
póniej, tj. 29 lipca 1944 r., z tej
stacji wywieziono internowanych w Miednikach żołnierzy Wileńskiego i
Nowogródzkiego Okręgów AK.
Stacja Kiena. Obecnie
przedostatnia stacja graniczna z Białorusiš. Fot. 2000 r.
Na mapce
zaznaczono: Rudniki miejsce przetrzymania po rozbrojeniu, Bogusze
miejsce rozbrojenia dowódców wileńskich brygad, Miedniki obóz internowania
Kaługa. Pierwsze
wzmianki o Kałudze można znaleć w pismach Wielkiego Księcia Litwy Olgierda, w
których w 1371 r. nadmienia, że miasto jest czasowo w rękach Litwy[12].
W
XIV w. Kaługa wchodziła w skład udzielnego księstwa Możajskiego. Kroniki
wskazujš na kilkakrotne zmiany miejsca położenia miasta, wskutek wrogich
napaci, pożarów i epidemii. Stanowiło ono pograniczny bastion dla obrony
południowo-zachodnich granic Starej Rusi przed Litwinami, Polakami, a póniej krymskimi Tatarami. W XV w., za
Wasyla Ciemnego (syna Iwana III), Kaługa była częciš składowš Księstwa Moskiewskiego.
Iwan III przekazał miasto swemu synowi Simeonowi i w okresie 13 lat (1505-1518)
była ona niezależna od Moskwy, stanowišc samodzielne, udzielne księstwo
kałuskie. W XVI w. do Kaługi przybył Iwan Grony jako głównodowodzšcy
wojskami w pochodzie przeciw Tatarom. W pocz. XVII w. Kaługa była
centrum powstania chłopskiego pod przywództwem Iwana Bołotnikowa. W latach
1609-1610 Dymitr Samozwaniec II grał tu rolę kałuskiego carewicza. Zachowane
komnaty z XVII w. błędnie nazywane sš domem Maryny Mniszchówny. Podmiejski
las sosnowy, tzw. Tuszyński Bór, wskazuje się jako miejsce morderstwa
Samozwańca przez jego poplecznika, kniazia nogajskiego Apasłuna Urysowa, po
nieudanej próbie opanowania Moskwy przez Samozwańca. Póniej Kaługa połšczyła
się w walce z interwentami. Miasto padało często pastwš pożarów.
W 1622 r. pożar strawił starš warownię, której już nie odbudowano,
wzniesiono nowš, w innym miejscu. W drugiej połowie XVII w. powstał kałuski
Kreml z dwunastoma wieżami, spłonšł w końcu tegoż wieku i nie został już
odbudowany. Podczas kampanii napoleońskiej w 1812 r. Kaługa była głównym
orodkiem formowania rosyjskiej armii i jej zaopatrzenia. W czasach carskich Kaługa była
miejscem zsyłki. Na rozkaz Repnina[13], ambasadora Rosji
w Warszawie (1764-69), aresztowano i wywieziono do Kaługi czterech posłów
Sejmu polskiego: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, biskupa kijowskiego
Józefa Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna
Seweryna, który póniej zwišzał się z Branickim, a w 1792 r. przystšpił
do konfederacji targowickiej. Póniej byli tu zesłani: chan Szagin Girej
(1786-87), sułtan Małej Kirgiskiej Ordy Arigazi-Abduł-Azis (po 10 latach
tutaj zmarł), działacze komunistyczni A.W.Łunaczarski, Dobrochotow i inni.
W latach 1914-1915 był tu zesłany założyciel komunistycznej partii
Turcji Mustafa Subchi.
Cerkiew w. Kosmy i Damiana
z 1794 r.
Rys. G.A.Woljeński, 1926 r. Znajdowała się w pobliżu kałuskich koszar.
W
Kałudze od dawna mieszkało dużo Polaków. Była to emigracja, służba wojskowa,
urzędnicy przenoszeni za poglšdy wolnociowe, nie mówišc o setkach
zesłańców więniów i żyjšcych tu na wolnej stopie po powstaniach 1830 i
186l roku. Niektórzy z nich pozostali w Kałudze na stałe. Do dzisiaj można
spotkać wród kałużan takie nazwiska, jak: Griniewscy, Łukomscy, Kossakowscy,
Koncewicze, Mackiewicze, Jaworowscy, Jastrzębscy itd. Polska społecznoć kupiła
dom w zaułku Kukowym. Lew Gryniewski opracował projekt przebudowy i jeszcze
przed I wojnš wiatowš otworzono kociół rzymsko-katolicki pod wezwaniem
w. Jerzego. Dla podkrelenia polskiego charakteru wištyni w głównym ołtarzu
umieszczono kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. W okresie sowieckiej
Rosji kociół zamknięto, umieszczajšc w jego pomieszczeniach składy bazy
przedsiębiorstwa Rosgalanteria. Ale już w 1997 r. w Kałudze odbyła się
konsekracja ołtarza w drewnianym kociółku, gdzie posługę duszpasterskš niosš
polscy franciszkanie[14].
Plan Kaługi. Wydanie
specjalne dla niemieckich wojsk inwazyjnych, Berlin 1941.
361 zapasowy pułk piechoty. Po przyjedzie do Kaługi wcielono nas
do 361 zapasowego pułku piechoty, wchodzšcego w skład 31
Dywizji Moskiewskiej Armii Czerwonej.
Do Kaługi wieziono nas w
dwóch transportach kolejowych, każdy po około 50-60 wagonów. Do wagonów
pulmanowskich (czteroosiowych) ładowano po 90 osób, do dwuosiowych po 45 osób.
A więc w jednym transporcie musiało jechać od 2.500 do 3.000 ludzi.
Jedynym miarodajnym ródłem, pozwalajšcym na dokładne odtworzenie
struktury i kadry 361 zapasowego pułku piechoty, mogš być wojskowe archiwa
Armii Czerwonej. Dopóki sš one niedostępne, trzeba opierać się na innych
ródłach. Dr Henryk Piskunowicz, który dotarł do niektórych sowieckich ródeł
dotyczšcych likwidacji wileńskiej Armii Krajowej w okresie po 17 lipca 1944,
ustalił, że rozbrajaniem zajmował się 86 pułk wojsk pogranicznych,
dysponujšcy czołgami i samolotami. Do Miednik trafiło 4-6 tysięcy
żołnierzy, a od 1,5
do 2 tys. żołnierzy uniknęło rozbrojenia. Większoć z nich podjęła walkę
z sowietami jako samoobrona Armii
Krajowej. Z raportu gen. NKGB Iwana Sierowa i gen. armii Iwana Czerniachowskiego,
przedłożonego Stalinowi, wynika, że rozbrojono ponad 6.000 ludzi (w tym
650 oficerów i podoficerów), z tego według meldunku z 20.07.44 r.
około 4.000 umieszczono w obozie miednickim, reszta była jak okrelono w
drodze.
Budynki koszarowe były rozmieszczone w kilku oddzielonych od siebie
kompleksach, na północno-wschodnich peryferiach miasta. Stare czerwone
koszary (z czerwonej cegły) mieciły dowództwo pułku i dwa bataliony w dużym kilkupiętrowym budynku. Na
honorowym miejscu wystawiony został sztandar pułkowy, któremu przechodzšcy
żołnierze oddawali honory. Na placu apelowym z ważnych powodów gromadzono cały
pułk. Białe koszary, składajšce się z kilku długich parterowych budynków,
pomalowanych na biało, były to wczeniej prawdopodobnie garaże jednostki
zmotoryzowanej lub stajnie. Od nich było niedaleko na poligon pułkowy.
Zlokalizowano tu też parę batalionów. Jeden, tzw. zabużański, miecił się w
budynku poszkolnym, drewnianym, parterowym, zbudowanym w podkowę o ciasnym podwórzu.
Brak było miejsca na kuchnię.
Żołnierze batalionu
zabużańskiego chodzili więc do jadalni ogólnej, wydajšcej posiłki pod gołym
niebem. Duży murowany budynek, położony między czerwonymi i białymi koszarami,
miecił tzw. sanczast. Zgromadzono tu chorych, głównie na dyzenterię i
wierzb. Żołnierze ci odbywali normalne ćwiczenia w złagodzonej formie i
zastosowaniem diety (nie otrzymywali surowych ogórków), chorzy na biegunkę
mogli w czasie ćwiczeń oddalać się za potrzebš.
Ćwiczenia terenowe cały
pułk odbywał na pobliskim, rozległym poligonie. Wymarsz do zajęć miał specjalnš oprawę. Dowódca pułku dokonywał
osobicie przeglšdu całoci, a potem poszczególne pododdziały realizowały swój
program szkolenia.
Schemat rozmieszczenia
jednostek 361 zapasowego pp w Kałudze
(na podstawie rys. W. Czarneckiego)
Relacja
Remigiusza Szczęsnowicza:
Na
poczštku wrzenia ustawieni zostalimy w ogromny czworobok na pobliskich
błoniach. W rodku zbudowano małe podwyższenie, na które wkroczył podpułkownik
gwardii Jermołow, dowódca 361 zapasowego pułku piechoty. Już poprzednio,
z opowiadań naszych sierżantów, wiedzielimy, że jest on jednym
z niewielu bohaterów pułku, który dwa lata temu uległ zagładzie. Było to
pod Stalingradem. Kiedy 361 pułk miał wzmocnić obronę miasta i znalazł się
na przeprawie, hitlerowskie lotnictwo przeprowadziło zmasowany atak,
rozbijajšc tę jednostkę doszczętnie.
Kilkunastu oficerów,
podoficerów i szeregowców przedostało się na piaszczystš łachę, wynoszšc
z pogromu sztandar pułku. To, według radzieckich regulaminów wojskowych,
znaczyło, że pułk istnieje, a po uzupełnieniu kadrowym znów pójdzie w bój. Nie wiem, dlaczego przez blisko dwa i pół
roku tego uzupełnienia nie było. Kaługa, zajęta przez wojska niemieckie
na poczštku grudnia 1941 roku, już w końcu stycznia 1942 r. była odbita.
Może to sprawa zniszczenia koszar, może leczenie rannych żołnierzy
i oficerów przecišgało się w czasie, fakt, że dopiero my, rozbrojeni
żołnierze Armii Krajowej z Wileńszczyzny, mielimy przywrócić do życia 361
zapasowy pułk piechoty Armii Czerwonej.
A teraz oto, na małym
podwyższeniu, stał dowódca pułku, a obok niego ów ocalony na wołżańskiej łasze
sztandar. Podpułkownik Jermołow był niskim, szczupłym mężczyznš, ale
nienagannie umundurowany, obwieszony medalami i odznakami prezentował się
dostojnie i władczym spojrzeniem spozierał na szeregi tych dziwnych poborowych.
Dowódcy oddziałów krzyknęli
Smirno!, a potem dali spocznij, a pułkownik przemówił.
Towarzysze poborowi!
krzyknšł, unoszšc się lekko na palcach, a mnie się zdawało, że po tych
towarzyszach nasze szeregi zgodnie zachichotały, czy też westchnęły.
... Przyszła pora
cišgnšł pułkownik Jermołow, nie zrażony tym szmerem że z gromady oberwańców i
niezdyscyplinowanej bandy przekształcicie się w żołnierzy naszej
wspaniałej, niezwyciężonej armii...
Jermołow mówił oczywicie po
rosyjsku, nie wszystko rozumielimy dokładnie, ale tak naprawdę nikt nie
słuchał jego przemowy, mylšc raczej o tym, co będzie na obiad.
A nasz dowódca, zupełnie poważnie, zapowiadał
otrzymanie doskonałego umundurowania i uzbrojenia, intensywne szkolenie i
aktywny udział naszego pułku w ostatecznym rozgromieniu faszystowskiego wroga.
Nie wspomniał ani słowem o
naszej akowskiej przeszłoci, nie mówił nic o armii Berlinga i Polsce, co
znaczyło, że jestemy sowieckimi obywatelami przeznaczonymi do walki w
sowieckich mundurach o to wymarzone i oczekiwane zwycięstwo nad Hitlerem.
I zapewne w tym momencie
pułkownik widział siebie na czele tego wojska, marzył o tym, aby zmazać
stalingradzkš klęskę i powieć nas do zwycięskiego szturmu na Berlin.
A nam chciało się jeć i
płakać[15].
Tego wštku naszego losu
autorowi nie udało się zweryfikować, być może niedostępne dzi archiwa tej
jednostki odkryjš kiedy prawdziwe zamysły naszych mocodawców.
* * *
Po odmowie złożenia
przysięgi w pułku zaszły radykalne zmiany.
Częć naszych żołnierzy została
zdemobilizowana: puszczono do domu roczniki starsze urodzonych
powyżej 1900 r. i młodszych od 1928 r. oraz wszystkie kobiety, których było
około 50.
Zaczęto zatrudniać nas do
różnych prac, zarówno na rzecz jednostki,
jak i na zewnštrz. Po wywiezieniu do prac lenych pod Moskwę przez jaki czas
nieduża grupa naszych pozostała w koszarach w Kałudze. Ich potem też dowieziono
do lasu. W lesie utworzono cztery robocze bataliony, które rozmieszczono w lasach
podmoskiewskich w rejonie
Korobowskim, wzdłuż linii kolejowej, którš wywożono eksploatowane drewno.
I batalion |
d-ca mjr Sas. Adres: Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon, wie
Malejcha, poczta polowa 36990 Ż. |
II batalion |
d-ca kpt. Sielewiorstow; w
pobliżu wsi: Prudy, Obuchowo i Charłampajewo; najdalej wysunięty. |
III batalion |
tworzyli go żołnierze
pochodzšcy z terenów Polski centralnej,
stšd zwano go warszawskim, w redniakowie. |
IV batalion |
opodal, jak mówiono, za
rzeczkš, około III bat. Adres: Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon,
redniakowo, pocz. pol. |
Struktura tych batalionów
była inna, miały więcej kompanii (tzw. rot) 6 i więcej. Dużej zmianie uległa też obsada
kadrowa pododdziałów. Dowódcami plutonów byli sowieccy podoficerowie, na ich
zastępców (pomkomwzwod) wyznaczeni zostali nasi polscy koledzy.
Wszystkie
bataliony same musiały przygotować sobie pomieszczenia w ziemiankach.
Inne pomieszczenia jak ambulatorium, składy magazynowe były podobnymi
budowlami. Wyjštkowo kuchnie miały charakter nadziemny, zbudowane były z bierwion-okršglaków.
Wspomnieć warto o jeszcze jednym ciekawym przypadku. Już w czasie,
kiedy pracowalimy w lesie, dołšczono do naszych batalionów Białorusinów,
mieszkańców Wileńszczyzny, którzy podobnie jak my odmówili złożenia
sowieckiej przysięgi, twierdzšc, że sš obywatelami polskimi. Jeden taki pluton
naszych współobywateli był w I batalionie. Trzymali się oni odrębnie i trochę inaczej się zachowywali. Nasi
chłopcy niepotrzebnie ironicznie przezywali ich amerykańcami. Kiedy
zaistniała możliwoć powrotu
do Polski, oni z niej nie skorzystali, chcieli wrócić do swoich
domostw i rodzin na
Kresach. To jeszcze jeden przykład
tragicznych losów obywateli II Rzeczypospolitej.
Cała kadra oficerska i podoficerska była sowiecka,
stanowiła ona około 10 % naszego stanu.
Dowódcš plutonu był młodszy oficer, dowódcš drużyny podoficer (sierżant).
Poza kadrš liniowš, już od kompanii, byli jeszcze oficerowie polityczni
(politrucy).
Nie sposób imiennie
przedstawić całej kadry. We wspomnieniach najczęciej przewijajš się nazwiska
lub przezwiska tych, którzy w jaki sposób odznaczyli się pozytywnie lub
negatywnie. Najwięcej krytycznych uwag wysuwano pod adresem politruków,
którzy starali się wmówić nam sowieckš przynależnoć i wzbudzać szacunek do
sowieckiej ojczyzny.
W opracowaniu jednego z
naszych kolegów[17] jest
spory fragment powięcony st. lej. Gusiewowi, który był zastępcš dowódcy ds.
politycznych III batalionu:
Typowa szczupła twarz inteligenta
rosyjskiego. Rysy ostre, wyraz spokojny, oczy niebieskie, przenikliwe, z pewnš
dozš dobrodusznoci. Z takš samš dozš dobrodusznoci przemawia, używajšc
pryncypialnych argumentów, ogólnie uznawanych, unika szczegółów. Na kłopotliwe pytania daje odpowiedzi wymijajšce, nie patrzšc na pytajšcego, jakby dajšc do
zrozumienia, że odpowied należy się wszystkim obecnym.
Gusiew wyjaniał, że po
odbyciu szkolenia wojskowego pójdziemy
na front, a może nawet skierowani będziemy do polskiego wojska. Teraz
musimy się uczyć języka rosyjskiego, bo nie sposób, aby w Armii Czerwonej dla
każdej z l6 republik był osobny język
(sowiecka sofistyka).
Pomocnikiem Gusiewa był
st. sierżant, który przed zajęciami często czytał komunikaty radiowe w formie skróconej. Chwalił się, że jest
ważniejszy od Gusiewa. Być może
był agentem NKWD.
W mojej pamięci, już z
okresu pracy w lesie, utkwił obraz innego politruka mł.lej. Skody, Żyda z
polskich terenów. Po odczytaniu nam specjalnego rozkazu Stalina z okazji l maja
1945 r. kazał mi go strecić. Przepisowo wstałem (zazwyczaj na zajęciach
politycznych siedzielimy na
ziemi, po turecku) i odpowiedziałem mu po polsku. Zdumiony zapytał, dlaczego
nie po rosyjsku. Odpowiedziałem ze
spokojem, że nie umiem. On: ale
odpowiadasz prawidłowo. Ja mu na to: ja rozumiem, ale nie umiem mówić po
rosyjsku. Nie poniosłem jednak żadnej kary. Trzeba przyznać, że nasz politruk był człowiekiem
bardzo łagodnym i wyrozumiałym,
nie dopatrzył się w mojej odpowiedzi złoliwoci.
Podobnych historii można
by przytoczyć więcej. Wród politruków byli różni ludzie, o różnym poziomie
inteligencji i różnych temperamentach. Niektórzy byli bardzo ludzcy. Ale były i
przypadki drastyczne, np. znęcania się nad poszczególnymi żołnierzami. Jeden z
takich przypadków opisujš w
swoich wspomnieniach Tadeusz Ginko i Wiktor Iwanowski.
Zdarzały się przypadki
wyjštkowo dziwnego i zaskakujšcego zachowania sowieckich oficerów. W czasie
zabawy, w klubowej sali, gdzie zaproszono miejscowych mieszkańców i
pracujšcych okresowo w okolicy moskwiczan, do jednego z naszych chłopaków
Janka Karyszkowskiego podszedł sowiecki oficer i poprosił, aby zostawił mu
popalić papierosa, którym poczęstował go uczestniczšcy w zabawie moskwiczanin.
Naturalnie ten nie odmówił, ale nie mógł zrozumieć, jak przełożony oficer
mógł prosić swojego szeregowca o resztę papierosa. Trzeba tu nadmienić,
że w tamtym czasie proba do przygodnej, nieznajomej osoby o papierosa była
czym całkiem normalnym, dla nas jednak, mimo trudnych warunków życia, był nie
do przyjęcia brak poczucia własnej godnoci. W naszym mniemaniu nasi Rosjanie w
potocznym życiu nie grzeszyli kulturš bycia.
Jan Karyszkowski
przytacza też inne zdarzenie. Jednemu z naszych chłopaków udało się zachować
zegarek. Której nocy poczuł on, jak kto manipuluje przy jego zegarku na ręce.
Okazało się, że sowiecki sierżant usiłował nożem odcišć zegarek od paska.
Czujny sen właciciela zegarka zmusił pechowego sierżanta do wycofania się bez
upragnionej zdobyczy.
Sowiecka kadra
towarzyszyła nam aż do granic polskich, do chwili naszego powrotu do kraju w
1946 r. Opucili nasze wagony na samej granicy,
za stacjš Żabinka. Zaraz po przekroczeniu granicy przejęły nas wojska Urzędu
Bezpieczeństwa.
Jestem przekonany o
istnieniu wykazu składu przynajmniej podstawowej kadry pułku w archiwach
wojskowych z okresu II wojny wiatowej. Na razie nie sš one nam
dostępne, dlatego podaję tutaj tylko nazwiska osób wymienianych w publikowanych wspomnieniach:
mjr Danilenko |
z-ca dowódcy pułku do
spraw politycznych, był
póniej w II batalionie, |
kpt. Bułhakow |
z-ca dowódcy pułku do
spraw liniowych; we
wspomnieniach W.Iwanowskiego był z-cš dowódcy III bat. ds. politycznych, |
kpt.
Sas |
d-ca I batalionu roboczego
w lesie, na 27 kilometrze, |
kpt. Sielewiorstow |
d-ca II batalionu
roboczego w lesie, na 47 kilometrze, |
lej. Gawrygin |
był pogodnym i pełnym
humoru młodym człowiekiem, ale nieraz zdarzało mu się w wychadnoj
(wolny od pracy dzień) kršżyć w okolicy obozu i wyłapywać chłopaków, którzy
urwali się poza granice obozu. Zabierał im pasy i prowadził całš
grupę na gaubwachtę (areszt w ponurej ziemiance). Pod samym aresztem
rzucał im pasy i ze meichem dawał komendę: A nuka, do ziemlanek biegom!, |
st. lej. Gusiew |
oficer polityczny w
Kałudze, |
st. lej. Pażydajew |
z-ca kombata, politruk,
tłumił bunty niepokornych, |
st. lej. Kasałapowa |
lekarka, |
st. lej. Markowna Maria |
lekarka, |
lej. Michajłow |
d-ca 8. roty w Kałudze, |
lej. Krysin |
sympatyczny i poczciwy; pozostało w pamięci, kiedy to jeden z naszych chłopców
kupione od miejscowej dziewczynki mleko zabrał z butelkš. Dziecko
zalewało się rzewnymi łzami, bo bało się wrócić do domu. Krysin pomógł
odszukać nieszczęsnš butelkę, którš oddano małej, a ta, rozmazujšc pišstkš
zasychajšce łzy, szczęliwa pobiegła do domu. Butelka dla tamtejszych
ludzi była widocznie wielkim skarbem, |
lej. Kudryn |
komrot (d-ca kompanii) w
I batalionie, |
lej. Mukin |
według niektórych relacji
okrutnik i sadysta, miał zastrzelić naszego żołnierza w II roboczym bat.
przy próbie ucieczki i został za to przeniesiony z
naszej jednostki, inni przypisujš
ten przypadek innemu oficerowi, |
mł. lej. Angiełow |
sympatyczny
dwudziestoparoletni Ukrainiec, wysoki, o niadej twarzy, z czarnym wšsikiem.
Zawsze pogodny, wesoły, odnosił się do nas bardzo życzliwie, |
mł. lej. Mierkułow |
d-ca plutonu w II
batalionie, starszy wiekiem, oficer frontowy, |
mł. lej. Skoda |
oficer polityczny w I
batalionie roboczym, Żyd pochodzšcy z polskich terenów, |
starszyna Chain |
starszy wiekiem Tatar w
plutonie naszych lekarzy, |
starszyna Dobruckij |
członek egzekutywy,
komórki partyjnej pułku |
starszyna Sadawoj |
szef 4 roty III bat. rob.,
młody Ukrainiec zaproszony na więto Wielkanocy, poczęstowany przez
naszych chłopców, między innymi gdzie zdobytš wódkš, wykrzykiwał z entuzjazmem:
Ach, charoszaja polska Pascha! |
st. sierżant Jermakow |
pochodził z Moskwy,
chorował na serce, |
st. sierżant
Buryn |
d-ca plutonu w I
batalionie, |
st. sierżant Abaszkin |
w II batalionie, ostatnio
dowodził drużynš obsługujšcš batpralnię, |
sierżant Mirsajtow |
szef kompanii (roty) w
Kałudze, |
sierżant
Ażubajew |
w Kałudze był w
sanbacie, z pochodzenia Kazach lub innej narodowoci z południowych,
azjatyckich republik Zwišzku, chodził z nami podkopywać ziemniaki z
kołchozowego pola, które
gotowalimy jako dodatkowy posiłek, |
sierżant Kinzigułow |
d-ca plutonu w III
roboczym batalionie, Tatar, służbista, bezwzględny wobec naszych chłopców, |
sierżant Łamanow
|
zastšpił Kinzigułowa, był
ludzki, opiekuńczy |
sierżant Kopczuk |
d-ca plutonu w kompanii,
która pozostała w
Kałudze, Ukrainiec. |
Grupa
żołnierzy z III roboczego batalionu z dowódcš roty (oficer w czapce) i dowódcš plutonu ( w jasnej bluzie). Nazwisk
nie udało się ustalić.
Na poczštku wrzenia kryzys przysięgowy przyczynił się do
zmiany decyzji d-cy pułku w sprawie plutonu lekarzy zabrano im przyrzšdy
lekarskie, medykamenty i zaczęto zatrudniać przy różnych pracach, jak: naprawianie dachów,
noszenie cegieł z miasta, szyn kolejowych itd. Aż wreszcie na Boże Narodzenie
1944 r. zostali skierowani do roboczych batalionów pracujšcych już od wrzenia
w lesie. Tam poprzydzielano ich do
poszczególnych batalionów. Do I batalionu skierowano Witka Tymińskiego, do II
Jana Brzozowskiego i Jana Mańkowskiego, do III Eugeniusza Waszczuka, do IV
Mieczysława Pimpickiego .
W lesie czynnoci
lekarskie spełniał głównie personel sowiecki, który stanowiły prawie same
kobiety. Każda rota miała swego instruktora sanitarnego, którego zadaniem był
tzw. przeglšd na W: sprawdzenie, czy kto nie ma wszy. W takim przypadku
delikwent kierowany był do łani i odwszawienia odzieży.
Instruktor rano przyjmował chorych, prowadził ich do lekarza. Najczęciej
występujšce zachorowania to biegunka, dyzenteria, która w ostrej formie
przechodziła w krwawš oraz wierzb. Chorych zabierano do izolatora. Kurowanie
wierzbu polegało na smarowaniu roztworem dziegciu z siarkš. Smarowano całe
ciało przez okres 10 dni, następnie kuracjusze szli do łani, po której
oceniano wynik terapii. Jeżeli ranki były zaschnięte, delikwent mógł wrócić do
swego plutonu. Jeżeli jeszcze krwawiły, kurację kontynuowano. W bardzo
poważnych przypadkach chorych kierowano do szpitala. Był on urzšdzony skromnie,
ale czysto
i z dobrym wyżywieniem. Każdy taki pobyt przynosił błogosławionš ulgę
w naszym ciężkim życiu.
Ja
również miałem to szczęcie. Przebywałem przez krótki czas w kałuskim szpitalu
wojskowym. Miało to miejsce pod koniec listopada i na poczštku grudnia 1944 r.
Zresztš wszyscy korzystajšcy z tej instytucji chwalili jš. Np. W. Iwanowski
wspomina: Przed wywiezieniem nas do lasu leżałem w szpitalu wojskowym w
Kałudze. Właciwie było mi tam całkiem niele [...]. Pobyt w szpitalu można nazwać sielankš[19].
Los większoci chorych nie
był jednak tak sielankowy. Oto fragment relacji Zbigniewa Roguskiego[20]:
Na twarzy dostałem
liszajów, cała była pokryta strupami. Zachorowałem na nadkwasotę. lina zbierała się w
ustach i nie mogłem tego powstrzymać,
szło to z żołšdka i w końcu wymiotowałem. Poszedłem do Ťsan-czastiť, lekarka
st. lej. Kasałapowa stwierdziła, że
jestem markierantem i kazała ić do pracy. Na poczštku lutego 1945 r. przyszła
nowa lekarka st. lej. Maria Markowna. Udałem się do niej. Widocznie musiałem
być już bardzo wycieńczony, gdyż od razu wyznaczyła mi funkcję Ťdniewalnegoť,
najpierw w Ťsan-czastiť, a po jakim
czasie w ziemiance plutonu. Teraz było trochę lżej. Wprawdzie jedzenie dalej
było takie samo, ale nie musiałem ić do wyrębu lasu.
W tym czasie pojawiła się w obozie jaka
dziwna epidemia. Niektórzy po
zjedzeniu obiadu czy kolacji dostawali silnej goršczki, tracili przytomnoć,
po oddaniu moczu i kału konali. Zdarzyło się kilkanacie takich wypadków. Zanim
czasem zdšżylimy zawiadomić lekarza, było już po wszystkim. Jako
dniewalny musiałem zabierać zwłoki, przenosić je do pustej
ziemianki. Nieraz prosiłem kolegów o pomoc, ale chętnych nie było. Brałem więc
nieboszczyka pod pachę, kładłem sobie na biodro i wynosiłem go. W ten sposób zmarło kilkunastu naszych
chłopców.
Po miesišcu znowu
zmieniła się lekarka. Nowa, z pochodzenia Tatarka, mł. lej. (nazwiska już nie pamiętam),
skierowała mnie ponownie do pracy w lesie. Nazywalimy jš ŤOsať, ponieważ nie
była opryskliwa i dawała zwolnienia
z pracy. Walonki miałem stare, z dziurami na wylot, więc odmroziłem duże
palce u nóg. Wyglšdały galaretowato, ostrożnie owijałem je onucami, aby
nie zerwać paznokci. Lekarstw nie było. Jedynym lekarstwem na wszystkie
dolegliwoci była Ťmargancowkať (calium hypermanganicum). Smarowano niš
odmrożenia, wrzody, stłuczenia, bóle krzyża itp. i do roboty. Powszechnš plagš były
owrzodzenia. Mnie też one nie ominęły. Wyskakiwały w różnych miejscach ciała.
Jeden wyrósł mi na ramieniu. Kiedy raz w nocy zerwano nas do ładunku
wagonów, powiedziałem sierżantowi,
że nie jestem w stanie nosić kloców. Ponieważ odmówiłem wykonania rozkazu, dał
mi trzy dni aresztu na tzw. Ťgaubtwachcieť.
Wypada wspomnieć, że w
takich przypadkach z wielkš pomocš przychodził Kajetan Kaczanowski podoficer
sanitarny z OR KO, który był specem od
przecinania wrzodów i ich leczenia.
Polscy
lekarze w Kałudze. Rys. Tadeusz Ginko.
Pluton kobiecy. Kobiety, których było około
50, tworzyły odrębny, samodzielny pluton. Mieszkały w koszarach, przy dowództwie
pułku. Były tak jak my przemundurowane w zielone, bawełniane sowieckie
sorty. Dostały tylko spódnice i zamiast kamaszy buty z cholewami (brezentowymi).
Częć z nich była zatrudniona jako med.-siostry. Po kryzysie
przysięgowym wysłano je na roboty rolne do kołchozu, a następnie
zwolniono do domu wraz ze starszymi i najmłodszymi rocznikami, które podlegały
demobilizacji.
Przez dłuższy czas autorowi nie udawało się zdobyć relacji od żadnej
z nich. Wprawdzie w paru żołnierskich relacjach były wzmianki o dziewczętach,
które były w Miednikach, a następnie w Kałudze, ale brakowało relacji bezporedniej.
Dzięki pomocy Janusza Bohdanowicza udało się wreszcie uzyskać takš relację,
którš w całoci tu przytaczam.
Kazimiera Paradowska ur.
26.01.1923 r. w Wilnie, sanitariuszka
2 Brygady Wiktora, ps. Kaka
Nasza
Brygada została rozbrojona
17 lipca 1944
r. we wsi Rakańce, wczesnym rankiem. Tak więc po radosnych przeżyciach zwycięstwa nad okupantem,
po tryumfalnej defiladzie
w Nowej Wilejce,
gdzie na wszystkich domach łopotały polskie flagi, a
tłum mieszkańców wiwatował na naszš czeć, stanęlimy wobec pytania:
Co dalej? A dalej uformowali nas nasi sojusznicy w czwórkowš
kolumnę, obstawili konwojem z bagnetami
na broni i popędzili. Upał stawał się coraz dokuczliwszy, a my bez
jedzenia i picia brnęlimy piaszczystš drogš
w nieznane. Dzień się kończył, kiedy zaczęlimy wchodzić w
redniowieczne mury dawnego zamku w Miednikach Królewskich. Policzono nas i
rozlokowano w ogromnych stodołach.
Sanitariuszki otrzymały domek z pięterkiem, z poleceniem urzšdzenia w nim
ambulatorium. Byłymy bardzo zmęczone i gdzie która stała, tam padła
na podłogę i zasnęła. Na drugi dzień zobaczyłam, jak wielu nas było
stodoły zapchane, pod stodołami leżeli gęsto nasi chłopcy, zabrakło wszystkim
miejsca pod dachem. Obok naszego
sanitariatu w małym domku stłoczono oficerów. Naprzeciw sanitariatu chłopaki
urzšdzili kuchnię, na wieżym powietrzu, choć tuż niedaleczko inna grupa kopała
długi i głęboki dół na latrynę, która bardzo szybko już przelewała się i dawała znać zapachem o swoim istnieniu.
W
sanitariacie, w pokoju od wejcia na
lewo urzšdziłymy izbę przyjęć
i salkę opatrunkowš, na prawo nasze spanie. Na pięterku ulokowali się
lekarze. Kierownictwo saniatariatu objšł dr Jan Ginko, wspaniały człowiek,
serdeczny kolega. Wszystko było na jego głowie. Po paru dniach pracowałymy
jak w prawdziwym
szpitalu. Na opatrunkowym prym wiodły dwie dowiadczone pielęgniarki
wysokie, smukłe dziewczyny, starsze od nas nazywalimy je Haliny i Sulimy, bo
każda z nich pracowała za dwie, albo i więcej. Ciche, delikatne. Rano i przed
spaniem przed barakami odbywały się apele i na komendę dr Ginko: Do modlitwy
odmawiałymy pacierz i piewałymy Wszystkie nasze dzienne sprawy i O
Panie, który jest na niebie. Niosła się ta pień modlitewna daleko, wysoko, aż do nieba. A potem nie
można było usnšć. Co z nami będzie? Co zrobiš z nami? Traciłymy
rachubę czasu, pojawiało się przygnębienie. Aż pewnego dnia sowieckie władze
obozu zarzšdzajš miting. Przyjechali
polscy oficerowie. Mundury ich były polskie, ale bardzo słabo mówili po polsku.
Werbowali do Armii Berlinga. Nasi żołnierze wołali: Wypucie gen. Wilka, my
chcemy Wilka! Wilka!. Oficerowie opucili nasz obóz, a my długo i ładnie
piewalimy nasze partyzanckie, harcerskie i legionowe pieni. Podnielimy
się na duchu. W niedzielę nasi
kapelani odprawili mszę w. i udzielili
nam absolucji.
Jestemy gotowi znowu ić w nieznane. W sanitariacie
zrobili nam rewizję i wyprowadzono
za ogrodzenie obozu. Tam wyruszyły kolumny naszych chłopaków, a nam na łšczce
urzšdzono drugš rewizję. W końcu czwórkami idziemy piaszczystš drogš, mijajšc
żegnajšce nas wileńskie brzózki. Docieramy do stacji Kiena, gdzie czekały nas
bydlęce wagony. Pada komenda: Na kolana!. Klękamy przed wagonami, w rodku
składu pocišgu i po drewnianej pochylni wchodzimy do naszego wagonu. Robi się
bardzo ciasno i kiedy drzwi zostały zamknięte, jest duszno. Cała podłoga wagonu
zajęta, dziewczęta leżš jedna obok drugiej. Z lewej strony wagonu jest
szeroka na wzrost człowieka półka.
Umieciłam się pod samym okienkiem, obok mnie jedna z milszych dziewczšt Ada. I
tak z przygodami upływała nam podróż. W Mińsku uprosiłymy naszych konwojentów
o pozwolenie na noszenie wody do męskich wagonów. Dostałymy wiadra i nosiłymy
wodę chłopcom na każdym
postoju. Przywództwo w naszym cupe objęła Sabina Kalinowska, wspaniała
dziewczyna, opiekuńcza, odważna.
Której
nocy nasz pocišg zatrzymał się. Usłyszelimy wojskowš orkiestrę, marsze i o
dziwo krakowiaka. Wyładowalimy się! Okazało się, że w męskich wagonach sš
chorzy na czerwonkę. U nas też chorujš Halina
i Sulima. Obie zostały zabrane do szpitala w Kałudze.
Na jutro 15 dziewczšt i ja dostałymy polecenie urzšdzenia
szpitala chorym. Zaprowadzono nas pod konwojem do jakiego baraku umyłymy
go z
przerażajšcego brudu i urzšdziłymy dwie sale. Jeszcze podłogi dobrze nie
wyschły, jak zaczęli napływać chorzy. Każdy z kocem pod bok i drugim do przykrycia się.
Przybyli też nasi lekarze, oczywicie dr Ginko i inni. Ze mnš pracowali dr Rymian, dr Tymiński i dr
Pimpicki. Po pierwszym dniu pracy, wróciwszy do koszar, dowiedziałam się, że
suterena, w której nas zainstalowano, nosi nazwę wtaraja minamiotnaja rota (2
kompania modzierzy).
Po dwóch tygodniach szpital został zlikwidowany.
Miano nas szkolić jako kierowców, ale nie było samochodów do nauki jazdy. Przez
krótki okres dysponowałymy ogromnym traktorem, do którego takie małe osoby jak ja wchodziły po drabinie. Kierownica była
rozmiarów jak duża balia. Brakowało ršk, aby jš ujšć. Odmówiłymy tej nauki.
Zaczęła się strajawaja podgatowka (musztra).Pewnego dnia zaprowadzono
nas do łani, nasze ubrania zabrano do dezynfekcji, a nam po kšpieli
wydano sowieckie mundury.
Za parę dni kazano przyszyć do furażerek sowieckie
gwiazdki. Na znak protestu tego dnia nie przyjęłymy posiłków. Wtedy oni
wsadzili na odwach Sabinę i Ignasię do czasu aż założymy gwiazdki. Na
następny dzień nasi chłopcy dostali również gwiazdki. Do ich założenia zostali
przymuszeni różnymi szykanami.
Teraz od rana do obiadu dostawałymy w koć
intensywnš musztrš i
innymi ćwiczeniami.
Przygotowywano nas do jakiej parady. Okazało się,
że szykowano nas do
uroczystoci złożenia przysięgi wojskowej. Stanowczo odmówiłymy. Nie pomogły
żadne perswazje, proby, ani groby. Było to ogromne zaskoczenie dla naszych
sowieckich dowódców. Nastšpił radykalny przełom. Zabrano nam nowe
umundurowanie, wydano jakie podarciuchy. Nas dwoma ciężarówkami wywieziono
do pracy na podsobnoje chaziajstwo. Był już wrzesień, pracowałymy przy
kopaniu kartofli, a nawet budowałymy winiarnik i stodołę. Stodoła okazała się
ponad nasze siły. Była to budowla duża, wysoka, a materiał budowlany to stare
podkłady kolejowe, jako zaprawa glina wymieszana z końskim nawozem i
zgrabionymi lićmi. Było zimno, padał dokuczliwy deszcz. Odmówiłymy pracy.
Czekała nas kara, ale w Kałudze zabrakło w koszarowej kuchni kapusty, więc
skierowano nas na olbrzymie pole z tš
jarzynš. Głowy kapusty były duże,
dorodne i ciężkie, po nocnych przymrozkach oblodzone, noże do wycinania byle
jakie, już po południu miałymy na dłoniach krwawe pęcherze, które przy pracy
pękały i sprawiały dotkliwy ból. W szałasach, w których spałymy, pod jednym
kocykiem, na gołej trawie nie można było usnšć. Zmarznięte, niewyspane
zapadałymy na zdrowiu.
Postanowiłymy nie wyjć do pracy, jeżeli nas nie
ulokujš w jakim ludzkim pomieszczeniu. Naszymi dowódcami byli dwaj lejtenanci
oni wysłuchali naszych protestów.
Pięknie po rosyjsku mówiła jedna z naszych koleżanek Wiosenka, osoba około 40
lat, z zawodu felczer, jej rzeczowa argumentacja została przyjęta i na czele z naszymi opiekunami
udałymy się do zabudowań kołchozowych. Na nasz widok pozamykały się
wszystkie drzwi, ale jest takie zaklęcie, które je kolejno otwierało.
W ten sposób do każdego domostwa została wepchnięta czwórka polskich dziewczšt.
Odżyłymy w domach było ciepło i czysto!
Pod koniec miesišca przybyły dwie ciężarówki, a na
nich nasi żołnierze, którzy przyjechali nas wyzwolić. Nasz lejtinant Szacin
odczytał na kapucianym polu rozkaz dzienny, podajšc informację, że kobiety
zostajš zwolnione z obozu i
majš być odesłane do miejsca zamieszkania (żytielstwa). Szalałymy z radoci!
Tylko nasz starszyna, powiedział:
Ja też się cieszę z wami, ale mylę, że lepiej Wam
tutaj, bo o tym wie cały wiat. A w Wilnie przyjdzie kto, co powie chod z
nami i wtedy już nikt o tym nie będzie wiedział.
Jego słowa okazały się prawdziwe. Prawie wszystkie
sanitariuszki i
łšczniczki, które wróciły z Kaługi, zostały w Wilnie do końca 1944 r. aresztowane.
Wiele z nich otrzymało wieloletnie wyroki, a losy ich były bardzo różne.
W Kałudze było nas 48 kobiet. Wiele z
nich już nie żyje. Wspominam
je z bólem serca. Przede wszystkim Sabinę Kalinowskš-Korejwo, która
patronowała nam do ostatnich dni swego życia.
Tuż przed drukiem ksišżki
nawišzałem jeszcze jeden kontakt, mianowicie z Zofiš Rykowskš-Cholewinš, która
powiększyła wykaz dziewczšt z Kaługi.
Zofia
Rykowska-Cholewina ur. 22.01.1925 r.
w Modlinie, łšczniczka
I batalionu Zycha,
następnie IV batalionu Ragnera 77 pp AK,
ps. Zosia, Ewa.
Do 1945 r. mieszkała w Wilnie na Zwierzyńcu. Ojciec brał udział w wyprawie na Kijów w 1920
r. W 1940 r. zmarła jej
matka. Od 194l r. angażowała się
w pracę konspiracyjnš, jej
szefowš była Zosia
Dšb-
Biernacka. Po wsypie musiała
opucić Wilno, wyjechała do Szczuczyna i
tam trafiła do batalionu Zycha, a następnie do batalionu Ragnera. Po rozbrojeniu osadzona
została w Miednikach, a następnie wywieziona do Kaługi, figurowała tam pod
fałszywym nazwiskiem Orzecka. Po zwolnieniu z Kaługi
ukrywała się w Wilnie przed poszukujšcym jš NKWD. Wreszcie wyjechała do Polski
i osiedliła się w Sopocie. Tu zdała maturę
i wyszła za mšż. W latach osiemdziesištych zaangażowała się w ruch
Solidarnoci. Jej wnuk, urodzony w dniu rejestracji NSZZ Solidarnoć, za ojca chrzestnego miał Lecha Wałęsę. Do 1999 r. pracowała
jeszcze jako bibliotekarka.
W obszernym artykule pod
tytułem Kaługa [21] opisała dzieje kobiet
i dziewczšt osadzonych w obozie w Miednikach, ucišżliwy przejazd
do Kaługi, perypetie w czasie odbywania służby w 361 zapasowym pułku
piechoty, wreszcie powrót po zwolnieniu
do Wilna. W zakończeniu artykułu
napisała:
Zanim każda z nas pojechała
w swoje strony, gdyż nie wszystkie byłymy z
Wilna umówiłymy się spotkać przed
Katedrš. Następnego dnia na placu przed wileńskš katedrš, mieszkańcy
mieli niecodzienny widok. Spotkanie 50-ciu kobiet i dziewczšt, ubranych ni to po
wojskowemu, ni to po cywilnemu, każdš nadchodzšcš witajšce okrzykiem
pożałować i przecišgłym ooo! Rozeszłymy się, przyrzekajšc spotkanie po
wojnie w Miednikach. Niestety, nie było
spotkań, ani nie było Miednik, zabrakło
i Wilna.
Z udziałem Sabiny Kalinowskiej oraz Lusi Różyńskiej
odtworzony został niepełny skład kobiecego plutonu z 361 zapasowego pułku piechoty w Kałudze.
1. Sabina
Kalinowska |
|
ps. Sabina, ur. 15.10.1925 r. w
Lublinie. Zamieszkała od
1927 r. w Wilnie. Wprowadzona do pracy w konspiracji przez swojš siostrę
Barbarę, poczštkowo w Garnizonie m. Wilna, od grudnia 1943 r. była
łšczniczkš 3 Brygady Szczerbca. Po rozbrojeniu trafiła do obozu w Miednikach. Wywieziona do
Kaługi, przebywała tu do chwili zwolnienia kobiet. W pamięci uczestniczek
pozostała jako jedna z najdzielniejszych, krzepišcych ducha całej babskiej
roty. |
2. Wanda Cejkówna |
|
po mężu Kiałka, koleżeńska, pomocna w każdej potrzebie, zachowała się w pamięci jako najładniejszy umiech babskiej roty w Kałudze. |
3. Wiosenka NN. |
|
najstarsza w grupie, zawodowa pielęgniarka, wspaniała tłumaczka z polskiego na rosyjski i odwrotnie, potrafiła w trudnych sytuacjach konfliktu z władzami obozu wyjć obronnš rękš. |
4. Kozaczek NN. |
|
niewysoka, brunetka, z nieodłšcznym papierosem w ręku, która o 5 rano, na dwięk pobudki, odrywała głowę od siennika i z sobie tylko właciwym rozłożeniem akcentu mówiła: jasna cholera... |
5. Hajduczek NN. |
|
wysoka, smukła, poważna, ciemne bršzowe oczy o kroju bizantyjskiej pięknoci. |
6. Igna NN. |
|
wspaniała dziewczyna, silna, wysoka, krótko ostrzyżona blondynka. Odważnie, bez literackich ozdób, za to z męskš prostotš mówiła każdemu, co należało, nie wyłšczajšc oficerskiej władzy. Sama wesołoć! |
7. Teresa Kaczanowska |
|
ps. Jedyna, po mężu Kujawa, piękne zęby, szparka między górnymi jedynkami, miła, dobra dziewczyna, przed rozbrojeniem była w l Brygadzie Juranda. Zmarła w Szczecinie. |
8. Pšczek NN. |
|
była z Brygady Juranda. |
9. Cyganka NN. |
|
Tęskniła za swojš gitarš, na której grała na Jurandowych wieczorach w partyzanckim lesie. |
10. Abisynka NN. |
|
bardzo ładna, o dużej kulturze bycia, była z siostrš Basiš i bratem Jurkiem. |
11. Barbara Maruszewska |
|
siostra Krysi i Jurka Maruszewskich. |
12. Ada Banaszewska |
|
intelekt dowcipu, piękna sylwetka, dziecięca mimiczna buzia, bardzo muzykalna. |
13. Bronisława Pałubińska |
|
ps. Madelon, kochana koleżanka, zawsze pogodna, zawsze gotowa do pomocy. Jej mšż był również w Kałudze. |
14.
Wanda Adamkowiczówna |
|
tęsknišca za domem. |
15. Poraj-Dolińska |
|
cicha, serdeczna koleżanka. |
16. Narkiewiczówna |
|
niewysoka, ciemnozłote, faliste włosy zaplatała w warkoczyki nad uszami. Sporo piegów na buzi, które dodawały jej uroku. |
17. Lusia Różyńska |
|
najdłuższe rzęsy w rocie, poważna, zasadnicza, solidarna, lubiana. |
18. Ania
Dęmska z UBK |
|
III bat. 77 pp AK, blondyneczka, duże mšdre oczy, poważna, wietnie się z niš rozmawiało, bardzo miła koleżanka. |
19. Kalina NN. |
|
dwięczny sopran, stale piewała, jej ulubiona piosenka to: Przy drodze stoi biały dom. Miła, rozmowna, zadawała dużo pytań. |
20-21. Halina i Sulima NN. |
|
obie profesjonalne pielęgniarki z 2 Brygady, ciche, poważne, zawsze zapracowane. |
22. Nusia NN. |
|
najmniejsza, chodziła w ostatniej czwórce. Nie było dla niej odpowiednich butów, wszystkie były za duże, stšd cišgle miała obtarte nogi. |
23. Kazimiera Żejmo |
|
ps. Kaka, po mężu Paradowska, współautorka powyższej listy. Po zwolnieniu z Kaługi i powrocie jesieniš 1944 r. do Wilna już w grudniu 1944 r. została aresztowana przez NKWD, a 10 marca 1945 r. wywieziona bez sšdu do Saratowa; po drodze zachorowała na tyfus, przekazano jš do więzienia w Mińsku, po wyzdrowieniu przewieziona do Wilna na Łukiszki, zwolniona w sierpniu 1945. |
24.
Hanka Szyszko-Grzywacz |
|
mieszkała w Katowicach. |
25.
Irena Nowaczyk |
|
z domu Roszczewska, ps. Alina, z I batalionu Zycha, w Kałudze jako Rogiecka. |
26. Zofia Rykowska-Cholewina |
|
ps. Ewa, w Kałudze jako Zofia Orzecka. |
27. Janina Piotrowska |
|
brak bliższych danych. |
28. Stacha Jurałowicz |
|
z domu Rokicka, ps. Basia; po wojnie pozostała w Wilnie i tam mieszka. |
29. Basia Karwatówna |
|
brak danych. |
30. Agnieszka NN. |
|
brak danych. |
31. Lala NN. |
|
brak danych. |
32. Zoka NN. |
|
wysoka blondynka. |
33. Iza NN. |
|
mówiono, że była zakonnicš lub miała niš zostać. |
Zawiadczenie jednostki
wojskowej wydane Zofii Orzeckiej (Zofia Rykowska), że rozkazem z
23.09.44 r. została zwolniona z armii i udaje się do miejsca zamieszkania. Takie dokumenty dostały dziewczęta
zwolnione z Kaługi.
Pierwszym krokiem naszych
opiekunów było oddzielenie polskiej kadry oficerskiej i podoficerskiej od
żołnierskiej masy. Przez bardzo długi czas sowieckie służby specjalne
wyłapywały ukrywajšcych się oficerów
i podoficerów, a następnie wywoziły ich do specjalnych obozów. W tym celu znacznie wczeniej ulokowali w
partyzanckich oddziałach wileńskich komunistów, między innymi Henryka
Chmielewskiego i Szczepana Steca, oddelegowanych przez Zwišzek Patriotów
Polskich[22].
Obaj w Kałudze otrzymali pracę w strukturach zaopatrzeniowych i zostali
zwolnieni z udziału w ćwiczeniach
wojskowych. Tych, którym udało się ulokować w kuchni, magazynach, stolarni,
warsztatach naprawczych, żołnierze uważali
za szczęciarzy, nie podejrzewano ich wtedy o wysługiwanie się NKWD. Nie oznacza to, że każdy wykonujšcy takie funkcje musiał
być na usługach NKWD.
Sowiecki system dla pozyskania współpracowników często posługiwał
się metodš szantażu i zastraszania. O takich metodach pisał na przykład Witold
Czarnecki[23]:
Podoficer prowadzi mnie [...] gdzie do
małego domku poza koszarami, na skraju miasta. Wchodzę do pokoju, za
biurkiem siedzi oficer, nagan
na biurku, jakie papiery. Mówi: ŤMy wsio znajem, masz w Wilnie matkę i młodszego bratať. Podaje adres i
inne szczegóły. Zastanawiam się, skšd
on to wie? Żšda współpracy, mówi, że koledzy się zmawiajš, chcš uciekać,
co będzie traktowane jako dezercja z frontu itd. Wywijam się jak umiem, udaję
durnia, mówię, że jestem wród obcych, nikogo nie znam. Pada argument nie do
obalenia: ŤNie podpiszesz, twoja rodzina pojedzie na Sybirť. Podpisuję wreszcie
dla więtego spokoju jaki wistek, mylšc: Ťcałuj psa w nos!ť [...] Mylę, że
takich podpisów zebrano całš kolekcję,
bo wcišż kogo wyprowadzano.
Witold w końcu zdecydował
się na ucieczkę. Napisał kartkę do swej Mamy, że siostrzeniec mojej cioci
pewno na Boże Narodzenie będzie
w domu. Około 10 grudnia ukrył się z dwoma kolegami w ruinach cerkwi.
Następnie o zmroku dostali się na kałuski dworzec kolejowy. Tu rozdzielili się,
aby nie zwracać na siebie uwagi. Patrol wojskowy aresztował jednak Witolda i
odstawił do koszar. Trafił do gaubtwachty. Wkrótce odbył się proces. Sšd polowy
w składzie: oficer, podoficer i
szeregowy wymierzył karę 7 lat łagrów.
Pominę opis pobytu Witolda w
więzieniach sowieckich czy ciekawš charakterystykę sylwetek sowieckich
więniów. Opiszę jednak sam epilog
tej sprawy. Po ogłoszeniu częciowej amnestii z okazji zakończenia wojny w sierpniu 1945 r. Witolda wezwano do
biura łagru celem załatwienia formalnoci zwolnienia. Kiedy wyraził on chęć
wyjazdu do Lublina, usłyszał: W Polszu
nielzia! Na pytanie, gdzie urodzony, odpowiedział: W Sarnach. Tak,
ty Ruskij usłyszał. Wtedy zdębiał, zaczynał zdawać sobie sprawę, że wydostanie się ze Zwišzku Sowieckiego nie będzie takie
proste. Za radš życzliwego więnia-oficera podał jako miejsce docelowe
Oszmianę. Dzięki temu dostał się do Wilna, następnie do Polski.
Ciężka praca, głodowe
racje żywnociowe powodowały u niektórych bunt i sprzeciw, a nawet odmowę
podejmowania pracy. Taki przypadek opisuje Wiktor Iwanowski:
[...] Owiadczyłem, że nie mam siły i
pracować nie będę. Inni przyłšczyli się do tej akcji. Ponieważ ja byłem organizatorem
tego pomysłu, konsekwencje skupiły się oczywicie na mnie. Cisza nocna, wszyscy piš jak zabici, nagle
kto mnie budzi, patrzę, a tu oficer-dowódca, gestem ręki pokazuje, żebym wstał
i kładšc palec na ustach nakazał, żeby
zachowywać się cicho. Od razu otrzewiałem, nadepnšłem Cygankowi na
brzuch ten przebudzony wyskoczył i rozdarł się wniebogłosy [...], za chwilę obudziło się kilku następnych
kolegów.
W naszym batalionie, i nie tylko w naszym, cišgłe penetracje personalne systematycznie wyłuskiwały
Ťniebłaganadziożnychť (niepewnych), a to od Łupaszki, a to od Ragnera, a nawet jeszcze tych od Kmicica (którzy
uszli z życiem). Penetracja była wynikiem pracy własnych kapusiów, których nie
brakowało w żadnym rodowisku. Ci Ťwyłuskaniť ginęli, rano stwierdzalimy, że brakuje jednego lub kilku kolegów i już
więcej ich nie widzielimy była to oczywicie znana bolszewicka metoda.
[Jednego razu] oficer wyprowadził mnie, wychodzšc pierwszy, zarepetował
pistolet i zaprowadził mnie do kapliczki. Była to ziemianka, znajdujšca
się na uboczu [...], gdzie
siedział ppłk Bułhakow [...]. Zaczšłem składać meldunek. Przerwał mi
krzyczšc:[...] ŤPracować ci się nie chce,
a więc nie zobaczysz już więcej ani ojca, ani matki, ani rodziny [...].
Wiem, bo sprzyjasz
hitlerowskim bandytom, tak więc ty też jeste faszystš, a na takich my mamy sposobyť
prowadził monolog. Próbowałem co powiedzieć,
lecz natychmiast powtarzała się stara piosenka: odpowiadaj, milcz,
dlaczego nie odpowiadasz, milcz itd. [...].
Do ziemianki wróciłem już bez eskorty [...]. Całkowicie załamany siadłem obok Cyganka [...]. Postanowilimy
zakończyć nieudany strajk i przystšpić do pracy.[24]
Forma fizyczna i psychiczna uwięzionych zależała od wielu czynników.
Nie tylko od odpornoci organizmu na niedożywianie, ale i od tego, jak kto był
przygotowany do pracy fizycznej, a nawet jak daleko posuwał się w ryzykanckich
poczynaniach dla zdobycia żywnoci. To ostatnie polegało na grupowym wyjciu nocš ze strzeżonego
obozu, dojciu do najbliższego kołchozu, rozbiciu zamknięcia ziemianki, gdzie
przechowywano żywnoć, i
powrocie do obozu w sposób niezauważony przez strażników. Poza kilkoma
kilogramami ziemniaków dawało to pewnoć, że można przeciwstawić się trudnej
sytuacji, w jakiej się znajdowalimy.
Wspomnieć tutaj należy,
że sporadycznie zdarzały się przypadki, iż nasi chłopcy znajdowali się na
usługach ciemiężycieli. W tak wielkiej zbiorowoci zawsze znajdš się ludzie o
słabym charakterze, chcšcy
za wszelkš cenę poprawić swój byt kosztem innych. We wspomnieniach
Kazimierza Kozłowskiego (III batalion) wymieniony jest pomkomwzwod Giza. Był on prawš rękš d-cy plutonu
sierżanta Kinzigułowa i znany
był powszechnie jako
lepy wykonawca wszystkich rozkazów. Chłopcy obiecywali mu, że wyrzucš go z
wagonu, jak będziemy wracać do kraju.
Ale jak wynika z relacji Bolesława Stockiego, Giza podczas ucieczki został złapany i skazany na
10 lat ciężkich robót i nie wracał już razem z wszystkimi do kraju. Trudno go obiektywnie osšdzić. Na pewno jest to
jeden z wielu przykładów osobistych dramatów ludzkich w czasie wojny.
Sporo prób ucieczek
naszych chłopców miało miejsce zaraz po rozbrojeniu, kiedy
prowadzono nas do obozu w Miednikach. Między innymi włanie wtedy uciekł mój brat Jerzy (Mur), ja za
dałem się doprowadzić do miednickiego obozu.
Na pewno nie wszystkie
próby ucieczek były udane. Opowiadano o bezwzględnoci konwojentów. Taki przypadek opisuje W.
Iwanowski:
Wkrótce stalimy się wiadkami pierwszej
tragedii. Zaraz po rozpoczęciu marszu jeden z partyzantów (nazwiska jego nie
znalimy) szybko odłšczył się i
zaczšł uciekać. W pogoń natychmiast ruszyło kilku konnych, dopędzili go i zaczęli okładać pejczami. Na
to podjechał [...] major, żołdacy rozstšpili się, a major wymierzył i strzelił
do bezbronnego, następnie odjechał,
by za chwilę powrócić i oddać do leżšcego jeszcze kilka strzałów. Obraz ten
przeladuje mnie do dzisiaj [...].
Nie skończyło się na jednej tragedii. W czasie gdy wszyscy zaabsorbowani byli morderstwem dokonanym przez
bolszewików na partyzancie, inny chłopak wyrwał się do ucieczki z drugiej strony kolumny wykorzystujšc
nieuwagę eskorty. Był oddalony od kolumny jakie
W okresie przetrzymywania
nas w Miednikach, mimo silnej straży, też zdarzały się ucieczki. Sam miałem
okazję opuszczenia tego obozu przy pomocy mojej Mamy. Ale jak już nadmieniałem
wczeniej, były i sytuacje
odwrotne mianowicie dobrowolnego przybywania do obozu młodych Polaków,
pragnšcych w ten sposób uniknšć sowieckiego werbunku do armii.
W tym zakresie brakowało
jasnoci, jak postępować. Dowodem może być zalecenie członka Komendy Głównej
legendarnego Stanisława Kiałki. W swoich wspomnieniach pisze on:
W pierwszym rzędzie posłałem
wiadomoć do chłopców, którzy zostali internowani w Miednikach, by uciekali.
Zrobili to wszyscy z kompanii szkolnej 6 Brygady ŤKonarať i ŤPrzerzutuť z miasta, którzy się tam
dostali. Pozostał tylko jeden, który majšc matkę w Jugosławii, tš drogš chciał
się przedostać na Zachód.[26]
W czasie naszego pobytu w koszarach w Kałudze próby
ucieczek były traktowane jako dezercja z armii. Złapanych sšdzono publicznie
przed całym pułkiem. Wyroki były wysokie: od 10 do 15 lat ciężkich robót w
łagrach. Niestety, ani losów skazanych, ani szczęliwców, którym powiodło
się, nie udało się ustalić.
Jednš z takich ucieczek bodaj że pierwszš
udanš zrelacjonował Zygmunt Kłosiński.[27]
We wrzeniu 1944 r., parę dni po odmowie złożenia przysięgi na wiernoć ZSRR,
pięciu żołnierzy pochodzšcych z miejscowoci
Smorgonie: Leon Birn, Tadeusz Dunowski (Ali), Kazimierz Kosowicz
(Kusy), Zbigniew Radzikowski (Mruk) i Roman Sławiński (Szturlis) postanowiło nie czekać niepewnego losu. Udało
im się opucić koszary i
oddalić się. Dla zmylenia pocigu obrali kierunek północny. Maszerowali nocš, a
o wicie odpoczywali w lesie, z dala od ludzkich siedzib. Po dziesięciu dniach
marszu znaleli się nad rzekš Ugrš. Teren wczeniejszych walk frontowych pełen
był rozbitego sprzętu wojskowego, a w
wietle księżyca bielały ludzkie i końskie koci. Jeszcze parę razy
przekraczali rzeki, najczęciej wpław. Unikali linii kolejowych, strzeżonych
przez uzbrojone patrole. W końcu dotarli w okolice Wiamy, a po dwudziestu kilku dniach w okolice Smoleńska. W poszukiwaniu
żywnoci, ziemniaków z pól, podzielili się na dwie grupy. Niestety, nie
spotkały się one już. Ali z Mrukiem zdecydowali się maszerować również za
dnia. Wyniknęło to z koniecznoci przeprawienia się przez Dniepr, który najlepiej było pokonać
pocišgiem towarowym. Na peryferiach Smoleńska przeżyli chwilę grozy.
Głodni i zziębnięci
zapukali do jednego z domostw, gdzie gospodyni ugociła ich w kuchni mlekiem i ziemniakami. Przez
uchylone drzwi zobaczyli mężczyznę w mundurze enkawudzisty, czyszczšcego
rozebrany na stole pistolet. Kobieta
ofuknęła go, że pobrudzi obrus i zamknęła drzwi. Podziękowali i czym prędzej
opucili gocinny dom. Ominšwszy przejazd kolejowy, na stacji rozrzšdowej,
chyłkiem wdrapali się do pustego wagonu-węglarki. Po drodze do wagonu dosiadło
się kilku pograniczników. O dziwo, nie zainteresowali się dwoma bojcami,
nawet dostali od nich po kawałku chleba. Po
dwóch dniach dojechali do Mołodeczna, skšd blisko było już do Smorgoń, a więc byli w domu.
Grupa Kusego natomiast
została zatrzymana przez patrol wojskowy w okolicy Smoleńska. Owiadczyli, że
skierowano ich z 361 pułku Armii Czerwonej do polskiej armii Berlinga, a
odpowiednie dokumenty posiadajš ich dwaj koledzy, którzy się zagubili. Po paru
dniach aresztu, ponieważ nie było zapewne możliwoci sprawdzenia wiarygodnoci
ich owiadczeń, dostali z
wojenkomatu skierowania do Lublina. Pojechali jednak do Wilna. Stšd Leon Birn
i Roman Sławiński jednym z pierwszych transportów repatriacyjnych przedostali się do Polski. Kusy miał mniej
szczęcia, po paru dniach
pobytu w Wilnie został zatrzymany na ulicy i aresztowany, a póniej tak jak wielu
wileńskich akowców wywieziony za kršg polarny. Przetrwał wygnanie, wrócił do
Polski w 1956 r. Główny bohater,
Zbigniew Radzikowski Mruk i opisujšcy tę pierwszš ucieczkę z Kaługi
Zygmunt Kłosiński (Huzar, Dan) już
nie żyjš.
Najaktywniejsi chłopcy
decydowali się na organizowanie przemylnych ucieczek, najczęciej w małych
grupach. Uczestnikiem jednej z takich udanych eskapad był Mieczysław Turek[28],
ps. Kmieć. Był on zastępcš
d-cy 1 plutonu kawalerii Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgu (OR KO).
Internowany w Miednikach zataił swój stopień podoficerski. Został wywieziony do
Kaługi, a następnie zesłany do pracy przy wyrębie lasów podmoskiewskich.
Pod koniec maja 1945 r.
wszystkie bataliony robocze zelektryzowała wieć o ucieczce trzech naszych
żołnierzy z III batalionu. Opowiadano, że zawładnęli oni samochodem
ciężarowym Zis-5, którym zwożono z lasu drewno i dzięki temu nie zostali
złapani. Po 48 latach M.Turek tak zrelacjonował swojš ucieczkę:
Widzšc nasze beznadziejne
położenie, brak zainteresowania naszym losem ze strony zachodnich sojuszników,
po l maja 1945 r. podjšłem decyzję ucieczki na rodzinnš ziemię. W zwišzku z tym
zaczęlimy ze Stanisławem Tamulewiczem, byłym żołnierzem 3 brygady Szczerbca,
gromadzić prowiant. Należy nadmienić, że znał on rzemiosło szewskie i
potrafił z powierzonego
materiału wykonywać dla radzieckich oficerów z naszego batalionu buty z
cholewami, tzw. Ťharmoszkiť.
Za swojš pracę otrzymywał
dodatkowy chleb, kaszę, a czasami i konserwy.
Z okresu partyzantki posiadałem skrzętnie ukrywany w czasie licznych
rewizji wojskowy kompas. W pewnej odległoci od naszych ziemianek urzšdzilimy
schowek na gromadzone produkty. Do naszego zespołu przyjęlimy jeszcze trzeciego
żołnierza (niestety, nie pamiętam już jego imienia i nazwiska), był on bardzo
religijny i cišgle żarliwie się modlił. Naszš ucieczkę zaplanowalimy w drugiej
połowie maja, liczšc na lepszš, cieplejszš pogodę. Ustalilimy hasło: Ťidę
gotować ziemniakiť,
co nakazywało udanie się do naszego schowka z prowiantem, w którym
mielimy już 3 bochenki chleba,
Szlimy przez kilka nocy, w
dzień wypoczywajšc zaszyci w gęstwinie lasów. Złożylimy sobie solenne
przyrzeczenie, że nigdy żadnego z nas nie opucimy, nawet gdyby kto
zachorował, będziemy oczekiwać do czasu wyzdrowienia, aż będzie mógł ić. Jeżeli wpadniemy, to
wszyscy razem, we trójkę [...].
Poczštkowo okolice były słabo zaludnione, gdzieniegdzie natrafialimy na kołchoz lub sowchoz, które ostrożnie
omijalimy. Po dwóch tygodniach nasze zapasy żywnoci się wyczerpały,
zaczęlimy podkradać, poczštkowo z pól, najczęciej ziarno i jarzyny. W jednym
z kołchozów udało nam się ukrać wiadro, w którym rozcieralimy ziarno
zboża i prażylimy je zamiast chleba. W lasach napotykalimy na pociski, które
rozbrajalimy, gromadzšc w woreczku proch, który służył nam do szybkiego
rozniecania ognia. Bylimy już mocno umęczeni, nogi opuchłe w kostkach, obuwie
mocno nadwerężone. Głód zmuszał nas do radykalniejszych działań: zabijalimy
napotykane na pastwiskach zwierzęta kołchozowe: owce, czasami nawet krowę lub konia.
Naturalnie tylko częć mięsa moglimy zabrać ze sobš, reszta zostawała na polu.
Kiedy skończyła się sól, zapałki, zaczęlimy częć zdobytego mięsa odstępować
kołchozowej ludnoci [...]. Do chałup wchodzilimy wieczorem, gdzie na skraju
wsi
i po załatwieniu transakcji jak najspieszniej oddalalimy się.
Raz w czasie swojej wędrówki
trafilimy na pole minowe między lasami, przebylimy je z dużš
ostrożnociš, w odstępach 50-metrowych. Wreszcie dotarlimy do rzeki
Moskwy, około
Przed ucieczkš miałem około 300 rubli
gotówkš, które służyły nam teraz
do opłacania różnych usług ludnoci (dawałem od 10 do 20 rubli), a więc zasób ten szybko
się wyczerpał.
Zazwyczaj dłuższe przerwy
robilimy w niedziele, wtedy odbywalimy generalne pranie, odpoczywalimy i nie
zapominalimy o modlitwie. Kiedy dotarlimy do Dniepru, bylimy już bardzo
wyczerpani, nawet dłuższe odpoczynki już nie wystarczały. I wtedy przypadek
odmienił nasze wędrowanie w jednym kołchozie zauważylimy trzy uwišzane
łańcuchami łodzie. Po wielu trudach udało nam się jednš łód uwolnić. Teraz
przez osiem dni płynęlimy, wypoczywajšc, ku Smoleńskowi. Od czasu do czasu
przybijalimy do brzegu dla zdobycia żywnoci i posilenia się.
Ta sielanka, niestety, została przerwana.
Kiedy zbliżylimy się do dużego, żelaznego mostu, zauważono nas i próbowano
zatrzymać, musielimy zawrócić i zrezygnować z wodnego rodka lokomocji. Nie
chcielimy już kontynuować dalszej drogi pieszo. Na jednym z kołchozowych
pastwisk ujrzelimy stado niepopętanych koni. Wydawało mi się, że sš to nasze
polskie konie, wyglšdały jakby były to kawaleryjskie konie spod siodła [...],
sam pochwyciłem dwa konie, uważajšc to za rekwizycję wojskowš. W następnym kołchozie zdobylimy
wóz i uprzšż i tym zaprzęgiem dojechalimy aż pod Mołodeczno, gdzie
sprzedalimy wóz, a następnie jednego konia. Pienišdze podzielilimy między sobš
i rozstalimy się. Każdy udał się w swoje strony. Do Smorgoń dotarłem z jednym
koniem, którego też musiałem sprzedać.
Nasza ucieczka z
podmoskiewskich lasów trwała szeć miesięcy. Był to ogrom trudu, niewyobrażalny
do pokonania przez człowieka. A jednak osišgnęlimy to, co zamierzylimy bylimy znowu na naszej wileńskiej ziemi
jako ludzie wolni, chociaż kraj był ciemiężony.
Od razu nawišzałem kontakt z
naszš akowskš konspiracjš w Oszmianie. Sytuacja była skomplikowana, większoć
ludzi zwišzana z działalnociš Armii Krajowej wyjechała do Polski. Złożyłem aż
w trzech różnych komórkach konspiracyjnych zapotrzebowanie na kartę
repatriacyjnš. O dziwo,
otrzymałem trzy karty. Może to wiadczyć o znakomitej działalnoci naszych
komórek konspiracyjnych.
W końcu
1945 r. wraz z 11 innymi akowcami opuciłem Wileńszczyznę, aby prowadzić
gospodarstwo rolne pozostawione przez rodziców w Polsce[29].
Na przełomie stycznia i
lutego 1945 r. udanš ucieczkš okazała się eskapada, pochodzšcego z Dyneburga
(Łotwa), Henryka Szostaka (ps. Edmund) [30].
Ze swoim kolegš (ps. Jasny) ukrył się
w załadowanym drewnem wagonie, gotowym do odjazdu do Moskwy. Podróż była ucišżliwa. W wagonie
między drewnem a drzwiami było bardzo mało miejsca. Temperatura na zewnštrz
około 300C, musieli czuwać na zmianę, aby nie zamarznšć. Co l5
minut zmieniali się jeden spał, drugi czuwał, trwało to całš dobę. Do Moskwy dotarli zmarznięci do szpiku koci.
Tam najpierw zjedli na targowisku po trzy miski goršcej zupy. Następnie metrem
dojechali do Białoruskiego Dworca, skšd odchodziły pocišgi w kierunku
Wilna. Do pocišgu nie było
łatwo się dostać. Biletów na przejazd nie sprzedawano bez odpowiednich
przepustek przy wejciu na peron kontrolowano, przy drzwiach wagonu znów była
kontrola. Okrężnš drogš wyszli więc na odpowiednie tory i
wskoczyli do wagonu, kiedy pocišg był już
w biegu. Podróż do Wilna trwała około tygodnia.
Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej ucieczce, opisanej obszernie przez
Wiktora Iwanowskiego[31].
Zdecydował się on ze swoim bratem Tolkiem i dwoma kolegami, Wićkš i Wińkš,
podjšć próbę ucieczki z Kaługi
w miesišcu wrzeniu. Wiktor jako specjalista od kładzenia asfaltu
przywieziony został z prac w lesie do koszar w Kałudze. Po zebraniu zapasów
żywnoci, głównie sucharów, cukru, soli oraz zapałek i tytoniu zdecydowali się
na ten ryzykowny krok. Od Kaługi starali się oddalić najpierw łódkš, płynšc rzekš Okš, póniej pieszo, unikajšc
osiedli, bo wiedzieli, że za każdego złapanego zbiega czy dezertera obywatel
Zwišzku Sowieckiego mógł dostać 1 pud mški
(
Jednš z nietypowych ucieczek opisuje Mieczysław Rostkowski, który po
wyjedzie większoci do podmoskiewskich lasów pracował w małej grupie w
miejscowoci Piasocznoj, około
Ogłoszono koniec wojny, ale o naszym zwolnieniu było cicho. Jeden z naszych chłopaków zakochał się
w miejscowej Rosjance, dróżniczce
na kolejowym przejedzie. Które nocy zakochana para i dwóch naszych
chłopców zniknęli. Siedli do pocišgu i pojechali na zachód. Jechali jak tylko
się dało najdalej, resztę drogi odbyli pieszo. Ona w tej podróży odegrała olbrzymiš rolę sprawdzała przejcia przez
mosty na rzekach, zaopatrywała w żywnoć zakupywanš za wczeniej uzbierane
pienišdze, otrzymywane od
rodzin naszych chłopaków. W końcu uciekinierzy szczęliwie dotarli na Wileńszczyznę, ona
została u rodziców swego ukochanego, chłopcy jak najprędzej wyjechali do Polski.
Nie wszystkie próby ucieczek kończyły się pomylnie.
Czasami zbiegów łapano. Wtedy najczęciej karano wysokimi wyrokami,
zsyłano do łagrów. W Kałudze
odbywało się to publicznie, przed całym pułkiem, w celu odstraszenia innych, o czym
wiadczy, opisany wczeniej, przypadek Witolda Czarneckiego. Niektóre ucieczki
z prac w lesie kończyły się tragicznie. Skazani na wieloletnie zsyłki nie
zawsze powracali po latach odbywania kary. A groby ich pozostały bezimienne.
Była jeszcze inna kategoria ucieczek. W końcowej fazie naszego pobytu w
lasach podmoskiewskich znaleli się zwolennicy szukania rozwišzania przy pomocy
polskiej ambasady w Moskwie. Do Moskwy nie było daleko, a więc amatorom
szukania tej drogi udawało się dostać do naszego przedstawicielstwa.
Tam przyjmowano ich bez większego entuzjazmu, grzecznie tłumaczono, że należy
cierpliwie czekać na pozytywne załatwienie problemu i odsyłano z powrotem. Stšd
powszechnie nazywano ich ambasadorami. Nie mieli oni wród nas większego
posłuchu. Traktowalimy ich jako tubę
naszych politruków, czasami podejrzewalimy nawet, że sš po prostu ich
narzędziem.
Według bardzo niepełnych i niepewnych danych, z
Kaługi, a następnie z obozów lenych uciekło około
250 osób, z których tylko częć udało się formacjom NKWD złapać[33].
ˇ kary porzšdkowe indywidualne
i zbiorowe, tzw. nariad w nie oczerdzi, czyli sprzštanie poza kolejnociš,
najczęciej pomieszczeń koszarowych lub obozowych, a jeżeli miała to być kara
bardziej dotkliwa
to pomieszczeń sanitarnych;
ˇ dodatkowe
ćwiczenia, stosowane szczególnie dla wymuszenia posłuszeństwa, np. za niewykonanie pieni w języku rosyjskim
pluton musiał biegać lub wykonywać inne forsowne ćwiczenia, powtarzano je aż do
uzyskania zadowalajšcego efektu;
ˇ w czasie pracy w lesie,
szczególnie w pierwszym okresie, nie zezwalano zakończyć roboty tym zespołom,
które nie wykonały normy, skutkiem tego było nieotrzymanie normalnego posiłku;
ˇ tzw. gaubtwachta, zwana
przez nas w skrócie guba, czyli kara aresztu cisłego, odbywana w
odosobnionym pomieszczeniu, bez żadnych wygód i nie ogrzewanym, co było
szczególnie dotkliwe zimš, z jednym posiłkiem dziennie.
A oto parę fragmentów wspomnień osób, które
dowiadczyły kary gaubtwachty. Zbigniew Roguski tak opisuje odbywanie kary
gaubtwachty w II batalionie[34]:
Areszt wyglšdał w ten sposób, że było to
przedłużenie ziemianki
l kompanii, po prostu był to dół o wymiarach 3 x
O srogim reżimie gaubtwachty opowiada w swoich
wspomnieniach Wiktor Iwanowski.[35]
Karę tę zastosowano wobec chłopaka o pseudonimie Cyganko. Dostał on list, z
którego dowiedział się o wielkiej tragedii: ojca twego rozstrzelali bolszewicy,
matkę wywieli w nieznanym kierunku, siostrę kilku ruskich zgwałciło i też
wywieli. Psychika młodego chłopaka nie wytrzymała, przestał w ogóle mówić,
zobojętniał na wszystko, na nic nie reagował. Przestał jeć, trzeba było go
karmić. Nie pilnowany wychodził
i szedł za każdym razem na zachód. Po wyprowadzeniu z latryny też rozpoczynał swój marsz
na zachód. Robił to zupełnie podwiadomie. Sprawa nabrała rozgłosu. Wiktor
Iwanowski, jego kolega, zawiadomił o tym
dowódcę i lekarza batalionowego Tamarę. Dowódca zadecydował o pozostawieniu go na
razie w ziemiance, chłopcy otoczyli go
specjalnš opiekš. W plutonie w zasadzie byli sami swoi, ale jak wspomina
Wiktor porcje mu przysługujšce podkradały Ťhienyť. Wreszcie sprawš
zainteresował się sam ppłk Bułhakow, który nie wierzył w chorobę chłopaka.
Wizyta politruka w
ziemiance była wydarzeniem niecodziennym. Dyżurny podał rozkaz bacznoć i złożył raport o stanie liczebnym plutonu.
Jedynym, który nie zareagował, był oczywicie ŤCygankoť. Siedział nieporuszony na pryczy, na kolanach trzymał miskę
z zupš, miałem go zamiar karmić. Politruk spytał: ŤA gdzież etot sumaszedszyj?ť (gdzie jest ten wariat?), któremu się nie chce pracować. W tym momencie
ŤCygankoť nieoczekiwanie odwrócił się i chlusnšł w politruka miskš pełnš
zupy. Oniemielimy, wprawdzie z odległoci około
Tadeusz Ginko, który po odmowie współpracy z
politrukiem, dostał się też na gaubtwachtę, opisał jš następujšco:
Dwaj żołnierze wyprowadzili mnie pod
karabinami na dwór. Szlimy w
kierunku aresztu, który znajdował się niedaleko pomieszczeń nadzoru i domków zajętych przez Ťnaczalstwoť.
Zostałem sprowadzony schodkami w dół, w
całkowitych ciemnociach, do
pomieszczenia w rodzaju piwnicy. Jeden z żołnierzy zapalił zapałkę, w błysku wiatełka zauważyłem kilka
postaci na pryczy w izdebce na wprost wyjcia. Dla mnie otwarto drzwi na prawo,
wepchnięto do osobnego pomieszczenia i zamknięto na skobel. Żołnierze wyszli,
zapanowała cisza. Wycišgnšłem przed siebie ręce i tuż, tuż przed sobš wymacałem
cianę. Cela, w której mnie zamknięto, miała wymiary metr na metr, metr
kwadratowy podłogi, wysokoć wystarczajšca, by w niej stanšć.
Klęczšc westchnšłem do Boga. Niepokój uleciał [...], ułożyłem się na ubitej
ziemi, z nogami zgiętymi w
kolanach wypełniłem sobš kwardat powierzchni, z klockiem pod głowš nie było tak le.
Kołnierz buszłatu chronił ucho
od ucisku [...]. Nie mogłem się doczekać snu, przyszedł na ranem.
Obudziły mnie głosy towarzyszy niedoli,
otworzyli skobel. Wychod, chod do nas. Było ich trzech. Jednego złapano w
czasie ucieczki, wydali go kołchonicy, do których zaszedł proszšc o jedzenie.
Odszedł od obozu zaledwie
Słyszšc kroki
zbliżajšcego się strażnika, stanšłem szybko w izolatce [...]. Po jego odejciu wszedłem na schody i
przyłożyłem oko do szpary
w drzwiach. Już było jasno [...], poznałem Kozakiewicza, studenta
medycyny, mego ucznia z okresu, gdy pracowałem jako asystent w Zakładzie Histologii u
prof. Hillera. Wręczył bajcowi małš paczuszkę i co mu wetknšł w dłoń. Strażnik skierował
kroki do aresztu, otworzył drzwi: ŤEto dla tiebiať [...]. Był to kawałeczek
słoniny, kosteczka wielkoci 5x10 cm,
już nieco pożółkła, ale pachnšca smakowicie wędzonkš. Wzruszyłem się [...].
Mylałem sobie, jak różnymi drogami chodzi ludzka przyjań i życzliwoć.
Ofiarowany mi skarb był na wagę złota. Porcje żywnociowe były tak skromne, że
ciężko pracujšcy tracili siły [...]. Starannie owinšłem kšsek słoniny w
zatłuszczony papier pozostawiajšc jš na czarnš godzinę. Trzeciego dnia
wyprowadzono do pracy moich towarzyszy
[...]. Dołšczono mnie do nich [...][37].
Każdy batalion miał swojš gaubtwachtę, której ciemne
ciany mogłyby niejedno podobne wydarzenie opowiedzieć.
Gospodarstwo pomocnicze
pułku. Pułk posiadał własne gospodarstwo rolne, położone
około
W wielu ankietach i wspomnieniach sš wzmianki o pracach
wykonywanych w gospodarstwie, takich jak: zbiory ogórków, kiszenie kapusty itp.
Te pobyty w gospodarstwie były lepiej oceniane, dawały więcej możliwoci
poprawy wyżywienia. Nasze dowództwo szukajšc możliwoci zdobycia wyżywienia:
ziemniaków, kapusty czy ogórków, wypożyczało nas okolicznym sowchozom i kołchozom jako siłę roboczš, której dotkliwy brak
odczuwały te gospodarstwa. Czasami były to dorane potrzeby. Np. grupa z III batalionu pracowała w
pobliskim kołchozie, za co otrzymalimy słomę do naszych sienników. Pracujšcy
żołnierze otrzymywali dodatkowy posiłek, bez chleba, którego dotkliwy brak
odczuwało się nawet w kołchozach. Po paru tygodniach chłopcy wracali do koszar
w Kałudze. W jednym ze wspomnień jest wzmianka o takim pobycie:
Najpierw
trafiłem na Ťpodsobnoje chaziajstwoť, należšce do naszej jednostki, gdzie
mielimy wykonywać pracę przy wykopkach ziemniaków. Zrobiono zbiórkę wywołujšc
fachowców do różnych prac, reszta poszła do kopania ziemniaków. Zgłosiłem się
do powożenia wołów. Woły były już zaprzężone. Zapytałem kołchozowego chłopaka:
A gdzie sš lejce? Chłopak umiechnšł się i powiedział: Lejce sš niepotrzebne. Jeżeli chcesz
skręcić w prawo, dotykasz patykiem
prawego woła i mówisz Ťsub !ť, jeżeli w lewo dotykasz lewego woła mówišc
Ťsobeť. I mimo że nigdy wczeniej tego nie robiłem, przez ponad tydzień woziłem
wołami ziemniaki z pola. Jedzenie się na tyle poprawiło, że na obiad mielimy
gęstš zupę z jarzynami, jałowš, ale do syta[38].
Bo bylimy w kraju oficjalnie pozbawionym Boga i zwalczajšcym wszelkie
praktyki religijne. Dawna Kaługa miała wiele cerkwi, przed rewolucjš było ich
około 30. W cišgu 20 lat większoć z nich uległa całkowitej zagładzie lub
przebudowie na potrzeby wieckie. W wielu przypadkach ich ruiny służyły jako
nieoficjalne, publiczne szalety.
W rzeczywistoci wyglšdało to inaczej. Tadeusz Ginko w swoich
wspomnieniach opisuje ciekawy przypadek. Kiedy znalazł się w prywatnym domu
jednego z sowieckich oficerów, zobaczył charakterystycznš rosyjskš ikonę na
honorowym miejscu. Co dziwniejsze i oficer i jego rodzina przed posiłkiem
odmówili modlitwę[39].
Mnie również przydarzyło się co szczególnego. Kiedy przemarznięty i zrozpaczony stałem na stacji rozrzšdowej,
gdzie przetaczano na tzw. górce puste wagony towarowe, pomylałem o ukróceniu
tej męki przez wejcie między bufory zderzajšcych się wagonów. I wtedy,
ciskajšc w ręce mój obrazek z Matkš Boskš, usłyszałem jakby Jej głos: Nie
czyń tego samobójstwo to grzech. Póniej interpretowałem to jako szczególnš
opiekę z Jej strony. Muszę wyznać, że
tamten okres, mimo braku możliwoci odbywania normalnych praktyk religijnych,
jak msze więte, sakramenty, odwiedzanie kocioła, był czasem, kiedy byłem
bardzo blisko Boga.
Wspomnienia polskich żołnierzy wiadczš o ich
religijnoci, ale czasami
ukazujš też zaskakujšce przypadki religijnoci Rosjan. Przykładem może być
wydarzenie, jakie miało miejsce w czasie ucieczki Wiktora Iwanowskiego i jego
brata.
Zbliżamy się do niedużego
wzniesienia i tam całkiem nieoczekiwanie dostrzegamy smużkę dymu. [...] Po
wejciu do rodka Tolek zauważył ikonę, w pierwszych słowach wyraził
pozdrowienie Boga, co stało się kluczem
do serc mieszkańców ziemianki. Zastalimy tam rodzinę składajšcš
się z babci, córki i
2,5-letniej wnuczki. Od dnia ucieczki po raz pierwszy znalelimy się pod
prawdziwie gocinnym dachem, w ciepłym pomieszczeniu. Po wejciu i zajęciu
miejsc na maleńkiej ławie kobieta
[...] zobaczyła na mojej szyi krzyżyk,
jakich wiele zrobiłem kolegom w obozie. Widzšc znak Chrystusowy, babcia
rozpłakała się i ukazała w rogu chaty małš ikonę. Okazało się, że w tak
nieoczekiwanej sytuacji włanie religia nas połšczyła. Po wyjanieniu faktu, że
jestemy uciekinierami z łagru, babcia najpierw nas pobłogosławiła, następnie
wysypała na stół trochę ugotowanych malutkich ziemniaków oraz okruszyny soli, a
w banieczce od konserw podała trochę oleju.
Dała to, co miała, był to prawdziwy dar serca[40].
O jakichkolwiek próbach grupowego wykonywania praktyk religijnych w koszarach nie mogło być mowy. Wielu z nas modliło się indywidualnie i skrycie. Prawie wszystkie wspomnienia wzmiankujš o odwoływaniu się do Boga, szczególnie w momentach trudnych. Wielokrotnie cytowany już Wiktor Iwanowski wspomina: W niedzielę Wińka zaintonował liturgię mszy w. Odmówilimy też litanię i przystšpilimy do posiłku. Podobnie podaje w swojej relacji Mieczysław Turek: W niedziele nie zapominalimy o modlitwie.
Kiedy pracowalimy w lesie, co dziesišty dzień mielimy wychodnoj,
czyli dzień wolny. W niedziele zazwyczaj pracowalimy, starajšc się jednak
pamiętać o dodatkowej modlitwie niedzielnej. Póniej, kiedy wrócilimy, do szeciu dni roboczych, wszyscy
pamiętalimy o niedzieli.
Mojš pierwszš wigilię spędzonš poza domem, opisałem w pierwszej częci
tej ksišżki. Był to rok 1944. Byłem wówczas w lesie na
Te nasze Wigilie obchodzone były w małych grupach i były do siebie
podobne. Bolszewicy miali się z tego, z jakiego Boga, z durnych zwyczajów.
Swojš Wigilię tak opisuje Wiktor Iwanowski:
W Wigilię całkiem
nieoczekiwanie podszedł do mnie Hubert (Zdzich Fedorowicz) i zaprosił do
swojej ziemianki. Wigilia była bardzo uroczysta. Na stole, a właciwie na
pryczy, znalazły się trzy porcje chleba, cały kociołek ugotowanych kartofli,
trochę cukru i symboliczny opłatek w postaci skórki od chleba. Rozmowy
zakończyły się cichym piewaniem kolęd. [41]
Swoje pierwsze więta Wielkanocne opisałem w licie
z dnia 1 kwietnia 1945 r.
Inni koledzy wspominajš je również. Zenon Jankowski z II batalionu pisał[42]:
Wielkanoc przypadała w tym roku na dzień 1 kwietnia. W dniu tym cały
batalion skierowany został do załadunku wagonów towarowych drewnem. W przecišgu paru godzin załadowalimy wagony
i powrócilimy popiesznie
do ziemianek. Dano nam do wieczora wolne.
Z posiadanych z przydziału konserw amerykańskich i jajek w proszku przygotowalimy więcone. Obchodzilimy
więto wspólnie z całš ziemiankš, razem z drugim i trzecim plutonem.
więtowalimy, piewalimy pieni wielkanocne, składalimy sobie życzenia.
Resztę dnia spędzilimy poza ziemiankami, przy ogniskach, gotujšc i zajadajšc
ziemniaki.
W zupełnie innej atmosferze obchodzilimy więta Bożego
Narodzenia w 1945 r. Bylimy całym pułkiem w Kirowie. Nastrój był już
radosny, w mylach
jechalimy już do domu. Każdy miał nadzieję nadejcia tej upragnionej chwili. Aprowizacja była też
już znona. Mielimy nawet opłatki, nie było problemu ze ledziami, które
dostawalimy w ramach naszych racji. Każdy
chomikował na ten dzień różne wiktuały. Kolędowalimy radonie i głono.
Jeszcze nie było możliwoci udania się
do kocioła, ale nastrój był podniosły i religijny i co najważniejsze:
moglimy być razem, widzieć się
i uciskać, złożyć sobie życzenia. A jeszcze do niedawna nasze bataliony
dzieliły kilometry, których nie wolno nam było przekroczyć.
I nareszcie Polska. Jestemy
w Białej Podlasce. Niedziela,
13 stycznia 1945 r. W zwartych szeregach, z pieniš na ustach, udajemy
się do kocioła na niedzielnš mszę w. A jest nas niemało, co najmniej 3.500
ludzi, odzianych w angielskie wojskowe płaszcze, wielu na sowieckich zimowych
czapkach ma polskie orzełki, inni białoczerwone opaski na rękawach, te, które
cudem uniknęły konfiskaty. Na zakończenie mszy rozległo się gromkie Boże, co
Polskę .... Nikt z nas i z miejscowej ludnoci nie krył łez wzruszenia. Był to
przepiękny akord naszej tułaczki, tak szczęliwie
zakończonej.
Poniższy przeglšd
działalnoci kulturalnej naszych żołnierzy tylko w
przybliżeniu zarysowuje obraz tego życia. Jest on niepełny i fragmentaryczny.
Całe lata przemilczania prawdy o tamtym okresie wyrzšdziły niepowetowanš
stratę.
ˇ Filmy
propagandowe.
Miały kształtować nasze postawy. Wywietlano je już w Kałudze, póniej w lasach
moskiewskich. Przyjmowalimy je z ulgš, bo w czasie ich projekcji, mielimy
chwilę wytchnienia od wysiłku fizycznego. Dzisiaj już nie pamiętam ani ich
tytułów, ani treci. Jeden z nich, o banalnej miłoci między radzieckš
kołchonicę a amerykańskim farmerem, wyjštkowo utkwił w mojej pamięci, pobudził
tęsknotę za wolnociš i mógł być inspiracjš do podejmowania prób jak
najszybszego opuszczenia miejsca naszego zesłania.
ˇ Radio. Koszary w Kałudze były
zradiofonizowane. Prawie przez cały dzień brzęczały głoniki. Informowały one
nas głównie o postępach na froncie,
osišgnięciach Kraju Rad. Nadawano też
muzykę wojskowo-wojennš, często melodie były nawet miłe dla ucha. Nie zawsze
wierzylimy podawanym wiadomociom, ale były one jedynym ródłem informacji,
poza codziennymi zajęciami politycznymi. W lesie już tego nie mielimy, nawet
pogadanki polityczne ograniczono nam do minimum.
ˇ Prasa. Gazet oficjalnie,
służbowo, prawie nigdy nie otrzymywalimy. Były one cenne dla palaczy służyły do robienia skrętów (papierosów). Otrzymywane
z domu były naturalnie już nieaktualne.
ˇ Muzyka. W Kałudze na dworcu przywitała nas dęta
orkiestra pułkowa, która towarzyszyła nam podczas ważniejszych ćwiczeń, a
przede wszystkim pułkowych przeglšdów i uroczystoci. Po wyjedzie do lasów każdy batalion starał
się o utworzenie namiastki orkiestry batalionowej. Np. w I batalionie był
9-osobowy zespół: trębacz Wołodia (Rosjanin), reszta: gitara, dwoje skrzypiec,
harmonia, mandolina, tršba i perkusja to nasi chłopcy. W innych batalionach
zespoły muzyczne były podobne.
Ze względu na przewagę instrumentów strunowych nazywano je orkiestrami strunnymi. Występowały one
na uroczystociach oficjalnych, jak również na koncertach naszych zespołów
artystycznych. Członkowie orkiestr byli zwalniani z pracy w lesie, a tym samym
stanowili grupę uprzywilejowanych.
Orkiestra I batalionu.
Szef orkiestry (pierwszy od lewej)
Rosjanin Wołodia. W rodku (nad
bębnem) siedzi Zenon Kolecki, ps.
Bil, dawny żołnierz ORKO Grom
ˇ Zespoły
artystyczne.
Zaczęły powstawać przy batalionach roboczych,
najczęciej równoczenie z orkiestrš lub zaraz po jej powstaniu[43].
Najsłynniejszym i najlepszym zespołem kierował Henryk Czyż, znany póniej
kompozytor i muzyk pedagog, Bernard
Ładysz wiatowej sławy bas operowy. W II batalionie występowali komicy
Czeczkin i Pipkin. Były to pseudonimy. Ich występy przyjmowane były z
wielkim aplauzem, zarówno przez naszych chłopców, jak i przez sowieckich
dowódców.
Kiedy w II batalionie wystšpił zespół artystyczny z
karnego batalionu byłych oficerów Armii Czerwonej. Stacjonowali oni gdzie w
pobliżu nas, w głębi puszczy, o
czym dotšd nie wiedzielimy. Odbywali karę za grzechy nie popełnione. W pierwszym
okresie wojny dostali się do niewoli niemieckiej i przebywali w niej do końca
wojny. W trakcie występów krytycznie oceniali zarzšdzenia swych władz, a nawet
przejawy zła w ustroju socjalistycznym. Polityczne czynniki batalionu cały
program przyjęły z życzliwym humorem.
Komicy wykorzystali ten fakt, stosujšc bardziej ciętš satyrę, obnażajšcš
wady i przywary naszych przełożonych. O dziwo, przyczyniło się to w pewnej
mierze do ukrócenia różnych machlojek oficerów i podoficerów, pełnišcych
funkcje gospodarcze w magazynach, kuchni. Musieli liczyć się z tš formš
krytyki. A zatem występy przynosiły nam
nie tylko odprężenie i ulgę, ale i łagodziły utrudnienia wynikajšce z
ludzkiej nieprawoci.
ˇ
Drobna
twórczoć artystyczna. W I batalionie powstała zupełnie przypadkowo. W pobliżu rejonu
naszego działania leżał w polu wrak sowieckiego samolotu szturmowego Ił-2.
Lšdował on przymusowo na
brzuch, bo nie otworzyły się podwozia. Silnik został zabrany, reszta w cišgu paru tygodni kompletnie
rozebrana przez naszych chłopców, przechodzšcych w pobliżu wraka do pracy w
lesie. Zdobyta w ten sposób cienka blacha
aluminiowa okazała się wspaniałym materiałem
do wykonywania drobnych pamištek, jak: ryngrafy, papieronice,
pudełka ozdobne itp. Mistrzem w tej dziedzinie okazał się Henryk Sawala, który
za porcję chleba wykonywał na zamówienie
różne cudeńka.
W innych batalionach istniała podobna
produkcja. Ludzka inwencja nie ma granic i nawet w najcięższych warunkach
znajduje potrzebę twórczego wypowiadania się
i posiadania czego ładnego. Wiele ciekawych przedmiotów, jak np.:
krzyżyki, ryngrafy, papieronice, odlewane z aluminium fajki wykonywał w III
batalionie Wiktor Iwanowski.
Fajka z aluminium
Metalowe
pudełko na zapałki, którymi handlowano na sztuki
Wyroby artystyczne
Wiktora Iwanowskiego
Wyroby artystyczne Henryka
Sawali ryngrafy i papieronica
ˇ Literatura
polska. Była
nam niedostępna. Wprawdzie w plutonie naszych lekarzy znalazł się przemycony
tom Krzyżaków Sienkiewicza[44], ale kršg jego czytelników był bardzo
wšski. Natomiast już w lesie pojawiła się nowa funkcja: opowiadacza ksišżek.
Wieczorami, po ułożeniu się do
snu, narrator bardzo sugestywnie, z drobnymi szczegółami snuł opowieci o
przygodach Skrzetuskiego i Heleny, Bohuna, imć Pana Zagłoby i innych
Sienkiewiczowskich bohaterów. O ile poczštkowo niektórzy, bardziej złaknieni odpoczynku
i ciszy protestowali, to z czasem trudno było utrzymać rozsšdny czas narracji.
Przypuszczam, że wielu z naszych żołnierzy po raz pierwszy zetknęło się z
twórczociš Sienkiewicza i innych polskich pisarzy. Podobne praktyki stosowano
i w innych batalionach. Mój przyjaciel, Wacek Gilicki z
ˇ Poezja. Wród nas byli również ludzie wykształceni, a nawet utalentowani. Powstawała więc poezja obozowa opiewajšca, nieraz humorystycznie, nasze życie.
ˇ Rysunek. Znaleli się twórcy, którzy zostawili potomnym graficzny zapis naszej obecnoci. Na przykład dr Tadeusz Ginko stworzył wiele portrecików, karykatur i scenek z życia obozowego. Znaczna częć twórczoci T. Ginki pozostała w Rosji, bo rysował on również portreciki sowieckich oficerów i podoficerów, na ich życzenie. Wielka szkoda, że zbyt mało jego twórczoci trafiło do jego wspomnień, wydanych w Bibliotece Wileńskich Rozmaitoci Towarzystwa Miłoników Wilna i Ziemi Wileńskiej (Bydgoszcz 1993). Z całš pewnociš podobnych jemu było znacznie więcej.
Rysunki
Tadeusza Ginko
P o e z j a o b o z o w a*
Ziemianka
Wród rzędu
ziemianek i nasza stała,
Wyjštkowo
czysta, wyjštkowo biała.
Za posłanie w
niej nary szmatami obite,
Dymišcy piec
zastępuje nam płytę,
Owietla
ziemiankę kopciłka naftowa,
Wisi i
żarówka piętnastuwoltowa.
Mrugnie sobie
czasem, jak jaka kokietka,
By się nie
przemęczać, ot tak sobie z lekka.
A czego tutaj
chłopcy nie robiš,
Tu suszarnia
onuc i pokój stołowy,
Pracownia
blacharska i stadion sportowy.
O wielu
czynnociach nie będę wspominał,
Te w pojęciu
panien to istny kryminał.
Trudno
wyobrazić, jaka tu wspólnota,
Tarakany,
myszy, zobaczysz i kota,
Turkuć
podjadek i wierszcz jegomoć,
Walczyć z
nimi na próżno sto na jednego,
Zwyciężš
nawet Taraszewskiego.
Dniewalny z
miotłš kręci się, zamiata,
Wstać!
Smirna! Tawariszcz, no i nowina.
Na gaubtwachcie siedzi starszyna.
Najweselszy jednak to wieczorny czas,
Wród miłych wspomnień piosenka łšczy nas.
Płynie piosenka, mijajš dni,
O lepszym jutrze tylko nam się ni.
Oj! Znasz ty sny nasze, ziemianko jodłowa.
Lecz szkoda, bo może kiedy w przyszłoci
Mogłaby powiedzieć o nas
potomnoci.
Żegnaj...
Kaługo!
Żegnaj, nieszczęsne miasto,
straszne w snach koszmarnych,
Ty mi w oczach stać będziesz wcišż po nocach czarnych,
W pamięci pozostanie murów twych odbicie.
Ty nam młodoć zatruła i straciła życie.
Przez te miesišce ni razu radonie
Pień polska nie zabrzmiała długo i radonie,
Lecz milkła nie doszedłszy nieraz do połowy,
Drgajšc w zaschniętych piersiach jak psalm Dawidowy.
Szły setki naszych braci po drogach Kaługi,
Wlokšc za sobš pyłów gęste smugi,
Wojsko to albo kondukt pogrzebowy,
W oczach smutek widoczny, na pier zgięte głowy.
O kałużanie! Długo w oczach Waszych
Zostanie echo smętnych piosenek naszych,
Zostanie obraz rycerzy skazańców
Na pastwę losu rzuconych wygnańców.
Żegnaj Kaługo,
nasza cytadelo,
Po raz ostatni mury twe się bielš,
Już się skończyły twe piecze nad nami.
Nikt cię jednak nie żegna żalem ani łzami.
Może nas los szczęliwy na swš ziemię rzuci,
A może jeno koci matce ziemi wróci.
Jednak choćbym miał umrzeć i przyjć na wiat drugi
Nawet bym duchem nie chciał wrócić do Kaługi.
Słyszysz, nieszczęsne miasto, jak ciebie żegnajš
Polscy żołnierze, oni ci w twarz plujš.
Ty polskš rękš z gruzów odgrzebana,
Polskim słowem przeklęta bšd i zapomniana!
Sen
Tak miło, miło tej nocy mi
się niło.
Po prostu dawne czasy, tej nocy nie szumiały lasy.
Słyszałem jakie dziwne tony.
Tak! To biły katedralne dzwony.
Ach! Ja przecież W i l n o widziałem.
Wilno, o które krew przelewałem.
Wilno
miasto kochane,
Czemu tak smutne i zadumane.
Ach! Wilno, płaczę Wilii falami,
Tak tęskni, tak tęskni ono za nami.
Tam w Ostrej Bramie Najwiętsza Panienka,
Obraz odsłaniajš, naród przyklęka,
I płynš, płynš modlitwy słowa,
Błogosławi swe miasto Polski
Królowa.
W sercu jaki żal, tęsknota,
Rwę się do Ciebie Polsko moja złota!
Hej, a przyjdzie wreszcie taki czas,
Kiedy pożegnamy przeklęty las,
Gdy z okien wagonu popłynie piew.
Witajcie drodzy, witajcie kochani!
Nie poznajecie? To my k a ł u ż a n i e!
Fantazjo! Swe obrazy zła ten temat twórz!
Co za dziwy się dziejš któż odgadnie któż?
Loch
podziemny podobny do katakumb wnęk, Ledwie
wejdziesz paniczny ogarnie Cię lęk.
Ciemnoć wnet ogarnie najbystrzejszy
wzrok,
Nikły promień wiatełka zwalcza
gęsty mrok.
Jakie straszne postacie cicho
siedzš w kršg.
Wpatrzeni, zapatrzeni w ruch
jedynych ršk,
Czujnie ledzš, by jak najmniejszy
nie zakradł się błšd,
Niespokojni, jakby do prochu kto
przykładał lont.
W jego ręku okropny połyskuje nóż,
Co za dziwy wyczynia Mistrz Masońskich Lóż?
Albo inny przywódca, bo kto szefem zwie,
Lecz on milczy uparcie tylko tnie i tnie.
Jedna postać na rozkaz zwróciła się w kšt,
Jakie dziwne imiona popłynęły stšd:
Wotawa Kurc Dolata Skorwid Leku Krych.
A gdy każdy co dostał, wywoływacz cichł.
Pewnie skarb jaki wielki otrzymał do ršk,
Bo wzruszeniem najwyższym ożywił się
kršg.
Fantazjo! Przypuszczenia na ten
temat rób!
Może banda opryszków dzieli krwawy
łup!
Albo wyznawców diabła ze strachu serce drga,
W podziemiach jakiej wištyni
czarna idzie msza?
Cóż to za misteria dziejš się bez słów,
Wczesnym rankiem, w południe i wieczór
znów?
Nam, którzy tu siedzš, zgadywać nie trzeba,
Zmęczeni, wygłodniali pchali
się kupš,
By zmarznięte wnętrznoci ogrzać ciepłš zupš,
I małš kromkš chleba swe siły podtrzymać,
By nie zmogła nas praca, nie zniszczyła zima.
Obleglimy wiadra z naszš
szczupłš strawš,
Jeden cisnšł się w lewo, drugi lazł
na prawo.
Pchalimy się w popiechu wród
tłoku i cisku,
By znaleć jakie miejsce przy zbawczym ognisku.
Ów przykucnšł, ten klęknšł, inni kręgiem stali,
Zimny wiatr mroził plecy, ogień twarze palił,
Dym wciskał się do oczu, gryzł je, mglił i mroczył,
Wyciskał łzy ze zmęczonych, smutnych naszych oczu.
Jedlimy cieńkš zupę bez
łyżek, jak wodę.
Łyżki? Po cóż nam łyżki? Nawet czasu
szkoda!
Jedzmy prędko, bo jeszcze czeka nas kasza,
A maszyna nadchodzi nasza czy nie nasza?
85 ! Cóż tak prędko przynieli jš diabli!
Powoli, bez popiechu, wracamy do sztabli,
Potykajšc się w niegu klnie, kto mocny w pysku.
Tak się kończy nasz obiad w lesie, przy ognisku.
Panis bene merentium
Jeli chodzi o depe, to tutejsze
Ruty
W lutym dajš za grudzień, a w maju za luty.
Ten sposób, choć nie nowy, zaciskania pasów,
Umożliwi zebrać żywnoci zapasów.
A genialna metoda nauczy najprociej
Oszczędnoci Konsumy i wstrzemięliwoci.
Najpierw radoć, a potem przestrach chwyci,
Jak przechować to wszystko
szukasz jakiej rady,
Lecz w głowie powstał mętlik i w chaosu wirze,
Majaczš się spiżarnie, jakie chłodnie, lochy.
Aż wreszcie myl natrętna do głowy przychodzi,
Że me skarby bezcenne skradnie sprytny złodziej.
Jednakże w końcu problem sam się przez się rozwišże,
Przecie tego wszystkiego tutaj zjeć nie zdšżym.
Stšd moja do władz naszych jest proba wielka
Panis bene merentium przyszlijcie do Wilna.
Z jakš radociš witać pracy mojej plony
Będš wnuki ładowne przyjmujšc wagony.
Kilka charakterystyk
Więc najpierw Makarewicz
opiszę pokrótce
Zalety, co cechujš naszego dowódcę:
Człowiek to z charakterem i ma tę odwagę,
Gdzie trzeba ostro zganić kłamstwo, fałsz i blagę.
Arkana naszej pracy zna on i prawidła,
Jak inni swej władzy nie włazi bez mydła.
Spraw naszych nieugięty rzecznik i obrońca
Jest z nami od poczštku niech będzie do końca!
Wysokie sam o sobie ma wielce mniemanie,
Do dyskusji na każdy temat chętnie stanie.
Nieobca mu jest żadna najzawilsza sprawa,
Specjalnoć wypiek chleba i znajomoć
prawa.
Bolesław Kondratowicz drużynowy drugi,
W stosunku do plutonu ma także zasługi,
On życie towarzyskie wród kolegów krzewi,
Sekundujš mu dzielnie Leku, Kurc, Dziedziewicz.
W rezultacie karciany hazard srogi
Dzieduszkę Mrowelskiego postawił na
nogi.
Za to biedny Dziedziewicz ongi smakosz wielki,
Zamiast mleczka zmarznięte je dzi kartofelki,
I z wielkim niepokojem listonosza czeka,
By czym prędzej znowu przegrać nowy z domu przekaz.
Pierwszy jest w każdym dziele, pierwszy w każdej sprawie,
Pierwszy w trudzie najcięższym, dyskusji, zabawie.
Pierwszy strawę podzieli, pierwszy chleb pokraja,
Pierwszy ciebie pochwali, pierwszy ciebie złaja.
Pierwszy w ciężkiej potrzebie, czy to dniem czy nocš,
Poda rękę życzliwš, przyjdzie Ci z pomocš.
Bezporedni i prosty, arbitralny trochę,
Pierwszy Cię znienawidzi, pierwszy Cię pokocha.
Każdy drobiazg, błahostka zdoła go zachwycić,
Przez drobnostkę potrafi obrzydzić Ci życie.
Realista: nie lubi romantycznych wzlotów,
Słowa swoje swym czynem zawsze poprzeć gotów.
Któż to taki? niejeden z Was, nowych, zawoła
My, starzy, dobrze wiemy to nasz Kurc
Mikołaj!
Nie tak in illa tempore
bywało . . .
Mówiono nam, gdy wojna jeszcze trwała sroga,
Że każdy kloc dla państwa jest ciosem we wroga.
Bylimy wtedy liczni, silni, dzielni, twardzi,
Ot, można by powiedzieć, drugi pluton gwardii.
Nie było markieranctwa, nie
było wykrętów,
Wypełnialimy normy na dwiecie procentów.
Aż miło było
patrzeć, kochani rodacy,
Na naszych stachanowców, entuzjastów pracy.
Dzi rozsypał się pluton w różne wiata strony,
A reszta się wykańcza kto nie wykończony.
Po trudach ponad siły w końcu pozostała
Ledwie zdolnych do pracy ludzi garstka mała.
Gdzie nasi towarzysze, gdzie jest stara wiara
Opowiedzieć kolegom dzisiaj się postaram.
*
Jeden z pierwszych, co sprytnie umiech losu złowił
Politruk naszej roty Pan Radziwinowicz.
Tak wytrwale obijał protektorów progi,
Aż puszczono do domu, bo mu spuchły nogi.
Chciał jechać razem z nami, ale nas wyprzedził
Choć ruszył jeszcze w sierpniu dotychczas wcišż siedzi.
*
Nie doczekał do zimy Stanisław Dolata,
Wyzwolił go z tych lasów kiszek ostry katar.
Też do domu nie trafił, choć czas płynie długi
Czeka i
smętne listy pisuje z Kaługi.
*
Nie dobiegnie wraz z nami do ostatniej mety
Również szef Ostaszewski Wielki Mistrz Repety,
Budowniczy ziemianek, jak wieć o nim niesie,
Stawia metry, nieborak, gdzie w Kluczowskim lesie,
I pasa zaciskajšc, sławi dawne czasy Dziadzi Saszy.
*
Nie widać w dzień w ziemiance, choć na noc przyłazi
Mały Miecio Puciata onże Wielki Łazik
Według nowego zaczšł niedawno żyć planu,
Odkšd ich wielkš miłoć zdradził płochy
Janusz.
*
Nie krzyczy na sierżantów, jak dawniej na placu,
I dzisiejszy dniewalny, nasz Piontkowski Wacu,
Nie widać go, nie słychać, siedzi gdzie w kšciku
I dalej swoje zupki warzy na piecyku.
*
Ambasador Piotrowski i Lekiewicz Tadek,
By uniknšć prac ciężkich też znaleli radę.
Spokojnym nurtem życie im w tartaku płynie,
Drzemkę Tadzia bajkami rozpędza inżynier,
Biegły we wszystkich sprawach i wielkich i małych,
Puszczać wodze fantazji można przez dzień cały.
W ten sposób globtrotter encyklopedysta
Z braku encyklopedii w tych lasach korzysta.
*
W kuchni stoi przy drzwiach nikogo nie puszcza
Znawca spraw erotycznych dniewalny
Matuszczak.
Zasłuchanym kucharzom opowiada bzdury,
U której jest zwyczajnie, a w poprzek u której.
*
Naddniewalny Dajnowski
Eminencja szara,
Z matni, w któršmy wpadli, wydobyć się stara.
Tymczasem gdzie w sanczasti nad sposobem duma,
Jak by dowieć lekarzom, że już dawno
umarł.
*
Zdradził szejk Wotawa swoje alibaby,
Łazi dzi po ziemiance chory, dziwnie słaby,
Swej roli stachanowca do końca nie sprostał,
Pozbył się swych ambicji i dniewalnym został.
*
Hrabia Zbigniew Karczewski ten dzisiejszš modš,
Zrzuciwszy pychę z serca został woziwodš.
Złoliwi wnet pucili o nim wieć niemiłš,
Że uciekłszy od pluskiew, sypia dzi z kobyłš,
*
Także Romu Mrowelski nie wiem z jakiej racji
Na ładunek wagonów cennych sił nie traci,
Przez dzień cały nie złażšc z Madejowej pryczy
Kilku głupców w pokera nieustannie ćwiczy.
Ile Mistrz od frajerów już forsy wydoił
Wie jeden szejk, co Romcia i karmi i poi.
Popłynšł już u niego Kurc, Dziedziewicz płynie,
Popłynie Kondratowicz, Leku i Życiniec.
Nie ominie, wierzcie, także tęga chłosta
I naszego szatana Władka Dobrogosta.
Dosyć będzie jednak o tym mój udział skończony
W tej sprawie a o graczy niech się martwiš żony,
Bowiem o nich od dawna takie gadki kršżš,
Że przysyłać pieniędzy mężom nie nadšżš.
Na zakończenie parę strof o pożegnaniu
naszego
sierżanta d-cy plutonu o przezwisku Pajac.
Pożegnanie
Pajaca
Spadł nagle,
jak grom z nieba, zniknšł jak kamfora,
Bowiem dłużej klasztora niżeli przeora.
Swš pamięć o nim pluton w tych słowach utrwali:
Liubow była bez radosti rozłuka bez pieczali.
Ja w miej wykwintnej formie pożegnam Pajaca:
Id sobie do stu diabłów id i nie wracaj!
Malejcha,
listopad 1944 r., Skorwid
Piosenka
piewana na melodię: Oj, Ludwiko . . .**
Oj,
wesoło tu życie płynie w koło,
Czy
ty kiwasz na maszynie, czy piłujesz,
Gruzisz
wagon albo drogi reperujesz...
Oj,
wesoło tu życie płynie w koło.
Kto nie był w lesie ten durak,
Nie wie, co życia smak.
pisz, a noc tak bardzo krótka,
Już Wałodzia gra pobudka,
A dniewalny głono wrzeszczy, że podjom.
Zaraz będzie umywanie,
Pomkomzwod ciebie wygania,
Wylatujesz ty z ziemianki, tak jak grom,
Zjesz niadanie, masz ochota
Wtedy ruszyć na robota.
Już na ciebie krzyczš pulej wyletaj.
A w niedzielę dzień wychodnyj,
Będzie koncert nowy, modny,
Będzie życie, będzie radoć, będzie raj.
Refren : Oj, wesoło tu życie płynie w koło. . .
Wrócisz z pracy, wszyscy znacie,
Będzie wnet politzaniatie,
Albo z pół godziny ćwiczyć strajawoj,
Potem tak jak w restauracji
Gra orkiestra do kolacji,
Za godzinę będzie sygnał na odboj.
Wczoraj poszedł do sanczasti,
Doktor mnie przyłożył maci.
Potem był podniósłszy jaki wielki krzyk,
Dał lekarstwa mnie z pół szklanki,
Jutro będzie stawiał bańki,
A pojutrze będę zdrowy ja jak byk.
Refren: Oj, wesoło tu życie płynie w koło . . .
***
Choć niecałe pół roku gocim u obcych, **
Zapomnielimy pięknej swojej mowy chłopcy!
Tego, który swój język kaleczy jak nożem,
Choć przekleństwa piętnuję tš klštwš obłożę:
Jeli powiesz, że chodził za zupš na kuchnię,
Niech jęzor kołem stanie, a wstrętna gęba spuchnie!
Henryk
Szulżycki ur. 19.07.1926 r.
żołnierz 10 Brygady
Gustawa, ps. Kruk
Jestemy w Kałudze.
Koniec lipca 1944 r. W naszym wagonie 90 osób z różnych kompanii i samodzielnych batalionów
Armii Krajowej. Jest ranek. Budzimy się. Gra orkiestra.
O dziwo krakowiaka, mazurki i
jakie inne marsze. Otworzono wagon i pada komenda: Wychadit̀, strojsia w
kałonu ! (Wychodzić, stawać do
szeregu w kolumnie). Wymęczeni i osłabieni
jazdš w dusznych
wagonach, ruszalimy się niemrawo. Przyjechałem prawdopodobnie w pierwszym transporcie. Tylko jeden raz,
między Smoleńskiem i Witebskiem, wypuszczono nas. Do jedzenia dawano solone
ledzie, a do picia nic stšd nasza
niemrawoć. Po ustawieniu nas w czwórki
pomaszerowalimy na czele z orkiestrš do koszar. Pamiętam tylko, jak
przechodzilimy koło ruin cerkwi, na której murach widoczny był anioł albo
jaki więty. Doprowadzono nas do koszar poza miastem. Zabudowania były
otoczone wysokim płotem z drutu kolczastego. Bylimy bardzo spragnieni, toteż
widzšc na placu pompę, rzucilimy się do niej i pilimy wodę. Póniej przy pompie postawiono
krasnoarmiejca z pepeszš, który nie
dopuszczał do wody. Rozlokowano nas w budynkach, po 10 osób w pokoju, tak jak stalimy. Po przespanej nocy stwierdziłem, że mam
wierzb. Skierowano nas do sanczasti, gdzie smarowano nas mierdzšcš maciš. Po tygodniu jako
wyleczony wróciłem do koszar. Tu dowiedziałem się, że jestemy w 361 zapasowym
pułku piechoty. Zostałem przydzielony do
8 strełkowoj roty, do plutonu ckm-ów (pulemiotnyj wzwod). Dowódcš kompanii
był lej. Michajłow, a dowódcš plutonu sierżant Mirsaitow. Szef kompanii mówił
do mnie synok.
Koszary
naszej 8 kompanii znajdowały się po lewej stronie wejcia z bramy głównej (od sztabu).
Sale nasze były na parterze, łóżka piętrowe dla całej drużyny. Przed umieszczeniem
nas w sali odbylimy kšpiel w łani,
gdzie pozbawiono nas wszelkiego zarostu. Do dzisiaj przechodzš mnie ciarki,
kiedy kapral z brzytwš kazał pocišgać narzšdy raz na prawo i raz na lewo, a on machał tylko
brzytwš. Brr! Po umyciu się dostalimy
zupełnie nowe sowieckie umundurowanie i rozpoczšł się mozolny dzień ćwiczeń.
Pobudka o godz. 6.00, po skromnym niadaniu wymarsz na plac ćwiczeń.
Maszerowalimy w stronę rzeki Oki. Na przejciu przez rzekę był mostek, który
najczęciej był ćwiczebnie zaminowany, a więc musielimy przechodzić przez
rzekę w bród. Było płytko, skakalimy po kamieniach, aby zbytnio się nie zamoczyć. Nie
zawsze się to udawało. Parę razy tylko korzystalimy z normalnego przejcia
mostkiem. Po drugiej stronie wysoki, stromy brzeg. Ziemia liska, a zmoczone
buty utrudniały wejcie na skarpę. Po wdrapaniu się, bez odpoczynku,
ćwiczenia walki wręcz. Padały rozkazy:
dlinnym koli, korotkim koli. Stały tam makiety przeciwnika. Po tych ćwiczeniach plutonami nasi
sowieccy instruktorzy prowadzili zajęcia z taktyki, nauki o broni,
granatach itd. Wykłady i ćwiczenia odbywały się na pograniczu z polami kołchozowymi.
Czasami udawało się wygrzebać kartofle i schować do kieszeni. Wracajšc do
koszar musielimy piewać. Poczštkowo były to wojskowe polskie piosenki,
póniej zmuszano nas do
piewania po rosyjsku. Po przyjciu do koszar czyszczenie broni, chociaż
najczęciej były to atrapy.
I
wreszcie upragniony obiad: chochla rzadkiej zupy i jako drugie łyżka makaronu
lub ziemniaków czy kaszy jaglanej. Zjedzony obiad pobudzał tylko apetyt.
Szczęliwcy, majšcy ukryte ziemniaki, zdobyte w czasie ćwiczeń próbowali je
upiec w kotłowni w piwnicy (kaczegarce). Naturalnie nie dotyczyło to
większoci. Niektórzy koledzy dokupywali chleb zza płotu koszar, za zegarki i inne
przechowane przedmioty. Zdarzały się przypadki dostania się którego z naszych
za ogrodzenie, po złapaniu był karany czyszczeniem WC lub sprzštaniem
korytarzy, ale jeżeli udało się mu zdobyć marchew, zielone pomidory był
zadowolony. Prawie miesišc trwało nasze wojskowe szkolenie. Kiedy odmówilimy
złożenia sowieckiej przysięgi, przerwano ćwiczenia i kierowano nas do różnych
zajęć i prac, zarówno na terenie koszar, jak i poza nimi.
W
trudnych chwilach, kiedy mielimy trochę wolnego czasu, np. w tzw. dzień
wychodny (wolny dzień od pracy), siadałem w stołówce, wycišgałem swojš
ksišżeczkę do nabożeństwa i różaniec i modliłem się. Te cenne dla mnie
przedmioty musiałem przy rewizji w Miednikach złożyć na stosie rekwirowanych
nam przedmiotów, ale zdobyłem się na odwagę
i zapytałem asystujšcego przy tym procederze sowieckiego oficera: Te przedmioty nie sš żadnš broniš i nikomu
nie szkodzš, dlaczego mnie je zabieracie?. Oficer polecił krasnoarmiejcowi:
Oddajcie! I w ten sposób przez cały czas moja ksišżeczka i różaniec
towarzyszyły mi do końca mego pobytu.
Tu
chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym zdarzeniu. Obok mnie przy stole siedział
sowiecki bojec z kompanii wartowniczej, piszšcy list. Z ciekawoci zerknšłem mu
przez ramię i ku memu zdumieniu ujrzałem wstęp po polsku Niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus. Okazało się, że pochodził on z dawnych
Kresów Południowo-Wschodnich. Takie to były pogmatwane polskie losy. W poczštku
padziernika byłem delegowany na wykopki. Pewnego dnia
przyjechał szef kompanii i ku mojej wielkiej radoci powiedział: Nu synok
pojediesz k̀ mamie i zabrał mnie
do Kaługi. Tu wypisano mi odpowiednie zawiadczenie, sprawkę, i w grupie czterech podobnych szczęliwców moglimy
wyjechać z Kaługi. Namawiano nas, aby po drodze przejechać przez Moskwę, ale my
zdecydowalimy się jechać jak najprostszš drogš do domu. W tym samym czasie z
sowieckim oficerem wyjeżdżała grupa naszych dziewczšt.
Ksišżeczka do
nabożeństwa, o której wspomina Henryk Szulżycki
Józef
Iwanowski ur. 13.01.1929 r.,
żołnierz 4 Brygady Narocz, ps. Anglik
Zostałem
rozbrojony 17.07.1944 r. i osadzony w obozie w Miednikach, gdzie przebywalimy
około dwóch tygodni. Droga do Kaługi była bardzo ucišżliwa z powodu ciasnoty w
wagonach, braku wody przy sierpniowych upałach. Do Kaługi dotarlimy 5.08.44 r.
Ze względu na mój rocznik trafiłem do uczebnego
(młodzieżowego) batalionu. Ulokowano nas w starych koszarach. Bardzo szybko
poddano nas intensywnemu szkoleniu wojskowemu: musztra, nauka o broni,
okopywanie się. Po odmowie złożenia sowieckiej przysięgi wykonywalimy różne
prace, jak: wykopywanie kartofli, pozyskiwanie i załadunek torfu. Ponieważ
zachorowałem na dyzenterię, przez tydzień byłem w pułkowym szpitalu.
We wrzeniu 1944 r. młodsze i starsze roczniki
oraz nasze dziewczęta zostały zwolnione, rozkazem o częciowej demobilizacji
Armii Czerwonej. Do domu jechalimy: około 100 mężczyzn
i od 40-50 polskich dziewczšt.Do Mińska konwojował nas jeden sowiecki
oficer. Na drogę dostalimy suchy
prowiant (głównie suchary i kasza jaglana, którš gotowalimy na stacjach, przy
ogniskach). Nasz przejazd odbywał się różnymi pocišgami, w zależnoci od
sytuacji na kolei. Często były to pocišgi towarowe.Od Mińska
odbywalimy dalszš drogę według własnego uznania. Ja z kolegš dojechałem do
Głębokiego, gdzie przenocowalimy u znajomych i końcówkę do domu, około
Po
powrocie do domu, w krótkim okresie czasu, bo już 20.10.44 r. zostałem aresztowany
przez NKWD, osšdzony, dostałem wyrok 5 lat jako małoletni, bez udowodnienia
winy. Zarzucono mi przynależnoć do organizacji AK, ponieważ
byłem poprzednio jej żołnierzem.
Po aresztowaniu byłem bity wyciorem, dla wymuszenia
podania innych nazwisk. W czasie konwojowania do Postaw nasz dowódca konwoju
meldował napotkanemu sowieckiemu pułkownikowi, że prowadzi aresztowanych:
dezerterów, bandytów, złapanych z broniš w lesie i jednego legionistę, tzn. mnie. Do
dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałem tak nazwany.
W łagrze przesiedziałem do 1954 r.
Po powrocie do domu zastałem przysłanš mi fotografię kolegi Józefa Mascianicy, którš dołšczam do
ankiety. Do Polski wróciłem w 1958 r. za staraniem mego brata i
osiedliłem się w Gorzowie Wlkp.
Archiwalne
zawiadczenie nr 166 z dnia 30 maja 1980
r.
wydane Józefowi Iwanowskiemu przez Centralne Państwowe
Archiwum Sowieckiej Armii o służbie w Sowieckiej Armii od 5 sierpnia do
3 padziernika 1944 r.
[1] Raporty Ł.Berii
do Stalina ogłosił 27 X 1994 r. Moskowskij Komsomolec, a przedrukował Kurier
Wileński (z 13 X 1994). Tutaj przedr. z: L.Tomaszewski, Wileńszczyzna lat
wojny i okupacji 1939-1945,
Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 1999, s.644-654.
[2] Iwan Aleksandrowicz Sierow,
ur. w 1905 r., w 1939 r. ukończył Akademię Wojskowš im. Frunzego. Odkomenderowany do służby w
NKWD, zrobił błyskawicznš karierę: od IX
1939 komisarz, od II 1941 pierwszy zastępca Berii. Był głównym wykonawcš
planu pacyfikacji Polski w latach 1944-45, doprowadził do aresztowania
przywódców Polski Podziemnej, sšdzonych póniej w procesie szesnastu. Po
zakończeniu wojny objšł w Warszawie funkcję doradcy w Ministerstwie Bezpieczeństwa
Publicznego. Odznaczony w 1946 r. Orderem Virtuti Militari 4 kl. Od 1947
r. wiceminister spraw wewnętrznych ZSRS, od 1954 r. przewodniczšcy KGB, w 1955
r. otrzymał stopień generała armii, w latach 1958-1963 kierował sowieckim
wywiadem wojskowym. W 1963 r. niespodziewanie zdjęty ze stanowiska,
zdegradowany i pozbawiony tytułu Bohatera Zwišzku
Sowieckiego. Zmarł 11 VII 1990 r. w Moskwie.
Zob. L.Tomaszewski, op.cit, str. 512 .
[3] Wilk to pseudonim gen. Aleksandra Krzyżanowskiego.
[4] Szczerbicz to
prawdopodobnie pseudonim mjra Teodora Cetysa (ps. Wiking, Sław, Sławek),
szefa sztabu Okręgów Wilno i Nowogródek,
przed operacjš Ostra Brama.
[5] W połowie kwietnia 1944 r.
gen. Wilk powołał trzy zgrupowania bojowe AK, w skład których wchodziło po
kilka brygad partyzanckich. Wszystkie trzy zgrupowania przetrwały do dnia rozbrojenia przez sowietów.
Zob. L.Tomaszewski, op.cit., str.425.
[6] Stan liczebny oddziałów AK
przed operacjš Ostra Brama wynosił: Okręg Wileński około 5.500 żołnierzy,
Okręg Nowogródzki około 4.000. Po operacji Ostra Brama Okręg Wileński znacznie wzrósł do 9.100 osób w jednostkach
pierwszej linii. Zob. L. Tomaszewski, op.cit., str.430.
[7] Znany jest fakt zawieszenia polskiej flagi na Wieży Gedymina w Wilnie przez podchor. Jerzego Jensza (ps.
Krepdeszyn), zdjętej przez Rosjan .
[8] Zob.
M. Stryjkowski, Kronika polska, litewska, żmudzka i wszystkiej Rusi,
1582 r. Wyd. M.
Malinowski, t.1-2, Warszawa 1846.
[9] J. Jurginis, Medininku
Pilis (Zamek Miednicki), Vilnius Mintis, Wilno 1984, s. 19.
[10] M. Baliński,
T. Lipiński, Starożytna Polska pod względem historycznym,
jeograficznym i
statystycznym opisana, t. III, Warszawa 1846, s. 213.
[11] Z.Kobylańska, Ze
wspomnień sanitariuszki, Pax, Warszawa 1988, s. 150-152.
[12] Zob. M. W. Fechner, Kaługa, Moskwa 1971 (w jęz. ros.);
D.I.Malinin, Kaługa. Rys historyczny, Kaługa 1992 (w jęz. ros); G.M.Morozowa, Kaługa.
Przechadzki po starej Kałudze, Kaługa 1993 (w jęz. ros.).
[13] Zob. A. Lewicki, Zarys
historii Polski, wyd. 8, Warszawa 1923.
[14] Zob. G.Cioroch, Misja franciszkańska w Rosji [w:] Rycerz
Niepokalanej 1998, nr 2, s.
72-73.
[15] R. Szczęsnowicz Remwicz, Kaługa
znaczy łagier (Wspomnienia żołnierza I Brygady AK), Biblioteka Wileńskich Rozmaitoci,
Bydgoszcz 2002, s. 40-41.
[16] T.Ginko, Wspomnienia
z Kaługi 1944-1946, Bydgoszcz 1993, s. 19-20. Biblioteka Wileńskich
Rozmaitoci TMWiZW Oddział w Bydgoszczy. T.3.
[17]
Maszynopis nieznanego autora, 14 stron formatu A4 (znajduje się w moich zbiorach
przyp. J.H.).
[18] Zob. T.Ginko, Wspomnienia
z Kaługi, op.cit., s.17-18.
[19] W. Iwanowski, Wilno,
Ojczyzno moja... Wspomnienia, Wyd. Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego,
Szczecin 1994, s. 194-195.
[20] Rękopis w moich zbiorach
przyp. J.H.
[21] Z.Rykowska-Cholewa, Kaługa
[w:] Ład 1989, nr 19.
[22] W. Borodziewicz, Szósta
Wileńska Brygada AK, Wyd. Bellona, Warszawa 1992, s.254.
[23] W. Czarnecki, Kresowe
losy, Bydgoszcz 1995, s.54. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoci
TMWiZW w Bydgoszczy. Nr 2.
[24] W.Iwanowski,
Wilno, Ojczyzno moja... . Wspomnienia, op.cit., s.202-204.
[25] W.Iwanowski, Wilno,
Ojczyzno moja ..., op.cit., s.182.
[26] Stanisław Kiałka.
Legenda wileńskiej konspiracji. Materiały biograficzne i pisma wybrane. Red. L.J.Malinowski, TMWiZW Oddział w
Bydgoszczy, Bydgoszcz 2000, s.362. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoci. Seria B,
nr 30.
[27] Zob. Z.Kłosiński, Pierwsza
udana ucieczka z obozu w Kałudze [w:] Pamiętnik Okręgu Wileńskiego
AK. Wyd. Komisja Historyczna Okręgu Wileńskiego AK ZŻAK, Bydgoszcz Warszawa
1998, nr 3, s.9-12.
[28] Zmarł w końcu listopada
2000 r.
[29] Ucieczka z
podmoskiewskich lasów Mieczysława Turka Kmiecia z OR KO. Ustnš relację
spisał J.Hrybacz [w:] Wileński Przekaz 1992, nr 5, s.22-24.
[30] Zob. H.Szostak, Ucieczka z lesozagatowki
[w:] Z.Grunt-Mejer, J.Hoppen-Zawadzka, L.Iwanowski, Z.Kłosiński, H.Szostak, Koniec epopei,
TMWiZW Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 1996, s.95-117. Biblioteka Wileńskich
Rozmaitoci. Seria B, nr 7.
[31] Zob. W.Iwanowski, Wilno,
Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 229 i nast.
[32] Rękopis relacji w moich
zbiorach przyp. J.H.
[33] Zob. J.Bohdanowicz, Brygada Wilhelma. Oddziały partyzanckie Żuka i Gozdawy,
Gdańsk 1998, s.94.
[34] Rękopis relacji w moich
zbiorach przyp. J.H.
[35] Zob. W.Iwanowski, Wilno.
Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 214-215.
[36] Op.cit., s.216.
[37] T.Ginko, Wspomnienia z
Kaługi, op.cit., s.41-43.
[38] Fragment relacji Zbigniewa
Roguskiego. Rękopis w moich zbiorach przyp. J.H.
[39] Zob. T.Ginko, Wspomnienia
z Kaługi, op.cit. s.21.
[40] W.Iwanowski, Wilno, Ojczyzno
moja...., op.cit., s.251.
[41] W.Iwanowski, Wilno.
Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 196.
[42] Z.Jankowski, Wspomnienia
z 2 Wileńskiej Brygady AK oraz z Kaługi, op.cit., s.125-126.
[43] Zob. Z.Jankowski, Wspomnienia
z 2 Wileńskiej Brygady AK oraz z Kaługi. TMWiZW
Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 1998, s. 128-130.
[44] Op.cit., s.21.
* Autor wierszy nieznany. Teksty dostałem od którego z kałużan
przyp. J.H.
* Autorem zbiorku wierszy jest Skorwid, imienia już nie pamiętam. Razem
służylimy w jednym plutonie, na 27
kilometrze. Wiersze te przekazywałem w listach do domu, które zachowały
się w całoci. Po powrocie
nie udało mi się odnaleć Skorwida (przyp. J.H.).
** Wiersze nieznanego autora.